Strony

piątek, 29 kwietnia 2016

24,25,26,27, Paryż ( i wieś - Terre )

Bonjour mon journal !
Cześć pamiętniczku ! Już się za Tobą stęskniłam. Dzisiaj zrobię Ci największy wpis ever świata, bo mam aż 5 dni do opisania ! Jak wiesz byłam na wycieczce, a co za tym idzie musiałam Cię odłożyć na bok, a wolę, żebyś wiedział co się działo w Terre *, czyli małej wsi pod Paryżem, w której mieszkałam ;) WC atakował, tylko raz, więc obyło się bez większego stresu, że mnie nie było na miejscu, bo siostra Adiego i Mai nie jechały z nami i idealnie się zajęły naszym przeciwnikiem. Zacznę może od początku i po kolei, żeby nic mi się potem nie pomieszało.

24.04.16

24 kwietnia był cudowną, ale deszczową niedzielą. Mama obudziła mnie około 10.00 swoim dość głośnym krzątaniem się po kuchni umieszczonej w zasadzie od razu pod moim pokojem na poddaszu. Potargana i w pidżamie zbiegłam po schodach, aby pomóc jej w przygotowaniu śniadania. Mój tata cicho siedział przy jednym z blatów popijając kawę, a mama właśnie kroiła chleb. Przywitałam się z nimi i zaczęłam wyciągać kolejne produkty z lodówki. Szynka, ser, jajka.... Tom i Sabrine, bo tak mają na imię moi rodzice przyglądali się bacznie moim bohaterskim poczynaniom dziękując mi za pomoc.
-Jak się czujesz skarbie?
-A dobrze, dzięki mamuś.
-A kochaś dzisiaj przyjdzie ? - zapytał wyraźnie rozbawiony, ale troszkę zazdrosny tata.
-Nie... bynajmniej się nie umawialiśmy.
-Dzień dobry ! - nagle huk drzwi wejściowych i moja bezcenna mina na twarzy, kiedy Adrien złożył mi nie zapowiedzianą wizytę, a ja stałam przed nim jak słup soli w pidżamie i kompletnie nie uczesana. - Ojej, moja urocza przyszła żona jeszcze się nie ubrała ? - dostałam buziaka w czoło i zachichotałam.
-Najwyraźniej mnie podeszłeś przyszły mężu. - odparłam zabierając od niego siatkę zakupów i przełożyłam jej zawartość do prawie pełnej lodówki.
- No i znalazł się mój ulubiony kochaś...... - powiedział tata, a potem wszyscy wybuchliśmy niepohamowanym śmiechem. Mój chłopak... ekhm.. narzeczony bardzo pomagał przy organizacji stołu. Około 10.00 usiedliśmy razem i zjedliśmy przepyszny posiłek. Śmialiśmy się jak zawsze, rozmawialiśmy sobie o Emmie i o tym co będzie potem. Zaraz po śniadaniu zbyliśmy się do mnie do pokoju, bo jako, że w poniedziałek wyjeżdżaliśmy na wycieczkę to trzeba było się spakować. Adrien jak to on był już zapakowany, a ja miałam kompletny rozgardiasz. Na środku mojego pokoju leżała jakaś sterta rzeczy, biurko było zawalone nowymi materiałami na projekty dla firmy Gabriela Agresta, a łóżko zostało od rana całkowicie nie pościelone. Adrien stwierdził, że w pierwszej kolejności zajmiemy się pakowaniem, a potem porządkami, a ja przystałam na tę propozycję.Tak, więc wzięłam jakieś ciuchy i kosmetyczkę do łazienki, a mój kotek spisywał listę potrzebnych na wyjazd rzeczy. Zaczęłam od chłodnego prysznica. Szybko wysuszyłam włosy i związałam je w małe kiteczki zaś potem włożyłam na siebie biały T-shirt oraz legginsy. Wyszłam z małego pomieszczenia, a potem usiadłam obok swojego chłopaka zerkając na to co dzielnie zapisywał przez blisko 15 minut. Jego zapiski były niezwykle staranne i poukładane. Wszystko zapisane w osobnych rubryczkach podzielonych na ciuchy, przedmioty higieniczne, lekarstwa , jedzenie i inne.  Pomyślał chyba o wszystkim, więc razem położyliśmy na podłodze moją otwartą i ogromną walizkę. Mój narzeczony odczytywał mi kolejne punkty ze swojej precyzyjnej listy, a ja podawałam mu wymienione rzeczy. Pod nosem cicho się śmiałam patrząc na to z jakim zaangażowaniem i skupieniem pakował kolejne przedmioty. Jego mina wyrażała ogromną powagę co wzbudzało we mnie niemały śmiech. Na sam spód torby poszły tenisówki i klapki. Potem włożyłam ubrania na całe 3 dni oraz dwa ręczniki. Do walizki trafiła też przeładowana kosmetyczka, leki przeciwbólowe, spray na owady i tym podobne...oraz różne przedmioty codziennego użytku. Nie zapomniałam nawet o ładowarce do telefonu, której co roku nie zabierałam ze sobą i musiałam korzystać ze sprzętu Aly'y . Na końcu dopakowaliśmy jakieś jedzenie, a potem z wielkim trudem domknęliśmy torbę. Ni stąd ni zowąd zrobiła się godzina 14.00 i trzeba było zjeść obiad. Moich rodziców nie było, więc zdecydowaliśmy się na wypad do miejskiej pizzeri. Adrien zapłacił i złożył zamówienie. Oczywiście musieliśmy się nacieszyć Margharittą, bo ja w moim 'stanie błogosławieństwa' nie powinnam nawet dotykać fast-food'ów. Atmosfera była bardzo przyjemna, a samo danie przepyszne. Po posiłku postanowiliśmy iść sobie na spacer. Jeszcze nie padało, więc śmiało chodziliśmy alejkami parku położonego niedaleko szkoły. Adi mocno ściskał moją dłoń, a ja nie byłam do końca pewna czy mi jej nie połamał. Między gałęziami zieleniących się drzew cicho szumiał chłodny wiaterek. Słońce skutecznie schowało się za szaroburymi chmurami, a do naszych uszu dobiegły pierwsze grzmoty. Mój chłopak opatulił mnie swoim płaszczem, najwyraźniej nie chciał żebym zmarzła, a potem szybko wróciliśmy do mojego mieszkania. Po drodze zmoczyły nas krople deszczu, który rozpadał się na dobre. Moja mama widząc nasze przemoknięte twarze uśmiechnęła się czule i podała nam niebiesko - różowe ręczniki w chińskie wzory. Dodatkowo dostaliśmy przepyszną gorącą czekoladę, a potem suszyliśmy się na moim łóżku. Plagg i Tikii wesoło latali po moim pokoju grając przy okazji w berka.
- Zmęczyłem się. - powiedział mały czarny kotek siadając na moich kolanach.
- Co ty wygadujesz? - zapytała ironicznie zdyszana Tikii.
- Adrieeeeennn seeerrrrrr........
-Nie dam Ci Plagg.
-Mari seerrrrrrrrrrrrrr......
- Sorry Plaguś Adi nie każe . - odparłam robiąc smutną minkę i głaszcząc stworzonko po niewielkiej główce.
-Adi to zło ! Szatan z krwi i kości ! - powiedział Plagg odlatując i chowając się w domku dla lalek, do którego po chwili wleciała też Tikii . Uśmiechnęłam się czule do Adriena i położyłam głowę na jego ramieniu. Zamknęłam oczy czując jego dłoń na moim brzuchu. Starałam się wsłuchać w przyśpieszony rytm jego serca. Jeszcze tylko 6 miesięcy męczarni i Emma będzie z nami... . Damy radę. Po niedługiej chwili poczułam też usta swojego chłopaka, które czule pieściły moje wargi. Pod wpływem spokojnego , równego i ciepłego oddechu Adriena zasnęłam. Obudziłam się 30 minut później. Blondyn oglądał telewizję, a ja patrzyłam na niego ogromnymi maślanymi oczami nie mogąc uwierzyć, że jesteśmy parą, mimo to, że jeszcze kilka tygodni temu nie umiałam się do niego odezwać bez jąkania lub głupich tekstów.
- Ooo księżniczka wstała. Jak się czujemy?
- A bardzo dobrze. Dziękuję. Która godzina? - zapytałam.
- Emm... 17.23, za troszkę patrol, więc wstawaj maluchu.
-Pff.... jesteś tylko 10 cm wyższy !
- Tylko?
-No dobra AŻ.
Adrien zaśmiał się i podszedł by mnie ucałować. Potem rozmawialiśmy przez chwilę, ale mój budzik przywołał nas do porządku. Przemieniliśmy się w superbohaterów i wyskoczyliśmy przez okno na jeden z pobliskich dachów. Podczas przechadzania się pojedynczymi alejkami i dachami spotkaliśmy Anais i Mai... znaczy Sowę i Plume. W czwórkę patrolowaliśmy najbliższą okolicę wypatrując czegoś co mogłoby odbiegać od normalności i sprawiać niebezpieczeństwo. Oczywiście, że spotkaliśmy ! Nie żebym narzekała..... ale nie uważacie, że walka z KIBLEM to przesada? Nie.. nie mówię o Władcy Ciem, autentycznie naszym przeciwnikiem stał się facet przebrany za sedes i strzelający papierem toaletowym... wyraźnie Władca CIEM ma ZAĆMIENIE umysłu i kreatywności. W dosłowne 15 minut sobie poradziliśmy zatykając odpływ kibla i odbierając mu akumę. Wiecie... pa pa motylku i te sprawy. Po całej akcji śmialiśmy się do rozpuku z tej przygody i powróciliśmy do domu żegnając nasze przyjaciółki. Adrien jeszcze długo miał głupawkę, a ja spoważniałam w momencie, w którym zaczęłam się dusić powietrzem. Około 19.00 mój kochany chłopak pożegnał i mnie i Emmę, a ja poszłam na kolację. Moja mama zrobiła moją ulubioną zapiekankę makaronową z czego niezwykle się cieszyłam. Zjadłam potrawę ze smakiem i wróciłam do siebie. Postanowiłam przebrać się w piżdżamę. Gotowa do snu chwyciłam za nową książkę i z chęcią przeczytałam aż 150 stron. Potem doszłam do wniosku, że mamy zbiórkę o 7.50 i wolę nie być trupem, więc bez większych wstępów odpłynęłam w objęcia Morfeusza.

25.04.2016 

Mój budzik bardzo brutalnie kazał mi wstać o 6.30 . Siadając na brzegu łóżka przetarłam oczy dłońmi i spojrzałam przed siebie. Walizki pod ścianą. Wystarczy się ubrać, uczesać, zabrać telefon i można ruszać w drogę na trzydniowy wyjazd. Tikii przeleciała przed moją twarzą przywracając mój zaspany umysł do stanu trzeźwości. Kwamii miało w łapce niewielką walizeczkę wielkości mojego palca. Uśmiechnęłam się do stworzonka każąc odłożyć mini bagaż do mojej podróżnej, małej torebki w kwiatki. Ja sama poszłam do łazienki. Zimny prysznic skutecznie mnie odświeżył. Zaraz po nim szybko wysuszyłam włosy i związałam je w małe kitki po bokach głowy. Różowy, ciepły ręcznik zmieniłam na czarne bryczesy, sztyblety ( musieliśmy mieć dobre buty na piesze wycieczki ) i czerwony T-shirt. Na ramiona zarzuciłam szarą bluzę z kapturem i stwierdziłam, że jestem gotowa. Mając czas postanowiłam sprawdzić czy na 100 % zapakowaliśmy wszystko. Wolałam mimo wszystko być gotowa. Odetchnęłam z ulgą widząc, że jestem całkowicie spakowana i niczego nie zapomniałam. Korzystając z okazji zbiegłam do kuchni po której krzątała się jak zawsze mama. Zapytała czy jestem gotowa i życzyła mi miłej zabawy obdarowując mnie ciepłym rogalem z Nutellą. Zjadłam śniadanie ze smakiem i spojrzałam na zegarek. Do autobusu zostało mi 15 minut, więc powoli zaczęłam zakładać kurtkę i szal. Zniosłam walizki do korytarza i żegnając się z rodzicami wyszłam. Do uszu włożyłam białe słuchawki. Zasłuchana w melodie piosenek doszłam na przystanek. O dziwo mój bus był na miejscu punktualnie co do minuty, więc jeszcze bardziej poprawił mi się humor. Gdy dojechałam do szkoły jeszcze nikt pod nią nie stał. Drugi zjawił się Adrien, który oczywiście zapytał czy jego dama zechce usiąść z nim w autokarze. Bez wahania się zgodziłam. Z czasem coraz więcej osób przychodziło pod budynek gimnazjum. Alya zdążyła już zrobić sobie ze mną miliardy fotek, które pewnie potem trafią na Facebooka. Ostatecznie około 7.55 pojawiła się nasza wychowawczyni ... tj. Pani Agreste i wpakowała wszystkich do autokaru. Torby wrzuciłam do bagażnika z boku pojazdu zachowując sobie na drogę tylko koc i torebeczkę, w której miałam telefon i wodę. Zajęliśmy z Adrienem dwa miejsca przy końcu. Bus ruszył sześć minut po ósmej, a równo z nim rozbrzmiał głos kierowcy, który miło nas powitał. Zaraz potem włączył film. Adrien, który cierpiał na chorobę lokomocyjną [ o czym nie wiedziałam ] zasnął już po chwili opierając się o mnie. Ja zaś trzymałam głowę obróconą w stronę okna. Słuchając muzyki bacznie przyglądałam się widokom za oknem. Przepiękne pola rozpościerały się zaraz po tym jak wyjechaliśmy z Paryża. Uwielbiałam wiejskie klimaty. Zaraziłam się nimi w stajni i miałam cichą nadzieję, że teraz też spotkam jakieś konie. Niestety przez całą drogę nie ujrzałam żadnego. Po 2,5 godzinach jazdy byliśmy na miejscu. Po wyjściu z pojazdu naszym oczom ukazał się ogromny, biały dwór. Dookoła niego było pełno zieleni i nieduży plac zabaw. Byłam wniebowzięta. Zabraliśmy swoje bagaże i poszliśmy do recepcji. Skorzystałam z faktu iż ośrodek oferuje tylko pokoje trzyosobowe i zamieszkałam z Adrienem i Alyą. Nasz pokój nosił zgrabny numer, którym była dziewiątka. Wstępnie się rozpakowaliśmy, a potem zawołani przez wychowawczyni poszliśmy do wielkiej sali biurowej, w której czekał na nas pewien pan. Przesympatyczny mężczyzna po trzydziestce oprowadził nas po ośrodku, pokazał nam film o ochronie wody, a potem zabrał na półgodzinny spacer nad rzekę. Chłodny wiatr wiał prosto w nasze twarze, a my dzielnie słuchaliśmy o zanieczyszczeniach wód rzecznych. Potem wróciliśmy do pokoi aż na 15 minut, które szybko minęły i musieliśmy iść na obiad. Na pierwsze danie dostaliśmy wyborną pomidorową, a potem jeszcze lepsze POLSKIE kopytka w sosie. Nigdy nie jadłam czegoś smaczniejszego. Po posiłku mięliśmy troszkę  czasu dla siebie. Korzystając z niego rozpakowaliśmy resztę rzeczy. Pokój, w którym mieszkaliśmy był kwadratem. Po prawej stronie stało jedno łóżko, drugie naprzeciw i trzecie pod niewielkim okienkiem w kształcie półkola. Łazienka była w tycim korytarzyku naprzeciw drzwi. Podobało mi się to miejsce. Miało swój urok. Około 15.00 pani Agreste zabrała nas na podwórze, gdzie przy stołach piknikowych odbywały się warsztaty wikliniarskie. Każdy uplótł sobie wspaniały koszyczek. Mogłam być dumna ze swojego dzieła, bo wyglądało naprawdę przyzwoicie. Nie wróciliśmy do ośrodka po warsztatach. Graliśmy w różne gry i zabawy, a potem usiedliśmy na ławkach dookoła ogniska. Siedziałam z Adrienem pod czerwono - białym kocem i patrzyłam w skwierczące na ogniu kiełbaski, które zostały skonsumowane praktycznie po chwili. Obok na ogólnodostępnym boisku tuż pod naszymi oknami w piłkę grali okoliczni chłopacy. Mieli alkohol i strasznie przeklinali co ani troszkę mi się nie podobało. Starałam się nie zwracać na nich uwagi i zajęłam się rozmowami z Adrienem, a potem grą drużynową, która została przygotowana przez nauczycielkę. Do pokoi postanowiliśmy wrócić około 21.00, kiedy znacznie spadła temperatura i zrobiło nam się zwyczajnie zimno. Od razu po powrocie zamknęłam się w łazience i przebrałam w pidżamę. Włosy związałam w zgrabny kok i usiadłam przy otwartym oknie. Na przeciw mnie siedziała Alya grzebiąca coś w telefonie. Nagle wcześniej wspomniani chłopacy zaczęli coś krzyczeć. Adrien zwrócił im uwagę i objął mnie ramieniem. Niestety mój chłopak odsunął się na chwilę, a ja usłyszałam głuchy huk. Szklana butelka wpadła w nasz parapet i rozprysnęła się po pokoju. Jeden z odłamków delikatnie rozciął mój lewy policzek. Szybko zamknęłam okno, a Alya sprowadziła nauczycielkę i opiekunkę ośrodka. Druga z kobiet wybiegła na zewnątrz przeganiając tych idiotów, a mój narzeczony szybko zakleił moją ranę plasterkiem. Przestraszyłam się i z emocji postanowiłam się położyć. Wskoczyłam pod kołdrę i udając, że boli mnie brzuch zasnęłam koło 22.30. Przebudziłam się w momencie, w którym jedna z opiekunek naszej klasy [ jechała pani Agreste i pani pedagog ] zaświeciła mi latarką po oczach sprawdzając czy śpię. Potem powróciłam do krainy snów.

 26.04.2016 
Budzik w naszym pokoju rozbrzmiał równo o 7.15 . Ja pierwsza wygramoliłam się z niewygodnego łóżka polowego i poszłam do łazienki. Przemyłam twarz zimną wodą i nałożyłam na nią podstawowy makijaż. Włosy upięłam w kok i przebrałam się . Miałam na sobie bryczesy, szarą bluzę i biały T-shirt z czaszką.  Po wyszykowaniu się na kolejny dzień wycieczki wróciłam do łóżka wysyłając Adriena do łazienki. Włączyłam swój telefon przeglądając jakieś zdjęcia i wiadomości na Messengerze. Adrien po przyjściu do pokoju zrobił to samo i czekaliśmy za Alyą, której nigdzie się nie śpieszyło. O 8.00 zeszliśmy na śniadanie do jadalni. Powitał nas ogromny szwedzki stół . Od razu do niego podeszłam. Nałożyłam sobie bułkę z serem, ogórek zielony i jajko z majonezem, a w osobnej miseczce doniosłam na swoje miejsce przy stole płatki miodowe z mlekiem. Do całości dodałam ciepłą herbatę z cukrem. Przy posiłku panowała całkowita cisza. Nikt nie był wyspany i średnio mieliśmy ochotę na jakiekolwiek pogaduszki. Co jakiś czas łapałam tylko spojrzenie Adriena. Po śniadaniu poszliśmy do pokoi po kurtki i ruszyliśmy na zwiedzanie przedwojennego klasztoru. Kleryk, który nas oprowadzał mówił niezwykle ciekawie i w zasadzie wcale się nie nudziłam. Wszędzie chodziłam z Adrienem za rękę co nie pozwalało mi zasypiać przy poszczególnych opowieściach różnych przewodników. Po wyjściu z klasztoru poszliśmy na spacer wśród młodych drzew wiśni. Cudowna wycieczka ! Nie mieliśmy nawet chwili odpoczynku, bo od razu po powrocie do ośrodka wybraliśmy się na wycieczkę autokarową po jednym z parków krajobrazowych. Pogoda na szczęście nam dopisywała. Do pierwszego punktu wyprawy dotarliśmy po 40 minutach drogi. Było to jedno z najczystszych jezior Francji. Niska, młoda kobieta, która nam towarzyszyła podczas wyprawy z wielkim zainteresowaniem opowiadała o tym dlaczego woda pozostaje przejrzysta oraz o okolicznej florze i faunie. Całe szczęście nie użarł mnie żaden komar, a wierz mi pamiętniczku, że było ich tam od cholery i trochę. Drugim punktem wycieczki okazała się być długowieczna STADNINA KONI ! Wyobraź sobie moją radość... . Z ogromnym zapałem słuchałam właścicielki ośrodka przy okazji obserwując razem z Adrienem obecne tam konie. Wykorzystując możliwość głaskałam je wszystkie, a Alya robiła mi zdjęcia. Niezwykle stare, ale zadbane wnętrza sprawiały, że stajnia była miejscem tajemniczym i zwyczajnie pięknym. Po tym jak już zwiedziliśmy cały teren stadniny mogliśmy się wybrać na wycieczkę bryczką. Jechaliśmy wiejskimi drogami oddychając świeżym powietrzem i wsłuchując się w cudowny stukot kopyt. Cała klasa nie zmieściła się w bryczce, więc podczas gdy druga grupa jechała ja ze spokojem karmiłam konie na pastwisku i je rozbiegiwałam. Cudownie się bawiłam grając ze źrebakami w berka czy dokarmiając stare klacze. Wszystko co dobre jednak musi się skończyć, więc po 3 godzinach wróciliśmy do autokaru i zostaliśmy odwiezieni do ośrodka, gdzie czekał na nas obiad. Ze smakiem zjadłam zupę ogórkową oraz pulpety w sosie śmietanowym. Na deser otrzymaliśmy pączka, który był równie smakowity. Po obiedzie trafiliśmy na warsztaty z garncarstwa, na których sami wykonywaliśmy gliniane naczynia posługując się kołem garncarskim. Mimo brudnych rąk świetnie się bawiłam ! Całe szczęście po zajęciach mieliśmy aż 3 godziny wolnego. Razem z Adrienem i Alyą graliśmy w karty oraz słynne Scrable i dobrze się bawiliśmy. Punkt 18.00 zeszliśmy na kolację do jadalni i wesoło opowiadaliśmy sobie różne historie. Każdy rozmawiał z każdym... no nie licząc Chloe, która była oburzona faktem iż musi brudzić swoje nowe buty....  . Po posiłku wróciliśmy do pokoi i korzystając z okazji zagraliśmy klasowo w butelkę. Padały różne śmieszne pytania i zadania co niezwykle polepszyło atmosferę w klasie. O północy musieliśmy się dostosować do ciszy nocnej i iść spać. Ze zmęczenia od razu padłam w objęcia Morfeusza.
 

 27.04.2016 

Budzik ponownie donośnie zadzwonił w okolicach 7.15 .  Tym razem Adrien pierwszy wepchnął się do łazienki. Nie przeszkadzało mi to, bo ja przynajmniej miałam okazję się spakować. Niestety.. nastał ostatni dzień wycieczki. Wrzuciłam moje rzeczy do walizki w całkowitym nieładzie pozostawiając na wierzchu, tylko kurtkę, ciuchy i szczotkę do włosów. Zamknęłam się w łazience zaraz po swoim chłopaku. Wzięłam chłodny prysznic i szybko się przebrałam w przyszykowane rzeczy. Rozczesałam włosy i stwierdzając, że wyglądam dość znośnie wyszłam z pomieszczenia udostępniając je nigdy nieśpieszącej się Alyy. Pościeliłam łóżko i zaniosłam bagaże przed pokój. Adrien delikatnie mi pomógł co jakiś czas dając mi buziaka w policzek czy czoło. O 8.00 zbiegliśmy do jadalni na śniadanie. Ponownie przywitał nas szwedzki stół, z którego chętnie skorzystaliśmy. Wszyscy powoli byli już zmęczeni, więc nie było głośnych rozmów, a jedynie pojedyncze wymiany zdań. O 8.45 zamknęliśmy swoje bagaże w małym pomieszczeniu na końcu korytarza, a tym samym udostępniając pokoje kolejnej wycieczce. My zaś udaliśmy się na warsztaty z malowania toreb i figurek gipsowych. Moja artystyczna strona szybko się ukazała. Malowałam bardzo precyzyjnie i ciekawie. Na mojej torbie powstał ogromny szaro - czarno - fioletowy motyl, a gipsowa sarenka wydawała się ożywać z każdym kolorem, który na nią nakładałam. Po warsztatach poszliśmy na ostatni spacer po Terre- wsi, w której byliśmy. Mimo chłodnej pogody dość chętnie wędrowaliśmy pośród pól i jezior. Obejmowana przez Adriena bacznie obserwowałam otaczającą mnie przyrodę. W oddali słychać było śpiew różnych ptaków, a woda z jezior spokojnie szumiała wydając z siebie przyjemny odgłos klekotania. Ze spaceru wróciliśmy godzinę później i poszliśmy wspólnie obejrzeć film dokumentarny o ochronie drzew oraz o tym co w zasadzie je zamieszkuje. Nie byłam jakoś zachwycona perspektywą oglądania olbrzymich robali, więc skupiłam się na jedzeniu wafli ryżowych, które zabrałam ze sobą. O 13.30 po raz ostatni wspólnie usiedliśmy przy stole i zajadaliśmy się przewybornym obiadem. Na deser dostaliśmy czekoladowe batoniki i zjedliśmy je w oczekiwaniu na kierowcę autokaru. W końcu jednak trzeba było się pożegnać z ośrodkiem i zabraliśmy bagaże ładując je do olbrzymiego pojazdu. Zrobiliśmy sobie przed wejściem jedno wspólne, pamiątkowe zdjęcie i z uśmiechami wsiedliśmy do autokaru. Ruszyliśmy o 14.11, a ja przez całe 2 godziny obserwowałam te same pola i łąki nie mogąc się nadziwić ich urokiem, który tkwił gdzieś w zwyczajności. Pod szkołą znaleźliśmy się o 16.00 i zadowoleni wysiedliśmy. Wszyscy radośnie się pożegnali. Oczywiście pożegnanie z Adim....... trwało........ jakieś 20 minut, więc mój tata troszkę się za mną naczekał. Wsiadłam potem do auta moich rodziców i już lekko zaspana wróciłam do domu. Rzuciłam bagaże na ziemię nie chcąc ich rozpakowywać. Od razu się zdrzemnęłam, a potem do wieczora odrabiałam lekcje, których wcześniej nie miałam ochoty ruszać. Koło 22.00 położyłam się spać i zasnęłam jak małe dziecko. Dopiero wstałam także nie miej mi za złe błędów pamiętniczku ! Ja prawie śpię ! Dziś i jutro nic Ci nie napiszę, bo muszę przyłożyć się do nauki na różne sprawdziany. Au revior ! 

                                                                      ~ Marinette 

***
No macie c ; Dajcie znać jak się podobało i do jutra !

niedziela, 24 kwietnia 2016

NIESZPODZIANKA c:

Hey, hey, helloł c:
Witajcie bracia i siostry C; Nie myślałam iż moje beztalencie pisarskie zyska aż 5600 wyświetleń i 470 komentarzy. Jestem Wam niezwykle wdzięczna moje Dzieci Mirakulusuff :P Dzięki pamiętnikom Mari poznałam cudownych ludzi z jeszcze ciekawszymi osobowościami. Niezwykle mnie to cieszy i mam szczerą nadzieję, że moja osoba też przypadła Wam do gustu c; Jeśli nie to chętnie się poprawię ;c Ponieważ konkurs nadal trwa...NIE ZAPOMNIJCIE O NIM I ŚLIJCIE PRACE DO 1 MAJA BR. ...to musiałam wymyślić dla Was inną nieszpodziankę niż zwykle c: I tak oto w mej głowie zrodził się pomysł, który już kiedyś zaczęłam jako pojedynczą prośbę - moje pamiętniki. Nastąpi ich nędzna kontynuaacja, a opowiadania  tej serii pojawiać się będą w zakładce ,, NIESZPODZIANKA C:" Jednakże dam Wam przedsmak tego właśnie tutaj c; Potraktujcie to jako prolog c: Oczywiście pamiętniki Mari będą spokojnje płynęły dalej.... post na dzień tak jak zawsze c: O ile post się nie pojawia to się nie bójcie... mam w tym swój cel , pamiętajcie, że Mari to normalna nastolatka... w ciąży.... z super mocą .. . Pragnę też przypomnieć, że w dniach 25-27 kwietnia Mari i ja jedziemy na wycieczkę, a post pojawi się dopiero w środę. Tymczasem ... zapraszam na prolog...
         
                                                          ****
                     ,, Debilna historia życia...czyli jak dostałam kwamii ...."
Bonjour mon journal !
Dzień dobry mój pamiętniczku.
No to hey i wgl. Słowem wstępu ... jestem Agata, mam 15 lat...ekhm wyobraź sobie Marinette Dupain-Cheng o brązowych włosach za ramiona i jasnoszarych( fioletowych, ale nie wnikajmy) oczach i masz mniej więcej mnie. Piszę do Ciebie, bo właśnie przeżyłam najdziwniejszy dzień ever mojego życia. Przejdźmy do rzeczy, bo zapewne chciałbyś wiedzieć o czym ja w zasadzie pierdole i czy nie mam choroby psychicznej. Zatem mamy dziś ten jakże piękny dzień zwany poniedziałkiem.Równo o 6.09 do mojego pokoju wchodzi po cichu mama i bez słowa podaje mi ciepły kubek kakao. Była i jest to taka tradycja. Po wypiciu napoju ległam sobie w poduszkach stwierdzając iż mam jeszcze 15 marnych minut snu. Budzik wyrwał mnie z niego równo o 6.25, a ja z hukiem zleciałam z łóżka opleciona białym kocem z pomponami. Usiadłam na szaro- białym dywanie i ziewnęłam głęboko. W końcu postanowiłam jednak wstać z chłodnej ziemi i ruszyłam do łazienki możliwie bardzo starając się nie obudzić reszty rodziny. Przemyłam twarz zimną wodą i wyszczotkowałam zęby, a potem szybo wskoczyłam pod prysznic. Orzeźwiające strumienie skutecznie mnie rozbudziły. Chwilę potem przemknęłam z powrotem do swojego pokoiku. Z szafy wyciągnęłam czarną spódniczkę oraz cienką białą koszulkę w kwiaty wiśni. Ramiona zakryłam czarnym sweterkiem, a na niego nałożyłam mundurek szkolny, który stanowiła jeansowa kamizelka z logo szkoły.Spojrzałam na zegarek.Do wyjścia miałam 15 minut i wykorzystałam ten czas na rozczesanie włosów i nałożenie korektora, który zamaskował moje przerażające wory pod oczami. Zadowolona ze swojego w miarę przyzwoitego wyglądu upięłam włosy w dwie kitki po bokach głowy, a potem wsunęłam na stopy wzorzyste tenisówki. Rzuciłam wzrokiem na plan lekcji upewniając się, że zabrałam wszystkie książki, zarzuciłam plecak na lewe ramię i wybiegłam z domu na przystanek autobusowy. Do uszu włożyłam słuchawki i w miłej atmosferze dojechałam do swojego gimnazjum. Jak zawsze byłam pierwsza z mojej klasy. Bez wahania ruszyłam w kierunku swojej szafki. Otworzyłam ją niewielkim czarnym kluczykiem i odłożyłam do niej oliwkową kurtkę. Miałam już zamknąć swoją skrytkę, ale usłyszałam jakiś głos wydobywający się z pudełka. Pierwsza moja myśl? Zwariowałam i się przesłyszałam, ale postanowiłam otworzyć mój kartonik, w którym normalnie trzymałam różne maści czy plasterki, bo pielęgniarka była tylko dwa razy w tygodniu, a wypadki zdarzały się w różne dni. Wyobraź sobie moją minę, kiedy przed moimi oczami pojawiła się mała, animowana postać do złudzenia przypominająca kwamii z serialu Disneya pt.,, Biedronka i Czarny Kot ".
- Ki..kimm..ty..yy jee..steś? - wydukałam odsuwając się kilka krokòw w tył.
- Cześć, jestem Tikii twoje kwamii. Zostałaś wybrana na Biedronkę.- powiedziało małe stworzonko, a ja przetarłam oczy ze zdumienia.
- Słucham? A ... Mari...nette... i ..a...co?
- Marinette to postać bajkowa, ona posiada animowaną wersje mnie, a ty i twój świat potrzebujecie prawdziwej biedronki na wszelki wypadek. Puki co będę tylko z Tobą żyła i prowadziła patrole w okolicy. Twoje kolczyki są w szafce.
Faktycznie dwie małe i spłaszczone kuleczki leżały na półce mojego schowka. Założyłam je na uszy i w całym moim zdziwieniu usłyszałam czyjeś kroki.
- Tikii chowaj się ! - szepnęłam rozkazująco, a małe stworzonko z prędkością światła wleciało do mojego fiołkowego plecaka.
- Dzień dobry. - powiedziałam pospiesznie do swojej nauczycielki chemii i ruszyłam za nią w kierunku sali. Odłożyłam plecak pod klasą i ruszyłam w kierunku holu głównego, gdzie mogłam porozmawiać ze swoją przyjaciółką Emilką. Cały czas stresowałam się obecnością magicznej istoty w mojej torbie. Dzwonek nakazał mi iść na lekcje i tak oto zaczęłam naukę dzisiejszego dnia...lekcje rozpoczęły się wspomnianą wcześniej chemią. O dziwo pierwszy raz naprawdę coś umiałam. Wręcz przeciwnie było z fizyką, na której udawałam, że coś kapuje byleby nie iść do tablicy. Potem pomęczyłam się na w-f'ie. Potem musiałam przeżyć dwa polskie, na których zanudziłam się niezmiernie. Lekcje zakończyłam religią. Lekcja ta była idealną okazją do snu i nie omieszkałam jej nie wykorzystać. Na całe szczęście kółko teatralne było odwołane, więc pierwszy raz w życiu mogłam skończyć lekcje już o 13.25 . Szłam w kierunku swojej szafki, kiedy zauważyłam, że ktoś przy niej majstruje. Z jednej strony z dużym uśmiechem stała Angelika z równoległej klasy, która jakoś za mną nie przepadała, a obok niej schylał się chłopak, którego w zasadzie nie poznałam. Musiał być w pierwszej klasie, bo nigdy go nie dostrzegłam.
- Ey co ty robisz ?! - krzyknęłam podbiegając do szafki, której zamek był zalepiony gumą do żucia.
- Ja...e... tylko odklejałem... bo...
- Ta jasne, a ja jestem Einstein, odpiernicz się od tej szafki jak nie chcesz oberwać po twarzy. Chłopak odszedł, a ja wściekła rozkleiłam zamek i wydobyłam z szafki kurtkę. Założyłam ją na siebie, pożegnałam przyjaciółkę i wyszłam z gimnazjum. Szybkim krokiem dotarłam na przystanek autobusowy i zaczęła chrupać ciastka owsiane upieczone przez moją mamę. Tikii wychyliła główkę z plecaka, a ja uważając na podejrzliwych ludzi podałam jej kawałek i zapięłam torbę. Mój wkurzający bus podjechał spóźniony 12 minut. W domu byłam już po 14.00 i zmęczona ległam na swoim łóżku. Moja mama od razu wybuchła śmiechem . Uśmiechnęłam się do niej i ściągnęłam z siebie wierzchnie ubranie od razu wieszając je w szafie. Całkowicie zapominając o Tikii poszłam do kuchni na obiad. Szybko wszamałam wyborne pierogi i wróciłam do pokoju.Zrobiłam miejsce na zasyfionym biurku miejsce. Pomyśl jaki miałam zawał jak spojrzała na mnie para małych oczek w plecaku.
- Cholera jasna ! - wrzasnęłam.
- Co powiedziałaś córuś?! - zapytała mama krzycząc do mnie z salonu.
- Nic nic mamo! Mòwiłam, że nowa żarówka jest za jasna !
Wypuściłam Tikii z plecaka, a stworzonko usiadło na biurku obok mojego zeszytu od fizyki.Kwamii tłumaczyło mi jak teraz zmieni się moje życie, a ja nieszczególnie pałałam się na nowe obowiązki i patrole o 21 ... tym bardziej,że ciężko się wyrwać z domu, gdy są moi rodzice. Postanowiłam zająć się zadaniem domowym. Z przerażeniem stwierdziłam, że nie umiem zupełnie nic. Ku mojemu zdziwieniu Tikii doskonale wiedziała jak rozwiązać zadania i dzięki niej po 20 minutach byłam całkowicie wolna. Co raz bardziej ją lubiłam.Czas wolny postanowiłam wykorzystać na jedną z moich pasji, a ponieważ nie miałam dziś jazdy konnej to wzięłam się za szycie. Wyciągnęłam z szuflady biurka mój różowy szkicownik. Przeniosłam swój pomysł na kartkę i zaprojektowałam sukienkę z rozkloszowanym dołem i górą bez ramiączek.
- Dodaj czarny pasek i będzie lepiej dopasowana do ciała.- usłyszałam uroczy głosik kwamii, do którego nadal byłam średnio przyzwyczajona.
- Faktycznie, dziękuję. Trzymaj ciasteczko maleńka.- powiedziałam i wzięłam się za szycie. Nie użyłam maszyny do szycia, więc zrobienie całości zajęło mi jakieś 4 albo 5 godzin. Mimo zmęczenia i obolałych palcy byłam z siebie niezwykle dumna. Już miałam się transportować do łóżka, ale . . . przypomniałam sobie o patrolu.
- Tikii kropkuj ! - szepnęłam by nie zwrócić uwagi rodziców i i wyskoczyłam przez okno, a przy pomocy jojo dostałam się na dach swojego bloku. Pochodziłam w tą i w tą po różnych wieżowcach i już miałam iść....
- Ooo witam, z kim mam przyjemność?
Chłopak za mną był brunetem o olbrzymich zielonych oczach. Stał za mną ubrany w kostium Czarnego Kota, a ja zaczęłam się zastanawiać czy nie śnię albo czy nie powinnam iść do psychiatry.
- Aga....Biedronka. - powiedziałam podchodząc bliżej postaci.
- Miło mi... Czarny Kot we własnej osobie.
- Tsa... powiedzmy, że wiem. Jakieś odchyły od normy?
- Nope.
- To zmykam. Bayo.
Uciekłam jak najszybciej do swojego cichego domu. Tikii opuściła moje kolczyki, a ja doszłam do wniosku, że ten dzień nigdy się nie wydarzył. Przebrałam się w koszulę nocną i poczekałam aż Tikii zaśnie. Potem postanowiłam do ciebie napisać. Puki co to spadam, bo jutro szkoła. Bonne nuit!

                                       ****
Macie ;-; Mam nadzieję, że się podoba. Poniedziałek w opowiadaniu był poniedziałkiem sprzed kilku tygodni jak co. Nie będę wstawiała tej serii tak często, bo skupiam się na Mari, ale myślę, że raz w tyg będą dwa posty c: ( pamiętniki i to) Dzięki i dajcie znać jaj się podoba c: Dzisiejsza kartka z pamiętnika Mari pojawi się wieczorkiem. Bayo. Błędy popoprawiam jak wejdę na komp ;/

sobota, 23 kwietnia 2016

23-04-16, Paryż

Bonjour mon journal !
Jak się masz pamiętniczku ? Z grzeczności muszę zapytać, jak się domyślasz wiem, że mi nie odpowiesz. Jakimś cudem dobrnęliśmy do 23 kwietnia. Wczoraj nie zdążyłam do ciebie napisać, bo w mojej szkole były drzwi otwarte, które wykończyły mnie tak, że zasnęłam w zasadzie 15 minut po przyjściu do domu i wstałam dopiero dziś rano, kiedy to Tikii mnie obudziła już o 8.00 . Nie miałam bladego pojęcia dlaczego przerwała mi sen o tak wczesnej porze i to w ten cudowny dzień nazwany SOBOTĄ!
- Wstawaj Marinette ! - usłyszałam uroczy, cieniutki głosik mojej kwamii już kilka minut po 8.00 .
- Co jest Tikii...? Dlaczego tak wcześnie...?
- Nie ważne! Niespodzianka !
- Ehh... no dobrze. - powiedziałam i obolała zeszłam z wygodnego łóżka modląc się po cichu, aby Władca Ciem darował sobie ataki i nie kazał mi przemęczać swoich mięśni, które powoli zaczęły dostrzegać, że jestem ciężarna. Wchodząc do łazienki przypadkiem spojrzałam na swoje palce u prawej dłoni. Na jednym z nich spoczywał bezpiecznie prześliczny pierścionek zaręczynowy . Puki co nikt poza Alyą i moimi rodzicami nic o nich nie wiedział. Czekaliśmy tylko na to aż ludzie sami zauważą. Wolałam się nie obnosić z silnym uczuciem do Adriena, bo Chloe nie dałaby mi żyć, a mnie w zupełności wystarczy fakt iż groźny przestępca ...albo kibel poluje na mnie przy każdej lepszej okazji. Wracając... Tikii pokazała mi co mam na siebie włożyć i osobiście chciała mnie pomalować. Kwamii miała niezwykłe poczucie stylu, więc nie bałam się efektu końcowego, a wręcz go wyczekiwałam. Na początek przebrałam się w sukienkę, która czekała na kanapie. Postanowiłam nie przeglądać się w lustrze i poczekać aż do samego wyjścia. Usiadłam pdzy toaletce i dałam Tikii znak do działania. Zamknęłam oczy i już po chwili poczułam machnięcia pędzlem po mojej twarzy. Mniej więcej orientowałam się jakie produkty nakłada na mnie moje kwamii, więc miałam tak zwany no stres . Magiczna i mała stylistka ogarnęła też moje włosy.
- Jesteś gotowa Mari. Adrien poprosił, żebym cię przygotowała na dzisiejsze spotkanie. Będzie tu za ... 2 minutki, więc się zobacz.
Podziękowałam uroczej istotce i włożyłam podsunięte przez nią czerwone szpilki. Pewnym krokiem podeszłam do lustra i się wystraszyłam. Nie, że wyglądałam źle... było wręcz przeciwnie. Czułam się pięknie i pewnie, ale mój wygląd był delikaynie wyzywający. Tikii powowiedziała, że Adrien prosił, żebym była delikatna, urocza , ale z pazurem. Zdecydowanie tak było. Moje ciało opinała czerwono- czarna sukienka w stylu pin-up wyraźnie podkreślająca ( powiększająca też....) mój biust. Włosy miałam rozpuszczone , z przedziałkiem na środku. Od boku podpimały je dwie spineczki z różyczkami.Na mojej szyi spoczywał srebrny naszyjnik, a w uszach dla odmiany miałam diamentowe kolczyki. Te moje Tikii wrzuciła do małej, okrągłej torebeczki w kropki. Jeśli chodzi o makijaż... to blade usta pokryły się wręcz krwistą czerwienią, a ja nie mogłan przestać patrzeć w lustro z zadumą malowaną na ustach. Niestety obcisły strój delikatnie podkreślał mój maleńki brzuszek ciążowy. Nie przejęłam się tym jednak, a z zamyśleń wyrwał mnie dzwonek do drzwi. Zarzuciłam na siebie czarny, cienki sweterek z bawełny i zaproaiłam mije kwamii do torebki. Potem zbiegłam po schodach. Moja mama zdążyła już wpuścić do mieszkania Adiego, a on sam patrzył na mnie z opuszczoną szczęką. Zachichotałam cicho.
- Wowowwo.... wyglądasz powalająco.- usłyszałam z jego ust, które po chwili już łączyły się ze mną w pocałunku. Mama czule się uśmiechała patrząc na tą scenę, a ja dziękowałam jej w głębi duszy, że nie wali takich sucharów jak tata. Wychodząc moja 'rodzicielka' życzyła nam dobrej zabawy. Ruszyliśmy spacerem za rękę, a Adrien nie odrywał ode mnie wzroku. Wyglądał conajmniej tak uroczo jak Plagg, gdy widzi ser w moich rękach.
Gdzie idziemy ? - zapytałam w końcu.
- Do magicznego miejsca w moim domu.- odparł mój chłopak z figlarnym uśmieszkiem.
- Nie mogę się doczekać. - powiedziałam z największą szczerością. Do dworu Agrestów dotarliśmy w niecałe 20 minut. Na początku Adrien zaprowadził mnie do jadalni, którą bardzo dobrze znałam. Nathalie z przyjemnością postawiła nam przed nosem talerze z przepysznym spaghetti oraz kieliszki z winen.
- Adrien... nie mogę alkoholu...- zaczęłam.
- Wiem kochanie... ty masz sok malinowy.
- Kochany jesteś.
Zabraliśmy się za jedzenie. Posiłek był wyborny i cieszyłam się, że mogę go zjeść. Po posiłku rozmawialiśmy z pół godziny. Było bardzo przyejmnie . Poruszyliśmy wszystkie możliwe tematy trajkocząc jak szaleni. Adrien znalazł nawet chwilę by pogadać do Emmy. W pewnym momencie pomógł mi wstać od stołu i zaciągnął mnie do łazienki. To zdecydowanie nie było super romantyczne miejsce, więc domyślałam się, że to dopiero początek. Na dworze zaczęło się ściemniać. Adrien przyniósł jakąś czarną siatkę i wcisnął mi ją w dłonie.
- Załóż to, a potem wyjdź tamtymi drzwiami, będę czekał.
Lekko zarumieniona zgodziłam się. Wyciągnęłan zawartość reklamówki. Mój zboczony kotek podarował mi kostium kąpielowy. Najpoerw włpżyłam górę kostiumu. Całość...nie zasłaniała dużej części mojego ciała, ale nie byłam zawstydzona. Pewnie ruszyłam do wskazanych drzwi zastanawiając się do jest za nimi. Nacisnęłam klamkę. Moim oczom ukazał się spory, ogrzewany i zadaszony taras z olbrzymim basenem, w którym pływały z największą gracją płatki róż. W tym momencie podszedł do mnie Adrien. Był w samych bokserkach, ale mi to nie przeszkadzało, bo szliśmy pływać . Za cholerę nie szły mi sporty wodne, ale wątpię by Adi dał mi się utopić, więc byłam całkowicie spokojna.
- Podoba się królewno? - zapytał wodząc wzrokiem po moim ciele.
- Bardzo kotecku. To co idziemy do wody?
- Na Twoje życzenie My lady.
Ze śmiechem wskoczyliśmy do basenu . Chlapaliśmy się przez dłuższą chwilę, a potem próbowałam płynąć.
- Jestem przynajmniej szybsza niż kaczki...- zażartowałam w pewnej chwili.
- No choć do mnie kaczuszko.- powiexział Adrien rozsuwając ramiona i posyłając mi zalotne spojrzenie w stylu Czarnego Kota. Bez wahania do niego podeszłam i zaczęliśmy się całować. Po dłuższej chwili mój chłopak wziął mnie na ręce i zaniósł do swojego pokoju. Wytarliśmy się szybko i  instynktownie wysłałam rodzicom sms, że nocuje u Adiego. Jego ojciec gdzieś wyjechał, więc mieliśmy wolną rękę. Doskonale wiedziałam, że zaloty kotka nie skończą się na kilku pocałunkach.  Musiał korzystać puki mógł. Adrien wziął mnie na ręce i delikatnie ułożył na swoim łóżku pochylając się nad moją buraczo - czerwoną twarzą. Mimo wszystko to nadal była dla mnie nowa sytuacja. Mój chłopak przejechał palcem po moim brzuchu, a chwilę potem poczułam jego usta na swoich. Delikatne pocałunki dość szybko przeszły w namiętne całusy. Czułam jak ręce Adriena wędrują do mojego stanika, który po niedługim  czasie znalazł się na ziemi. Na chwilę się zawahałam, ale wróciłam do czułości. Adrien wodził dłońmi po moim dekolcie i schodził coraz niżej do dolnej części mojego kostiumu, ktòry nadal ociekał wodą. Poczułam strach. Mimo, że to nie pierwszy raz to się wystraszyłam.
- Co się dzieje księżniczko? Nie chcesz ? - zapytał mnie Adrien patrząc w moje oczy wyrażające zmartwienie.
- Nie, że nie chcę.... tylko... się boję... ja jestem jeszcze mała...
- No już nie taka mała moja ty HOT 16 . - faktycznie...za parę dni moje urodziny...a w poniedziałek wycieczka... kompletnie zapomniałam...- Będę ostrożny... nie bój się.
Stało się tak jak mówił. Nie poczułam zupełnie nic, a potem odpoczelośmy troszkę i nałożyliśmy stroje nocne. Zasnęłam wtulona w tors Adriena przysłuchując się biciu jego serduszka. Przebudziłam się niedawno i ci wszystko napisałam. Bonne nuit !
                                    ***
Macie c: Nie dziękujcie c: I nie zabijajcie xd Chcieliście opis to macie xd Sorry za błędy ale pisze na szajsungu .-. Branoc. 

środa, 20 kwietnia 2016

20-04-16, Paryż

Bonjour mon journal !
Jak się masz pamiętniczku? Jakimś cudem jeszcze troszkę i pojawi się 40 wpis w Tobie ! Niewiarygodne jak szybko leci ten czas! Puki co mamy 20 kwietnia 2016 roku. Niestety ostatni dzień wolny. Trzecioklasiści zdążyli już napisać egzaminy, a dla reszty uczniów oznacza to marne wydarzenie zwane powrotem do szkoły. Całe szczęście tylko na dwa dni ! Potem mamy weekend, w którym mam zamiar się wybrać do babci.... a od poniedziałku jadę na trzydniową wycieczkę ! Wprost nie mogę się doczekać! Przejrzałam dokładnie ofertę i stwierdzam, że już mi się podoba. Uwielbiam wszelkiego rodzaju wyjazdy, a ten wprost kusi dobrą zabawą i mnóstwem atrakcji. Dodatkowo w pokoju będę z Alyą ! To będzie cudowne wydarzenie ! Wracając do dnia dzisiejszego to odwiedzała mnie właśnie moja przyjaciółka. Z tej okazji postanowiłam nie spać do nie wiadomo której i posłuszna budzikowi wstałam już o 9.00 . Tikii wybrała mi ubrania, a ja w tym czasie wzięłam orzeźwiający prysznic, który całkowicie zdołał mnie rozbudzić. Potem owinięta purpurowym ręcznikiem stanęłam przed lustrem i ogarnęłam zarówno swoje zaspane oblicze jak i potargane, fiołkowe włosy układające się we wszystkie strony świata. Po porannym rytuale doprowadzania siebie do stanu normalnego poszłam się ubrać w kreację przygotowaną przez moje Kwamii . Małe stworzonko miało spore wyczucie stylu jak na magiczną istotkę. Tym razem miałam na sobie luźny, biały T- shirt, który nie opinał mi lekko wystającego brzucha, czarną marynarkę, melonik w tym samym kolorze i ciemnoszare spodnie. Na stopy wsunęłam kolorowe, wzorzyste tenisówki. O dziwo wyglądało to lepiej niż się spodziewałam. Patrząc na zegarek doszłam do wniosku iż do przyjścia Alyy zostało troszkę czasu i zdążę jeszcze wysprzątać zasyfiony pokój. Konkretniej mówiąc wyjechałam dywan, który gromadził wszystkie kolory nici używanych do moich projektów i starłam kurze z mebli. Pościeliłam jeszcze łóżko, a potem przypomniałam sobie o śniadaniu. Punkt 9.30 byłam na dole i odbierałam od mamy talerz z bułką, która nadziana była czekoladowym kremem. Pychota ! Jak ja uwielbiałam mieć rodziców cukierników.... nawet nie zdajecie sobie sprawy ile korzyści z tego czerpały moje kubki smakowe radujące się na widok każdej słodyczy jaką rodzice wypiekali. Znowu się rozmarzyłam... wybacz mi pamiętniczku, ja po prostu nie umiem napisać czegokolwiek szybko i treściwie. Alya zapukała do moich drzwi mniej więcej około 10.45 . Stwierdziłyśmy, że mamy ochotę na jakieś przekąski, więc chwyciłam szybko portfel i poszłyśmy do najbliższego supermarketu po jakieś śmieciowe żarcie. Zabrałyśmy ze sobą dwie paczki chipsów [ ser-cebula i papryka ] , coca- colę, sok cytrynowy i papier toaletowy, o który poprosiła moja mama. Po zakupach zadowolone wróciłyśmy do mojego domu. Zaszyłyśmy się z przysmakami u mnie w pokoju, a ja przyniosłam nam kubeczki do napojów. Pogoda za oknem kusiła by wyjść na dwór, a mimo to było dość zimno z powodu chłodnego wiatru. Moja przyjaciółka odpaliła sobie komputer i po chwili śmigałyśmy różne gry. Jak zawsze po połowie wygrywałyśmy, ale od zawsze to ona była i jest większym geniuszem informatycznym niż ja. W końcu oddałam całkowicie sprzęt Alyy, a sama szybko i sprawnie odrobiłam swoje zadania domowe załamując się widokiem... trzech kartkówek.... trzy dni wolne i trzy kartkówki na powitanie. Na szczęście nie było dużo materiału, więc udało mi się go jakoś przyswoić. Ostatecznie zrobiłyśmy sobie parę zdjęć i zdecydowałyśmy się na spacer. Opatulone kurtkami szłyśmy paryskimi uliczkami dyskutując o jeździe konnej, komputerach i słynnym biedroblogu. W zasadzie nie patrzyłyśmy gdzie i po co idziemy, bo nie zmierzałyśmy do jakiegoś konkretnego celu. Same sobie spacerowałyśmy po drodze wpadając na Mai, która chętnie przyłączyła się do dyskusji. Jak zawsze miała swój własny odmienny pogląd. Ona sama była zupełnie różna od innych gimnazjalistów, ale za to ją lubiłam. Przez to, że miała bardzo długie i FIOLETOWE włosy, a jej oczy były w zupełnie tym samym odcieniu wydawała mi się bardzo tajemnicza choć jak bardziej ją poznać to wprost uwielbiała towarzystwo innych osób. Oczywiście o ile je polubiła...., bo jeśli nie to ... oj.... . Alya zwinęła się do domu około 14.30 pod pretekstem wyjazdu na działkę pod Paryżem, a my z Mai rozmawiałyśmy bez przeszkód dalej. Wędrowałyśmy od tematu do tematu. Rozmawiałyśmy ze sobą co najmniej tak jakbyśmy się znały od niepamiętnych czasów choć w rzeczywistości to nie minęły nawet dwa tygodnie odkąd się zobaczyłyśmy pierwszy raz. Jednakże fakt iż posiadała ona miraculum sprawiał, że zwyczajnie jej ufałam, bo Mistrz Fu nie wybierał byle kogo. Z pewnością było w tej dziewczynie coś bardzo tajemniczego i wyjątkowego. Nie chciałam wchodzić w to czym to coś było, ale było i każdy kto zna Mai by mi to przyznał. Możliwe iż to fakt, że ona ma w sobie mnóstwo osobowości... raz jest miła, a chwilę potem wredna i szorstka. Nie wiem, w każdym razie ufam jej i miło się z nią rozmawia. Wszystko co dobre zawsze się kończy, więc w momencie, w którym stanęło nad nami coś w rodzaju zamaskowanego cyrkowca na szczudłach zrozumiałyśmy, że coś jest wyraźnie nie tak. Nie czekając ani chwili rozdzieliłyśmy się i w ukryciu zmieniłyśmy w bohaterki. Potem wybiegłyśmy na przeciw przeciwnika, który przedstawił się nam jako .... ,, Cyrkowiec '' . If you know what I mean........ to się nazywa kreatywność by kibel. Znaczy... Władca Ciem... ale kto był rozróżnił klozet z nim.... . W każdym razie pan Cyrkowiec bardzo uparcie próbował nas przygwoździć do ziemi swoimi szczudłami, co ani troszkę mu nie wychodziło, bo jako superbohaterki miałyśmy silnie rozwinięty refleks i bardzo dobre uniki. Po piętnastu minutach wspólnego tarzania się i grania w kotka i myszkę, postanowił się zjawić nie kto inny jak...... właśnie Kot i Sowa, którzy chętnie podnieśli nas z gleby i pomogli walczyć.
-Nie za późno troszkę? - spytałam ironicznie Czarnego Kota.
-Ani troszkę My lady, musiałem sobie zrobić wielkie wejście. - odparł Adrien broniąc się kijem i mrugając do mnie. - A teraz panienka pozwoli, że zajmiemy się tym oto osobnikiem.
Zrobiliśmy jak powiedział i zaczęliśmy walczyć. Jakoś nie powalały mnie moce Cyrkowca, ale rozpoznałam w nim szkolnego gimnastyka - Joe Styll, który przegrał ostatnio zawody w akrobatyce. Z pewnością to było powodem jego przemiany, bo nic innego co mogłoby go wkurzyć się raczej nie stało choć co ja tam mogę wiedzieć. Po 45 minutach złapałam w końcu zadyszki. Mimo wszystko byłam w ciąży i długi wysiłek nie służył ani mnie ani Emmie, która z pewnością w czasie walk czuła się tak jakby właśnie było trzęsienie ziemi. Znudziło mnie ciągłe robienie uników, więc wykorzystując okazję, że Cyrkowiec spadł ze szczudeł zrzucony przez Czarnego Kota użyłam Szczęśliwego trafu. Dał mi...... piłę.... co ja stolarz ? No nie ważne.... skapnęłam, że szczudła będące na wyciągnięcie mojej ręki są z drewna i rzuciłam się na nie łamiąc je w pół przy użyciu piły. Nawet nie musiałam ich przecinać. Z patyków wyleciały aż DWIE akumy, więc się chwilkę nagimnastykowałam zanim zdołałam je złapać. W tą czy w tą udało mi się to i mogłam przybić z Kotem żółwika mówiąc nasze słynne ,, ZALICZONE'' niczym nasz pierwszy raz wczoraj...... . Nie ważne. Schowaliśmy się gdzieś za naszym gimnazjum i wróciliśmy do ludzkich postaci. Anais zwinęła się do domu, bo stwierdziła iż ma sprawdzian z fizy, a że idzie na rozszerzenie w przyszłości to chce coś umieć zaś ja, Mai i Adrien kontynuowaliśmy spacer parkowymi alejkami. Mój chłopak obejmował moje ramię od lewej strony, a po przeciwnej dreptała Mai, z którą dokończyłam spokojnie temat aborcji. Tak mamy 15 lat i rozmawiamy o wszystkim, więc nie zdziwicie się, że naszym kolejnym tematem była koniunktura gospodarcza kraju i wskaźnik PKB. Momentami odnosiłam wrażenie, że mamy plus minus 65 lat, ale spoglądając na nasze żwawe tępo stwierdziłam iż to nie możliwe. Około 18.00 postanowiłam się zwinąć do domu. Mai poszła w swoją stronę, a Adrien jak zawsze musiał mnie odprowadzić pod same drzwi, mówić jaka to ja cudowna przez 10 minut, przez kolejne 5 minut gadać jak debil do mojego brzucha i dopiero odejść. Nie zapomniał mi oczywiście przypomnieć, że o 19.30 po mnie wraca i idziemy na kolację do ,, La'strady'' , czyli najdroższej paryskiej restauracji, którą finansowo wspomagał dobrze nam znany Gabriel Agreste. Jednym słowem żarełko za darmo i kupa sera dla Plagg'a. Weszłam do mojego pokoju i uświadomiłam sobie, że 1,5 h na przygotowanie się do romantycznej kolacji z chłopakiem to stosunkowo mało, więc poprosiłam Tikii o pomoc. Dałam jej małe ciasteczko z czekoladą, by mogła wrócić do pełni sił, a ona w zasadzie od razu uszykowała mi potrzebne kosmetyki, akcesoria i cały stój. Przyspieszyła moje męczarnie o jakieś 30 minut. Kochane z niej stworzonko. Tak wiem, że już to mówiłam..., ale ja się uwielbiam powtarzać szczególnie jeśli coś lubię. Zauważyłeś to pewnie po moim jąkaniu się przy Adrienie za nim oczywiście zostaliśmy parą, bo teraz to ja się zastanawiałam czemu kiedyś brakło mi przy nim słów, a teraz w zasadzie non stop czymś go zagaduje albo wręcz strzelam jakimś chamskimi i gaszącymi tekstami, które on uważa za urocze. Usiadłam przy biurku przed niewielkim lusterkiem i zaczęłam od makijażu nie chcąc pobrudzić potem ślicznej tiulowej sukienki w ametystowym kolorze, która była opleciona na wysokości talii skórzanym, czarnym paskiem idealnie dopełniającym całość. Na twarzy rozprowadziłam cienką warstwę podkładu, którą lekko przypudrowałam, aby nie wyglądać jak lalka Babie bądź Chloe. Moje wory pod oczami skutecznie zakryłam korektorem, a powieki przyozdobiłam delikatnym, fioletowym cieniem podkreślającym zarówno sukienkę jak i moje oczy. Na policzki dodałam troszkę różu, a rzęsy przeciągnęłam maskarą. Pierwszy raz użyłam na raz aż tylu kosmetyków, ale czego się nie robi by być piękną. Tikii była zachwycona moim makijażem i osobiście wpięła mi w uszy diamentowe kolczyki, które błyszczały czterema odcieniami fiołków. Bardzo w moim stylu. Przejrzałam się w lusterku i dodałam bezbarwną pomadkę, która delikatnie nabłyszczyła moje wargi. Stwierdziłam, że do eleganckiego stroju ani troszkę nie pasują moje dwa niewinne kucyki, więc je rozpuściłam, a potem zaplotłam w kok. Moją twarz okalały dwa lokowane pasma. Dla efektu podpięłam koka spinką w kształcie kokardki i kiedy doszłam do wniosku, że wyglądam okej założyłam sukienkę. Moje kwamii z trudem przyniosło mi ciężki jak dla niej czarny sweterek, którym okryłam ramiona. Na stopy wsunęłam ciemne szpilki.... buty na pięciocentymetrowym obcasie. W tym samym momencie rozległ się dzwonek do drzwi. Moja mama dobrze wiedziała, gdzie idę, więc szepnęła mi do ucha ,, Miłej zabawy kochanie.'' i wypuściła z domu. Adrienowi na mój widok opadła szczęka i nie mógł się odezwać.
- Wow... - wydukał z siebie podając mi bukiet róż.
- Idziemy czy będziemy tak tu stać ? - zapytałam dając mu buziaka w policzek, a on wpuścił mnie do limuzyny. Czarodziejskie, długie auto podwiozło nas do La'strady. Budynek prezentował się pięknie. Na wejściu powitał nas czerwony dywan. Podeszliśmy do czegoś w rodzaju recepcjonisty. Nie mam bladego pojęcia jak ten zawód się profesjonalnie nazywa, więc cóż.. nie powiem.
- Dzień dobry panie Agreste . - powiedział starszy mężczyzna o wyprostowanej sylwetce, która opięta była błyszczącym garniturem.
- Witam Clemont. [ czyt. Clermą] Jaki stolik na dzisiaj ?
- Stolik numer 28 tak jak pan sobie życzył. Pańska wybranka ?
- Marinette Dupain-Cheng . - powiedziałam przedstawiając się zanim Adrien zdążył mnie uprzedzić.
- Dziękujemy Clemont.- powiedział Adrien i podał mężczyźnie jakąś torbę. Nie drążyłam nawet co w niej było, bo liczył się dla mnie tylko czas spędzony z Adrienem. Poszliśmy razem do wskazanego stolika, a kelner odsunął nam krzesła. W pierwszej kolejności usiadłam ja, a zaraz potem mój chłopak.
-Co państwo sobie życzą? - zapytał równie elegancki młodzieniec, który podpalił świecę pełniącą funkcje dekoracji.
- Ja poproszę dzisiaj sałatkę e'derme [ czyt. Eldermę ] oraz pieczywo czosnkowe. Mari?
- Dla mnie to samo jeśli można. - Adrien wyraźnie zapomniał podać mi menu co mnie lekko rozbawiło, ale udało mi się zachować całkowitą powagę na twarzy.
- Do tego prosiłbym czerwone wino z 1948, te które ojciec dzisiaj panu przywiózł.
- Ależ oczywiście panie Agreste.- kelner odszedł.
-Chcesz mnie upić wariacie? - zapytałam cicho chichocząc i spoglądając w lśniące, a raczej maślane oczy swojego chłopaka.
- No może tak....
-Nie ma mowy. Jeszcze nam nie wolno. - powiedziałam zwracając uwagę na to, że alkohol był średnio legalny dla pary 15-latków, ale ta restauracja zdawała się o tym nie pamiętać. W oczekiwaniu na potrawy trzymaliśmy się za ręce i nie mówiliśmy nic. Jakoś tak nam się nie chciało, bo po co ? Cisza była wprost idealna do romantycznej kolacji. W końcu ten sam kelner przyniósł na tacy zamówienie i dwie lampki napełnione do połowy winem. Zabrałam się od razu do sałatki.
- Panie Agreste za ile przynieść deser ? - zapytał pracownik.
- 30 minut . Dziękuję.
- Zamówiłeś deser? - zapytałam. - Wiesz, że nie mogę słodyczy.... ?
-Wiem, ale ten zjesz. Smacznego kochanie.
Na ostatnie słowo po moim sercu rozbiegło się magiczne ciepełko, a w brzuchu pojawiły się przyjemnie łaskoczące motylki, które całe szczęście nie były akumami. Zjadłam sałatkę ze smakiem. Wyjątkowo dobra była, a jak na tak wyrafinowaną restaurację to porcja była naprawdę spora. Po posiłku upiłam łyk wina, ale resztę odstawiłam wiedząc, że nie powinnam ruszać alkoholu z miejsca tym bardziej, że byłam w ciąży. Dyskutowaliśmy z Adrienem na różne tematy. Mówiliśmy o Emmie, nieudolnym lekarzu, naszym mieszkaniu i mojej ledwo co zaprojektowanej, letniej kolekcji. Śmialiśmy się, słodziliśmy sobie aż w końcu przyszedł czas na deser. Kelner postawił przed Adrienem tacę zakrytą metalową pokrywą i się zastanawiałam jakie pyszności, których nie mogę zjeść są pod nią. Nie pomyliłam się. Nie mogłam tego zjeść. Mój chłopak stanął jak gdyby nigdy nic przede mną, a ja odruchowo obróciłam twarz w jego kierunku zastanawiając się co kombinuje ten mój kociak.
-Marinette nie znamy się długo, ale łączy nas w zasadzie wszystko. - co on odpierdala.... - Łączy nas dziecko, wspólne sekrety, wiele pasji i ..... od samego początku się w tobie zakochałem. Nie od razu to zrozumiałem, ale tak było. Zapadłaś mi w pamięci od pierwszego wyjrzenia, a to, że staliśmy się parą było najwspanialszą rzeczą jaka mogła mi się przytrafić. - słuchałam jak oniemiała, a moje serce waliło jak oszalałe nawet nie starając się uspokoić. - Marinette..... wczoraj doszedłem do wniosku, że nadszedł czas. Uczynisz mnie najszczęśliwszym człowiekiem na świecie? - Adrien klęknął przede mną z śnieżnobiałym uśmiechem. W jego oczach widziałam strach, który był pomieszany z niepewnością. Ja natomiast wstrzymałam oddech. Do oczu cisnęły mi się łzy szczęścia, a głos zdusiłam w sobie na sam widok cudownego pierścionka z okrągłym diamentem połyskującym magicznie w świetle lamp. Ludzie obecni na sali również zamarli. Ich twarze oczekiwały. - Zostaniesz moją żoną? - pytanie na które wszyscy zebrani czekali, a ja jak idiotka nie mogłam się odezwać. Patrzyłam na niego maślanymi oczyma zapominając o Bożym świecie. Obraz dookoła całkowicie mi się rozmazał, moje źrenice widziały tylko jego i pierścionek.
- Ja.... yy... nie wiem... co mam powiedzieć... tak, na pewno tak. - powiedziałam jąkając się i lekko łkając ze szczęścia. Adrien założył na mój palec pierścionek i mocno do siebie przytulił, a ja poczułam się tak jakbym trafiła do nieba. Goście restauracji zaczęli głośno klaskać i nam gratulować, a ja zwyczajnie nie wierzyłam w prawdziwość tego co się przed chwilką stało. To było jak sen na jawie. Do końca wieczora żyłam przekonaniem, że to tylko piękny sen, z którego nie chcę się budzić. Zorientowałam się, że to rzeczywistość w momencie, w którym Adrien żegnał mnie przed drzwiami mojego domu całując w czoło. Weszłam otumaniona do mieszkania, a mama od razu do mnie podeszła pytając jak było. Nie powiedziałam jej nic tylko pokazałam pierścionek bezpiecznie spoczywający na moim palcu.
- Córeczko ! Gratulacje ! - powiedziała mama przytulając mnie mocno.
- A mówiłem, żeby zapytał o zdanie gałgan jeden..... - odezwał się mój tato obserwujący bacznie całą sytuację z kanapy i wszyscy wybuchliśmy śmiechem. Byłam bardzo zmęczona, więc praktycznie od razu wróciłam do swojego pokoju. Przebrałam się w koszulę nocną i sprawnie zmyłam z siebie makijaż, a potem rzuciłam się na łóżko. Nawet nie wiem, kiedy zasnęłam, ale nie chcę myśleć ile trudu sprawiła sobie Tikii, która uroczo przykryła mnie kocykiem. Przebudziłam się przed chwilą i szybko postanowiłam Ci to wszystko opisać. Mam nadzieję, że cieszysz się razem ze mną pamiętniczku. A teraz bonne nuit, bo jutro niestety wraca szara rzeczywistość zwana szkołą !

                                                              ~ Marinette

***
No macie no c: Wiem, że na to czekaliście c: Za błędy przepraszam jak zawsze xd Nie mam czasu sprawdzić xd Dajcie znać jak się podobało c:

wtorek, 19 kwietnia 2016

19-04-16, Paryż

Bonjour !
Hej pamiętniczku ! Jak się masz ? Ciągle zapominam, że mi nie odpowiesz... . No już trudno. Z niemałym trudem dotarliśmy do 19 kwietnia 2016 roku . Wielkimi krokami zbliżają się moje 16 urodziny, a jeszcze większymi....... trzecia klasa i  egzaminy. Znacie to uczucie, kiedy w połowie drugiej klasy nauczyciele stają się wiedźmami w zmowie i ciągle recytują zaklęcie ,, To będzie na egzaminie '' ? Ja niestety tak... . Dzisiaj na całe szczęście mam wolne. Właśnie z powodu egzaminów. Zaraz po wyjściu ze szpitala chciałam biec dziś do szkoły,  ale na całe szczęście mama Adriena mnie zatrzymała przypominając o trzech wolnych dniach. Z tej racji mogłam sobie dziś pozwolić na wstanie o ... 11.00 ! Ten pobyt w szpitalu mnie tak zmęczył, że przespałam równo 13 godzin . Usiadłam na łóżku i ziewnęłam przeczesując ręką potargane włosy. Drugą dłoń położyłam na brzuchu i się uśmiechnęłam czując mikro ruch mojej córeczki. Nie sądziłam, że jestem wstanie tak wydorośleć w przeciągu kilku tygodni. Chwilkę potem Tikii wyleciała mi na powitanie i przypomniała, że najwyższy czas ruszyć tyłek z miejsca. Tak, więc zrobiłam i po chwili brałam już orzeźwiający prysznic. Moje kwamii uszykowało mi ciuchy na kanapie, a ja chętnie się w nie przebrałam. Wprost nie mogłam uwierzyć, że takie małe i niepozorne stworzonko może mieć tak dobre wyczucie stylu. Kończąc swoje poranne przygotowania uczesałam włosy w dwie urocze kiteczki. Obejrzałam się w lustrze i doszłam do wniosku, że wyglądam w miarę znośnie. Po chwili moje spojrzenie zawędrowało w kierunku uchylonego okna. Pogoda wyraźnie dopisywała. Słońce ogrzewało Paryż, a lekki wiaterek przynosił równowagę gorącu. Temperatura wynosiła około piętnaście stopni, idealnie jak dla mnie. Kocham pogodę w której ani się nie duszę z gorąca ani nie zamarzam na kostkę lodu w ludzkiej postaci.Tikii znowu wyrwała mnie z letargu i pobiegłam do kuchni. Mama właśnie ustawiała na stole śniadanie, ale nie omieszkała się do mnie przyjaźnie uśmiechnąć.
-Jak się czujesz kruszynko? - zapytała wycierając talerz  i jednocześnie dając mi buziaka w czoło.
- A dobrze dziękuję.
-Wzięłaś tabletkę?
-Nie.... zapomniałam, przykro mi, wezmę po śniadaniu.
-Weźmiesz teraz. - powiedział dobrze znany mi głos wydobywający się z jadalni .
-Adrien?
-Nie, twój kwiatek na parapecie. - powiedział mój chłopak wychylając się tak żebym mogła zobaczyć jego twarz, a ja od razu do niego podbiegłam. - Cześć skarbie. - przerwa na buziaka.- Jak się czuje moja lady ?
- Twoja lady czuje się dobrze, słyszałeś to po co pytasz? - zapytałam chichocząc i lekko stukając go opuszkiem palca w nos.
- Bo tak należy. Idź po tabletkę, bo zejdę na zawał.
-No już dobrze.
Wyszłam, więc z jadalni nawet nie zastanawiając się, dlaczego mój chłopak przyszedł na śniadanie. Idąc po lekarstwo zauważyłam ten zachwyt na twarzy mojej mamy, która przyglądała się po kryjomu naszej rozmowie. Z szuflady swojego biurka wyjęłam niewielkie pudełeczko i wzięłam na dłoń niewielką kapsułkę upewniając się wcześniej, że to na pewno lek na nadciśnienie. Ufałam pani ginekolog, ale mimo wszystko po ostatniej akcji strasznie się uprzedziłam do lekarzy. Popiłam tabletkę wodą mineralną i od razu powróciłam do stołu. Wszystko było przygotowane, więc zajęłam miejsce obok Adriena.
-Smacznego wszystkim ! - powiedziała moja mama uśmiechając się przyjaźnie, a przy okazji kładąc na swój talerz skibkę chleba.
- Dziękujemy. - odparł Adrien.
-W zasadzie co cię tu sprowadza ? - spytałam mrugając do mojego chłopaka.
- Otóż dostałem zaproszenie od Twoich rodziców My Lady, a poza tym musisz się do mnie przyzwyczaić, bo niedługo remont w mieszkaniu się skończy , a za kilka lat staniesz się oficjalnie panią Agreste. - Adrien użył całego swojego kociego uroku i nonszalancji wypowiadając te słowa.
- Hamuj się chłopcze ! Nie spytałeś mnie o zdanie, a córki byle komu nie oddam ! - powiedział mój tata wybuchając śmiechem.
- Pan się nie martwi, dobrze się nią zajmę. - stwierdził Adi salutując i dając mi solidnego buziaka w policzek. Do teraz nie mam pewności czy jego twarz nie odkształciła mi się na policzku, który swoją barwą z pewnością przypominał dojrzałego pomidora na farmie w Teksasie. Bardzo nie lubiłam, kiedy moi rodzice widzą nasze czułości ! Mimo to zdawało się, że ani mojego chłopaka ani moich rodziców to nie krępowało. Zdążyłam się już przyzwyczaić, że mój tata i Adrien umieją już żartować ze sobą na każdym poziomie, a sam Adi jest częścią rodziny i stał się wręcz moją cudowną codziennością.
-No dobra .... to teraz dowcipy...- o nie... tata zaczyna...... - Dlaczego blondynka je glebę ? Bo grunt to zdrowie. Buhahahah.....
Adrien i tato wybuchli niepohamowanym śmiechem, a my z mamą strzeliłyśmy typowego facepalma, bo to ani troszkę nie było śmieszne. Po śniadaniu pomogliśmy pozmywać naczynia i zwinęliśmy się do mojego pokoju. W zasadzie to zaciągnęłam tam Adriena, bo nie chciałam słuchać dalszych sucharów..... . Moja miłość życiowa usiadła sobie na kanapie i włączyła telewizor, a ja wypuściłam nasze Kwamii z torebki i zajęłam się projektowaniem. Jeszcze konkretniej to zaczęłam układać materiały na manekinie stojącym obok biurka. Ostatecznie ze szmatek zrobiłam całkiem ładną czarno - białą sukienkę w stylu pin-up. Odwróciłam wzrok w kierunku kanapy w celu zapytania Adriena o zdanie co do mojego dzieła, ale zauważyłam, że kotek zasnął. Wyciągnęłam z szafy kocyk i go nakryłam. Nie miałam najmniejszego zamiaru go budzić. Wyglądał jak typowy kociak zwinięty w kulkę. Przeuroczy widok. No , ale nie będę się na niego gapić puki się nie obudzi, więc zabrałam się za jakąś książkę kurzącą się od kilku miesięcy na mojej półce z ,, Nieprzeczytanymi'' . Okropnie wciągnęła mnie akcja ,, Podpalaczy książek'' i nim się obejrzałam, a mój kociak już spoglądał na mnie swoimi oczkami i lekko się uśmiechał. Podeszłam więc do niego i położyłam się obok. 
- Wyspany ? - spytałam mrugając.
- Ależ oczywiście księżniczko. Co robiłaś jak ja o Tobie śniłem?
- Czytałam. - odparłam z możliwie cichym i uroczym chichotem, po którym nastąpiła niezręczna cisza.
- Jesteś taka piękna...masz cudowne oczy Marinette ...
- A mimo to Twoje oczy nadal wędrują na mój dekolt... - odparłam siadając na kolanach mojego chłopaka.
- Bo on też jest piękny, cała jesteś...
- Poczekaj chwilkę kiciusiu. - powiedziałam dając Adrienowi buziaka i poszłam zamknąć ''drzwi '' na kłódkę. Już mówiłam, że nie przepadam jak rodzice patrzą na nasze miłostki. Wróciłam do mojego kochanego Chat Noir'a i usiadłam na jego kolanach. Jeden jego tajemniczy uśmiech i po chwili już się całowaliśmy. Z pewnością nie były to delikatne pocałunki niczym z filmu o księżniczkach, ale nie przeszkadzało mi to. W tą czy w tą i tak jestem już w ciąży i tak dużo się wydarzyło, więc chyba nie ma się czego bać w jakiś większych próbach zbliżenia. Po dłuższej chwili skończyliśmy w pozycji leżącej, a kotek wędrował łapkami bo mojej talii. O dziwo pozwoliłam mu ściągnąć mój biały T-shirt.
-Śliczny stanik .
-Hamuj się kiciusiu.- powiedziałam z ironią i wróciliśmy do pocałunków. Tak jakoś wyszło, że nawet nie spostrzegłam, kiedy Adrien nie miał na sobie koszuli i rozpinał mój stanik. Raz kozie śmierć...do czwartego miesiąca ciąży ponoć jeszcze można...... . Wyszło jak wyszło.... .
-I co myszko było aż tak źle ? - zapytał Adrien robiąc minę na podrywacza.
- W zasadzie.... to .... nie..... - powiedziałam czerwieniąc się.
- To dobrze.... pierwszy raz za nami.... - dodał Adrien zapinając swoją koszulę, a ja wciągnęłam na siebie spodnie.
-Mhm.....
- Co jest my lady? Za wcześnie ?
- Nie.... po prostu..... jakoś mi dziwnie z faktem, że już nie jestem małą dziewczynką.....
- Dla mnie zawsze będziesz.- tu buziak w czółko.
- Dzięki... kocham Cię.
- Ja Ciebie też.- znowu cisza... - Mari... miałabyś może ochotę wyskoczyć jutro na kolację ?
- Zapraszasz mnie na randkę? - spytałam z tajemniczym uśmiechem.
- Nie inaczej Biedronsiu.
-Chętnie.- odparłam i wtuliłam się w swojego chłopaka wsłuchując się w jego przyspieszone bicie serca. Dobrze było wiedzieć, że na prawdę mnie kocha. Kilka tygodni temu nawet bym nie ośmieliła się do niego odezwać, a teraz to szkoda gadać... . Po kilku minutach Adrien kucnął i przyłożył ucho do mojego brzucha.
-No... coś cię tam słychać maluchu, ale rośnij szybciej, bo już cię tu chcemy. - powiedział ze śmiechem lekko głaszcząc naszą córkę, a konkretniej mnie. Mam nadzieję, że jej nie zaszkodziliśmy. Z tej całej miłosnej aury wyrwał mnie mój budzik głośno alarmujący nas o patrolu. Wezwaliśmy nasze kwamii i niedługo potem razem z Sową i Plume chodziliśmy po paryskich dachach i uliczkach szukając jakiś przejawów kreatywności ze strony WC' ta. W końcu znudzona brakiem walk od kilku dni, w których byłam siłą zmuszona do odpoczynku stanęłam na środku jednej z alejek i krzyknęłam :
-,, No błagam Władco Ciem..... jesteś na emeryturze? '' - no i wywołałam wilka z lasu. Głupia Mari, głupia Mari, głupia Mari, głupia ja, głupia ja , głupia ja, głupia ja, głupia ja, głupia ja , głupia ja.
- Nie , mam się dobrze , dziękuję. - odpowiedział mi / nam mroczny głos, którego nie sposób było nie rozpoznać.
- Czego tu chcesz?
- Czyżbym zapomniał wspomnieć, że zabić cię?
- A tak.. zapomniałam.
Różowy błysk wymierzony we mnie poleciał na przód. Zdążyłam zrobić skuteczny unik. Czarny Kot przystąpił do ataku, a Plume i Sowa połączyły swoje siły do stworzenia czegoś co na pierwszy rzut oka przypominało pole siłowe, ale dodatkowo raziło prądem nie proszonych gości. Chodząca toaleta, że tak się ośmielę nazwać naszego zacnego Władcę Ciem ( Neko c: ~Agathe ) oberwała kilka razy z pałki mojego kociaka i ode mnie z jojo. Potem Plume przetrzymała pole siłowe, a Sowa latała dookoła zbira tak długo, że ten w końcu wleciał w pole siłowe i go troszkę poraziło. Mieliśmy niezły ubaw.
- Jeszcze Was dorwę ! - krzyknął ulatniając się razem ze swoimi akumami, a my zwinęliśmy się do domów. Przez całą drogę robiliśmy sobie niezłą polewkę z pokracznej walki WC . Niezwykle zabawne doświadczenie widząc go tańczącego w rytm prądów elektrycznych. Jako że zegarek wybił dopiero 19.15 postanowiłam pójść z Adrienem zobaczyć jak idą prace remontowe w naszym mieszkaniu. Po drodze wstąpiliśmy na lody włoskie o smaku śmietany i czekolady, które delektowały nasze podniebienia. Na miejscu wręcz zaniemówiliśmy z wrażenia. Ekipa budowlana się sprawdziła ! Wszystko było ukończone, wystarczyło posprzątać i można było ustawiać meble zamówione przez nas i panią Agreste. Wprost nie mogłam się opanować ze szczęścia i z niedowierzaniem chodziłam od pokoju do pokoju upewniając się co jakiś czas, że nie śnię. W końcu Adrien jakimś cudem wyciągnął mnie z mieszkania i odprowadził pod sam dom.
- Dzięki za dziś księżniczko. - powiedział i ulotnił się w tempie prawie natychmiastowym, a ja rozradowana i już ani troszkę zawstydzona weszłam do domu kierując kroki w stronę swojego pokoju. Wypuściłam Tikii z torebki i zmieniłam mało wygodne ciuchy na koszulę nocną z krótkim rękawkiem. Wzięłam łyka wody z butelki stojącej na parapecie i położyłam się pod kołdrą. Zasnęłam jak małe dziecko, któremu ktoś zaśpiewał kołysankę. Przebudziłam się chwilkę temu zauważając, że Tikii położyła mi Ciebie pamiętniczku na brzuchu, a sama zdrzemnęła się na moim poliku. Korzystając z ciszy wszystko ci opisałam, a teraz wracam do spania. Bonne nuit !

****
Jest ! Oto next ! Nie zabijajcie mnie, nie duście to się w końcu musiało stać ;-; Jak co to Emma żyje i ma się dobrze ;-; Nie skrzywdzili jej ;-; Starałam się to napisać tak nieudolnie jak Marinette, ale nie wiem czy mi wyszło ;-; Mam nadzieję, że się podobało i dajcie znać c: + Kto miał egzaminy i jak wam poszło ? c:

poniedziałek, 18 kwietnia 2016

17-04-16, Paryż

Bonjour.....
Hej pamiętniczku. Wyjątkowo nie mam ochoty pisać, bo czuję się co najmniej tak koszmarnie jakby mi ktoś przywalił z kowadła w głowę. Tak jak Ci w piątek napisałam pojechaliśmy do szpitala i dopiero dzisiaj mama przywiozła mi Ciebie pamiętniczku, bo przypadkiem zostałeś w aucie. Może od początku... . W piątek rano wstałam o 6.30 jak zwykle. Mama obudziła mnie ciepłym kakao i jakimś rogalikiem z Nutellą, który jak zawsze smakował wybornie. Czułam się wręcz wyśmienicie i zupełnie nic nie zapowiadało katastrofy. Wręcz przeciwnie. Pogoda za oknem wprost zachwycała. Ludzie w samych bluzach, żadnego wiatru, deszczu... słońce świeciło z całych swoich sił zwracając uwagę na piękno zieleni przejawiającej się w liściach drzew, świeżej trawie czy łodygach różnokolorowych kwiatów cieszących oczy przechodniów. Rozradowana tym jakże przyjemnym widokiem podeszłam do szafy i szybko wybrałam z niej jakieś ciuchy. Przepraszam.. przez to wszystko już nie pamiętam co miałam na sobie w piątek... . Razem z Tikii spakowałyśmy moje książki do torby nie zapominając oczywiście o setkach powtórek przed sprawdzianami, kartkówkami i tym podobnymi stresującymi sytuacjami, których jak najbardziej powinnam unikać. Postanowiłam, że skorzystam z cudownej pogody i przejdę się pieszo do szkoły. Jak powiedziałam tak zrobiłam i do gimnazjum dotarłam idąc parkowymi alejkami. Po drodze złapał mnie Adrien, który najwyraźniej również nie miał ochoty tłuc się autem czy autobusem.To tak więc poszliśmy razem za rączkę. Szczęśliwym trafem weszliśmy do sali równo z dzwonkiem i nie musieliśmy zamartwiać się dodatkowym spóźnieniem, których i tak mieliśmy na pęczki z winy WC' ta . Zajęcia rozpoczynały się moim '' ulubionym '' przedmiotem, czyli historią, którą całą przespałam na ramieniu mojego chłopaka. Bardzo go to rozbawiło, bo wprost nie mógł się przestać śmiać na przerwie. Potem dla odmiany mogłam się wykazać na zajęciach artystycznych. Nauczycielka pokazała nam jak robić mandalę i tak oto powstało to :
Też mi się podoba. No, ale mniejsza o moją działalność twórczą. Wszystko co dobre niestety zawsze się kończy i skończyłam na dwóch matematykach. Tak się stało, że była kartkówka i mimo tego, że starałam się nie stresować to za cholerę mi to nie wyszło, bo wręcz się trzęsłam. Nie wiem w sumie czemu, bo to była jedna z najprostszych prac z matmy jakie pisałam - kartkówka z symetrii. Uspokoiłam się wychodząc na przerwę i po ciągłych rysunkach geometrycznych trafiłam na francuski. Na tej lekcji czułam się bezpiecznie, bo wiedziałam, że pani Agreste wie o wszystkim i nie będzie specjalnie mnie denerwować. Gdzieś tak w połowie lekcji zaczął mnie boleć brzuch i zrobiło mi się słabo. Zmartwiłam się, bo przecież wszystko było w jak najlepszym porządku, a już się przyzwyczaiłam do faktu, że jestem w ciąży i nie mogłam się doczekać, kiedy zobaczę Emmę.... nawet nie chciałam myśleć teraz o tym, żeby ... jej nie zobaczyć nigdy. Może mam tylko 15 lat, ale już na dobre się wkręciłam w macierzyństwo i skoro wszystko poukładałam to... . Poprosiłam panią Agreste o wodę i faktycznie po kilku łykach było mi już lepiej. Spokojna wróciłam po zajęciach do domu i zjadłam wyśmienity obiad zrobiony przez moją mamusię. Po godzince albo dwóch Adrien skorzystał z tego, że jest piątek i wbił do mnie. Pograliśmy, więc w gry komputerowe, pooglądaliśmy moje nowe projekty, a potem Adrien pomógł mi uszyć nawet jedną z kreacji . W pewnym momencie ból brzucha po prostu wrócił i z każdą minutą był silniejszy, a ja jak gdyby nigdy nic zemdlałam. Ocucił mnie głos Adriena. Jechaliśmy już autem, a on mocno ściskał moją dłoń trzymając w drugiej Ciebie pamiętniczku. Dobrze wiedział, że będę chciała napisać coś i wziął też długopis. Spojrzałam na lusterko. Za kierownicą siedział mój tata, obok mama. Pani Agreste jechała do szpitala osobiście z tego co zrozumiałam z bełkotu mamy płaczącej i rozmawiającej przez telefon. Chciałam ją uspokoić, ale nie mogłam wydusić z siebie słowa. Zrozumiałam...... ja się nie mogę ruszać. Próbowałam podnieść rękę, ale nie umiałam. Nie czułam. Coś mnie zblokowało. Ja tylko oddychałam. Nie czułam, nie mówiłam , nie ruszałam się. Mogłam tylko czekać na ....no właśnie na co ? Po kilkunastu minutach odkąd się obudziłam poczułam, że mięśnie odpuszczają i poruszyłam palcem. Adrien czule na mnie spojrzał, dał buziaka ... w jego oczach widziałam strach pomieszany z bólem. Cierpiał, bał się ... był zły.... . Z całych swoich sił się podźwignęłam do pozycji siedzącej i gestem ręki poprosiłam, żeby mi Cię podał razem z długopisem. Zdobyłam się na krótką notkę i znowu zesztywniałam upuszczając Cię na kolana. Podjechaliśmy pod szpital koło 17.20 . Adrien dosłownie zaniósł mnie tam na rękach, a przemiła pielęgniarka posadziła mnie na wózku. Myślicie , że od razu się mną zajęli ? Nie. Rodzice 40 minut wykłócali się z recepcjonistką, która nie chciała wierzyć, że jestem ciężarna i miała zamiar to sprawdzić u ginekologa, ale Adrien pierwszy raz tak się wydarł, że kobieta posłusznie wydała skierowanie na dalsze badania. W pierwszej kolejności pobranie krwi.... potem USG , EKG , RTG ...... po prostu wszystko jak szło... neurolog mnie obejrzał.... i zawieźli mnie na salę. Dostałam swój pokój. Mały , kwadracik z łóżkiem, fotelem i telewizorkiem oraz jakąś szafką. Adrien nie odstępował mnie na krok. Chodził za mną do każdego pomieszczenia i na każde badanie. Nawet kiedy leżałam sama w pokoju i czekałam za wynikami on delikatnie głaskał mnie po dłoni. Poczułam to..... w końcu coś poczułam.... .
- Mari.. widzę, że się boisz.... nie martw się. Obiecuje, że wszystko jest w najlepszym porządku ...  to tylko przejściowe pogorszenie. Będzie dobrze. Cały czas będę obok, strasznie Cię... Was kocham. Jesteś moim całym serduszkiem. - po moim policzku spłynęła mała łezka, tak bardzo chciałam być pewna, że w przyszłości będziemy rodziną, ja , on i Emma. Musiałam odpowiedzieć, z wielkim trudem i po cichu....., ale powiedziałam.
- Wiem... ja Ciebie też....
- Nie mów już nic, męczy Cię to. Zdrzemnij się, jak się obudzisz to będę obok.
Kiwnęłam głową na znak tego, że ma rację. Modliłam się by WC nie atakował, ale nie miał po co i tak już mnie załatwił. Leżę w szpitalu i prawdopodobnie umiera moje dziecko..... czego mógł chcieć więcej. Zasnęłam. Nie chciałam się denerwować. Kiedy się przebudziłam było coś po 18.00 . Na to wskazywał zegar z kotem wiszący na ścianie na przeciwko mnie . Adrien faktycznie był obok mnie. Płakał. Widziałam to po jego mokrych i czerwonych, a w zasadzie różanych policzkach. Alya kołysała się w fotelu , rodzice stali pod oknem, a pani Agreste nerwowo chodziła w kółko co jakiś czas pocieszając Adriena. Obok mojej prawej ręki stała pielęgniarka, która sympatycznie się do mnie uśmiechnęła mówiąc, że zaraz pójdzie po lekarza prowadzącego. Faktycznie po chwili na salę wszedł wysoki mężczyzna. Dość postawny o kruczoczarnych włosach.
- Witam państwa ! Nazywam się Juan [ czytaj Żuan ] Carpediem [ karpedijem ] i jestem lekarzem prowadzącym w specjalizacji ginekologia.
- Może pan w końcu powiedzieć co jej jest za nim tu umrę z nerwów czy chce pan mieć kolejnego  człowieka na sumieniu? - powiedział wściekle Adrien stając na przeciwko lekarza i wyładowując na nim swoją złość. Ku mojemu zdziwieniu nikt nie powstrzymał wściekłości mojego chłopaka, a ja tylko patrzyłam, bo strach zwyczajnie mnie paraliżował.
- Uspokój się młodzieńcze.
- Ja się panu tak uspokoję, że więcej pana w tym szpitalu nikt nie zobaczy.Dobrze pana znam. Zabił pan moją kuzynkę, ciocia mi mówiła. Był pan na tyle mądry, że nawet nie próbował pan ratować ciąży i ta kruszynka umarła. Jeśli spróbuje pan tego z moją dziewczyną to więcej nikt pana nie zobaczy. Nie ręczę za siebie. - pierwszy raz widziałam taką złość u Adriena, który zwykle był niebotycznie opanowany, właśnie się dowiedziałam o tej historii z jego ciocią...... widziałam, że pani Agreste dobrze ją pamięta, więc uwierzyłam. Lekarz zamarł i obrzucił Adriena morderczym spojrzeniem. Wręcz spiorunował go złością, ale mój chłopak nie ustąpił. - No dalej ? Co mądrego ma pan do powiedzenia  ?
- Po licznych badaniach stwierdziłem powikłania ciążowe wywołane młodym wiekiem pacjentki oraz nerwami związanymi z obowiązkami codziennymi. Ciąża zostanie usunięta dla dobra dziewczyny.
- Ha .. wiedziałem....... powiem coś panu ...
- NIE ! - krzyknęłam jak najgłośniej mogłam samodzielnie wstając, nagle wróciła mi siła. - Nic pan nie usunie. Urodzę to dziecko czy się panu podoba czy nie. Emma ma żyć..... jak nie ja to ona .
- Ale.....
-Żadnego ALE, żądam , żeby przyjechała tu moja pani ginekolog. Osoba, która się zna i coś poradzi. - powiedziałam i padłam na łóżko, a Adrien pomógł mi się położyć. Lekarz chciał już iść, ale mój chłopak poprosił, żeby został z nami i poobserwował jak pracują profesjonaliści. Pani Agreste zadzwoniła do zaprzyjaźnionej pani doktor, a ta w dosłowne 15 minut pojawiła się u mnie. Zrzuciła z siebie płaszcz, który chwycił w locie mój tata i podbiegła do mnie. Poprosiła pielęgniarki o podłączenie aparatu USG i  zaczęła badać mój brzuch z największą ostrożnością. Sprawdziła też moje odruchy .
- Przepraszam, co pan chciał zrobić? - zapytała lekarza.
- Usunąć ciążę, to najlepsze rozwiązanie.
-Zwariował pan? Proszę zobaczyć. - lekarka odwróciła ekran w kierunku wszystkich tak żebym też mogła widzieć. - Ta dziewczynka jest całkowicie zdrowa. Jej serduszko zaczyna się wykształcać podobnie jak reszta ciała.
- To co jest Mari? - zapytał Adrien oddychając z ulgą.
- Nic takiego . Stres pod czas ciąży i tyle. Wydaje mi się, że nasza młoda mama ma nadciśnienie tętnicze, które nieleczone doprowadziło do chwilowego osłabienia i zemdlenia, a ciąża się broniła bólem brzuszka. Jutro ta dziewczyna będzie jak nowa, a pan ma już sprawę w sądzie o bezpodstawną aborcję. Zabiłby pan życie przez nadciśnienie. Marinette.... musisz na siebie uważać. Nie stresuj się i pamiętaj, że oceny są do poprawy. - kobieta mrugnęła do mnie porozumiewawczo. - Co do twojej przypadłości to nadciśnienie w tym wieku jest normalne, zapiszę ci takie delikatne tabletki, które nie zaszkodzą maluszkowi, a na ręce przyczepię ci taką magiczną bransoletkę, jak naciśniesz guziczek zamontowany na niej to przyjadę od razu, czyli jak coś złego to dusisz. Teraz odpocznij i za dwa dni wracasz do domu.
- Dziękuję... - powiedziałam, a mój zdenerwowany oddech się wyrównał. Położyłam dłoń na brzuchu myśląc... że było tak blisko...... . Mój chłopak podszedł i kucnął obok wtulając twarz w mój już bardziej zaokrąglony brzuszek. W końcu to już 3 miesiąc! Znaczy..... teoretycznie pierwszy....ale no wiecie jak to z tymi magicznymi dziećmi . Lekarz wściekły wyszedł, a pani ginekolog zabrała swoje rzeczy i od razu poszła donieść na niego dyrektorowi placówki. Byłam tak wykończona tym wszystkim, że zasnęłam. Przespałam prawie całą sobotę nie licząc oczywiście posiłków i dlatego też nie zdążyłam do ciebie napisać.... wybacz mi . Obecnie piszę to do Ciebie. Czuję się dobrze. Wstałam dzisiaj około 10.00 . Normalnie mówię, jem, ruszam się..... nawet poczułam jak Emma delikatnie się poruszyła. Wypis ze szpitala dostanę dzisiaj o 13.00 puki co to Adrien gada do mojego brzucha jak najęty, a rodzice zachwycają się naszą '' wielką pierwszą miłością '' . Lecę pamiętniczku ! Do zobaczenia jutro i oby WC dziś też sobie odpuścił, bo jak się dowie , że mu się nie udało....... ohohoho ....... to będzie walka..... .

                                                                     ~ Marinette

***'

So sorry.... wybaczcie, że tak długo, ale to było całkowicie zamierzone tym razem c: Posty będą się pojawiały jak zawsze codziennie c: Nie martwcie się.. to było celowe działanie byście się troszkę podenerwowali c: Dajcie znać jak się podobało c: Pozdrawiam c:

piątek, 15 kwietnia 2016

14-04-16, Paryż

Bonne suit !
Hej pamiętniczku ! Dzisiaj niczego Ci nie opiszę, bo nie mam na to czasu. Chcę Ci tylko napisać, że strasznie się czuję, wymiotowałam , boli mnie podbrzusze i strasznie się boję o Emmę... . Właśnie jestem w drodze do szpitala i nie wiem co jest nie tak, ale mam mroczki przed oczami i ledwo oddycham. Adrien cały czas obejmuje mnie w pasie. Pierwszy raz widzi dokładnie co ja Ci tu piszę, ale nie obchodzi mnie to, nie muszę mieć przed nim tajemnic. Oboje strasznie się martwimy, bo jeszcze do popołudnia wszystko było ze mną okay. No nic muszę kończyć, proszę licz na to, że wszystko okay !

                                   ~ Mari i Adrien

                                                              ***
Ostrzegałam, zaczyna się dziać. Nie zapomnijcie przeczytać opowiadania z 13.04 :* Celowo nie ma piątkowego opowiadania, bo to ułatwia sprawę i mi i moim opowiadaniom. Sprawa się wyjaśni jutro. Bójcie się !

13-04-16, Paryż

Bonjour mon journal !
Hej pamiętniczku ! Pierwszy raz piszę do Ciebie aż tak późno ....... jest 1.00 rano ! Nie wiem jak do tego doszło ! Jeszcze godzinę temu mieliśmy środę 13 kwietnia ! Dzień... jak co dzień. Pogoda delikatnie się poprawiła, a słońce chwilowo postanowiło wstać i wygonić chmury do spania. To raczej dobrze, bo jak już wiesz średnio przepadam za moknięciem w ulewach wagi ciężkiej nie wspominając o walce.. . Mama obudziła mnie o 6.20, co już stało się tradycją i dała mi gorące kakao. Oczywiście fatum Marinette pozwoliło mi wylać kilka kropel na dopiero co wypraną pościel, ale to się chyba po prostu nazywa życie, więc nie będę narzekać na trzy małe plamki o barwie kawy. Dopiłam przepyszny napój i wyskoczyłam z pod ciepłej kołdry. Przeszył mnie dreszcz. Jak zawsze o tej porze mój pokój był chłodny. W cele podniesienia niezbyt wysokiej temperatury rozkręciłam nieduży kaloryfer zamontowany pod parapetem. Przy okazji przyjrzałam się krajobrazowi za oknem. Patrzenie w dal tak mnie zafascynowało, że nawet nie spostrzegłam iż minęło 10 minut i pewnie gdyby nie Tikii to bym marnie zginęła spóźniając się do szkoły. Migusiem się ubrałam i doprowadziłam do porządku swoją lwią burzę włosów, która rano nie wyglądała najlepiej i pochłaniała moją twarz z każdej możliwej strony. Spojrzałam na zegarek. 6.55 , a za 5 minut autobus. Szybkim ruchem ręki wrzuciłam do torby książki i zwinęłam Tikii, a potem wybiegłam jak poparzona z mieszkania nawet nie żegnając rodziców. Dotarłam na przystanek równo z autobusem i do niego wsiadłam. Na jednym z miejsc siedziała Alya, więc nie zawahałam się i podeszłam do niej zarazem zajmując miejsce obok.
-Hey !
-No cześć ! - odpowiedziała chowając swoje białe słuchawki do kieszeni lekkiej jeansowej kurtki.- Jak się czujesz ?
- Bardzo dobrze, dzięki. - powiedziałam mrugając, bo wiedziałam, że ukrycie pyta o ciążę.
-To super ! Wiesz, co mam na blogu ?!
- Co ? - spytałam z przestrachem.
-Ktoś mi podesłał fotkę jak Czarny Kot daje buziaka Biedronie, już napisałam artykuł ,, Para czy tylko przyjaciele ?! ''
- Ufff.....- odetchnęłam całkowicie nieprzemyślanie.
- Hmm ?
- Eee... ja tylko myślałam... że to coś poważnego.. i no ..
- Nie no coś ty! Dobra, nasz przystanek.
Wysiadłyśmy z pojazdu kierując kroki w stronę budynku gimnazjum. Już po chwili stałyśmy przy naszych szafkach i odkładałyśmy do nich ubrania. Rozejrzałam się, ale nie mogłam nikogo dostrzec, więc wróciłam do rozmowy z Alyą. Po drodze do klasy spotkałyśmy panią Agreste, która przemiło się do mnie uśmiechnęła mówiąc nam ,, Bonjour'' . Na 15 minut przed rozpoczęciem zajęć pojawił się Adrien, który od razu czule mnie przywitał. Zdążyłam go uprzedzić, że Alya o wszystkim wie, więc mógł mnie spytać o wszystko poza Miraculum..
- Hej księżniczko .
- Cześć książę. - odparłam cicho się śmiejąc na widok mojej przyjaciółki przewracającej oczyma na znak znudzenia tymi odwiecznym czułostkami.
- Jak się czują moje dwie Lady ?
- Ja świetnie, a młode... ee nie wiem... jeszcze nie mówi.
-Zabawne, no dalej maluchu ...
- Poczekajmy lepiej, bo puki co to ona wygląda pewnie jak szkielet.... - odparłam wtulając się w Adriena.
- Ano racja..... . O hej Alya !
-Ale masz tępo..... - powiedziała moja przyjaciółka podnosząc torbę na widok zbliżającej się nauczycielki angielskiego. W czasie lekcji średnio cokolwiek się działo. Żadnego ataku, Chloe też siedziała dziś cicho... . Świat zdawał się być znudzony samym sobą, a ja chodziłam między kolejnymi lekcjami całkowicie obojętnymi w moim punkcie widzenia. Historia.... wychowawcza.... w-f... fiza... matma... WDŻ ... . Ano właśnie... . Od pewnego czasu mamy WDŻ. Dzisiaj oglądaliśmy jakiś film o dziewczynie w ciąży. Był niezwykle zabawny, ale jak sobie pomyślę, że ja też noszę w sobie dziecko...to aż myślę o wypisaniu się z tej lekcji. Po 45 minutach oglądania i trzymania się za brzuch mogłam iść do domu, ale korzystając z ładnej pogody wybrałam się z Alyą, Nino i Adrienem do cukierni na deser lodowy. Ostatnio ta niewielka cukiernia była miejscem spotkań towarzyskich. Wprost uwielbiałam tam przebywać . Tak, więc nie sprawiło mi problemu pójście tam po raz tysięczny. Weszliśmy do niewielkiego .. emm sklepiku i zajęliśmy dogodne miejsca przy stoliku pod ścianą. Adrien jak zawsze złożył zamówienie i chętnie przyniósł nam słodkości.Dla mnie podwójną porcję.... , bo jem za dwóch. Nino na szczęście nie kapnął o co chodziło z aż sześcioma gałkami lodów. Przemiła rozmowa dobiegła końca w momencie, w którym Chloe weszła do kawiarni. Akurat tak się złożyło, że się ulepiła mojego chłopaka, więc jako ciężarna kobieta postanowiłam się zbytnio nie denerwować choć średnio mi to wychodziło. Widziałam jak Adi z obrzydzeniem próbuje się odsunąć od blondynki, ale ..... jemu również się nie udawało. W pewnym momencie wstał zapłacić, a panna trzepiotka poleciała za nim zamaszyście machając włosami... czasem się zastanawiam czy ona pamięta, że jesteśmy parą... . Po 15 minutach jej trajkotania miałam już dość i stwierdziłam, że czas się zbierać.
-Panie Agreste , czas wracać do domu. - powiedziałam celowo trzymając jedną rękę na brzuchu, fakt faktem, że i tak każdy niedługo się dowie.
- Tak jest Pani Agreste. - odparł zadowolony i lekko rozbawiony miną Chloe Adrien, który mocno ściskał moją dłoń. Chodziliśmy kwadrans po parku i doszliśmy do wniosku, że przeniesiemy się do mnie. Nie musiałam długo czekać by mama zaatakowała nas jedzeniem.
- Przepyszne pani Dupain- Cheng . - powiedział mój chłopak wcinając zapiekankę.
- Dziękuję.
-Może pomógłbym pani pozmywać ? - jejciu... jaki on kochany , już mam pewność, że nie będę kurą domową.
-Kochany jesteś... jeśli byś mógł......
- Młody, ukradłeś mi córkę to przynajmniej żonę zostaw. - mój tata przyjaźnie zażartował i wygonił nas do mojego pokoju. Oczywiście skorzystaliśmy, bo zmywanie naczyń to raczej nieprzyjemna czynność, która mogłaby mi zniszczyć paznokcie.... tym przynajmniej zawsze broni się Chloe, kiedy ma coś pozmywać na chemii. W moim małym królestwie wypuściliśmy z toreb Tikii i Plagga, a oni zwinęli się do domku dla lalek ustawionego na mojej komodzie... . Oczywiście mini- kotek nie omieszkał prosić nas o ser, ale szybko się poddał widząc zniecierpliwioną minę swojego właściciela. Twarz Adriena mówiła jedno - ,, Zamknij paszczę, bo nic nie dostaniesz. '' Pośmiałam się troszkę z tej ich mini kłótni, a potem podeszłam do manekina i zaczęłam kreować nową sukienkę. W mojej głowie pojawiła się krótka , rozkloszowana u dołu różowa i tiulowa suknia. Od razu wzięłam się do pracy. Musiałam się przyzwyczaić do myśli , że Adrien to mój przyszły mąż..... mam nadzieję i, że razem zamieszkamy, więc nie mogłam się ciągle nim martwić.W pewnej chwili poczułam jak odsuwa mi włosy z karku i delikatnie go całuje. Aż mnie ciary przeszły. Odwróciłam się, więc twarzą do mojego wielbiciela i dałam mu buzi. Dobra... całowaliśmy się z pięć minut.... nie moja wina, że on tak dobrze całuje.... . Ostatecznie skończyliśmy leżąc na podłodze i trzymając się za ręce. Nasz błogi wypoczynek przerwał mój debilny budzik z wezwaniem do patrolu.... . Nie pozostało nam nic innego jak dołączyć do Plume i przemienić się w superbohaterów. Minutę po szóstej spacerowaliśmy już po dachach domów , sklepów i takich tam... . W końcu znudzeni zeszliśmy na uliczki... i oberwałam czymś . Skuliłam się w pół, bo naszym dzisiejszym przeciwnikiem, był ,, Ceglarz '' , kreatywnie jak zawsze WC. Jak się domyślacie oberwałam cegłą. Byłam tak znudzona kopaniem i uderzaniem w przedziwnego przestępcę, że wyciągnęłam Szczęśliwy traf..... dostałam szpachlę. Wow , pierwszy raz coś co typowo mi się przyda do walki ! Po 30 minutach nasza bohaterska trójka zamurowała do połowy Ceglarza, a ja wypuściłam akumę na wolność ówcześnie zmieniając ją w motyla. Zaraz po wyczerpującej walce rozeszliśmy się do domów. Po przemianie od razu zanurkowałam pod kołdrą i zabrałam się za pisanie do ciebie.... . Teraz to bonne nuit , bo jutro 2 sprawdziany i kartkówka !
                                                                               ~ Marinette.

                                                                                ***
Bum ! Zaległe ze środy.. teraz się szykujcie na zwrot akcji c: Jak się podobało ? C:

czwartek, 14 kwietnia 2016

Info :3

Powracam :3 Witajcie :3 Pierwszy zaległy post opublikowane, 3 inne napisane i dodam jutro :D <3 Mam nadzieję, że nie tęskniliście <3 Pozdrawiam
                                                             Agathe ;3 <3

12-04-16, Paryż

Bonjour mon journal !
Cześć pamiętniczku ! Dzisiaj mamy już wtorek 12 kwietnia. Jak ten czas szybko leci...to już prawie 35 dni odkąd opowiadam Ci moją historię ! Nie zdajesz sobie sprawy jak ważne jest dla mnie pisanie w Tobie wszystkich przeżyć. Chciałabym, żeby kiedyś Emma przeczytała ten pamiętnik i zobaczyła z jakimi trudnościami zmagała się jej mamusia... oczywiście najpierw musi otrzymać Miraculum. Inaczej nici, bo nie mogę jej zdradzać pradawnych tajemnic Mistrza Fu. Przejdźmy może do dnia dzisiejszego, bo się zaraz zakręcę i  tyle z tego będzie. Pogoda... no cóż zepsuta do granic możliwości. Od kilkunastu godzin leje deszcz, niebo zaszło chmurami, a słońce zgubiło się w akcji i nawet nie chce wyjść. Mimo tego niezbyt zachęcającego widoku za oknem wstałam z własnej, nieprzymuszonej woli już o 6.00 , a na dodatek byłam całkiem wyspana, co raczej mi się nie zdarzało. Spokojnym krokiem poszłam do łazienki i wzięłam orzeźwiający prysznic. Chwilę potem się ubrałam w mój ukochany zestaw, czyli szarą marynarkę, biały T-shirt i różowe legginsy. Nie omieszkałam sprawdzić jak bardzo okrągły był mój brzuch. Całe szczęście nic się nie zmieniło i nadal miałam tylko lekką wypukłość na podbrzuszu, którą idealnie zakrywała luźna bluzka z kwiatami wiśni. Po założeniu na siebie ciuchów stanęłam przed lustrem. Przejrzałam się kilka razy i ogarnęłam swoje włosy stwierdzając, że wyglądam w miarę znośnie. Kiedy byłam gotowa stwierdziłam, że obudzę Tikii, która od razu się do mnie przytuliła. Zadowolona ukryłam Kwamii w torebce i zbiegłam do kuchni, gdzie ciepło powitała mnie jeszcze lekko zaspana mama. Dostałam ciepłe kakao i rogalika, a potem mogłam iść do pokoju i w świętym spokoju się najeść. Wypiek moich rodziców jak zawsze rozkoszował moje podniebienie. Po posiłku spakowałam szybko podręczniki i piórnik. Stwierdzając, że mogę iść rozejrzałam się po pokoju i ruszyłam do wyjścia .... w kurtce i z parasolem. Nie miałam ochoty na spacer w takiej... ekhm cudownej pogodzie, więc zaczekałam cierpliwie na autobus... . Miałam dziś aż nadto dobry humor, bo nie zdenerwowało mnie jego 20 minutowe opóźnienie. W budynku szkoły pojawiłam się koło 7.40 i od razu w padłam w ręce Adriena, który uchronił mnie przed upadkiem na korytarzu. Wkrótce dołączyła też do nas Mai. Anais musiała zostać w domu, bo ostatnio miała dość dużego pecha i zachorowała. Dokładniej przestała mówić, a Sowa, która nie dogryza złoczyńcom to nie Sowa. Z tej racji dzisiaj musieliśmy się zadowolić naszą trójką. Przeprosiłam na  chwilę swojego chłopaka i Mai, aby móc pójść z Alyą do szafki. Rzadziej z nią rozmawiałam ostatnimi i czasy, a wolałam jej nie zaniedbywać, bo była jedną z ważniejszych dla mnie osób. Kiedy tak stałyśmy przy niewielkich, niebieskich szafeczkach przypomniałam sobie, że moja przyjaciółka nadal nic nie wie o ciąży ! Stwierdziłam, że dziś po prostu muszę jej to powiedzieć, bo zgrzeszę kłamiąc jej w żywe oczy. Zebrałam się na odwagę i zaprosiłam ją po lekcjach do siebie, na co ona jak zawsze chętnie przystała. Równo o 8.00 weszliśmy do klasy. Dzień rozpoczynał się geografią. Jest to jeden z tych przedmiotów, które mogą być i niebotycznie ciekawe i cholernie nudne. Całe szczęście dziś padło na opcję numer jeden. Po wędrowaniu przez mapę Afryki mogliśmy spokojnie się przenieść na francuski. Pani Agreste jak zwykle świetnie grała i nie zdradziła niczego swoją osobą. Kilka razy złapałam ją na przelotnym uśmiechu w kierunku Adriena czy mnie, ale nie było to coś co w jakikolwiek sposób mogłoby przykuć czyjąś uwagę. Po męczeniu się z opracowywaniem lektury mieliśmy dwa w-f'y. O dziwo nie zemdlałam, wręcz przeciwnie czułam się doskonale, gdy się mogłam porozciągać, a tymczasem niedługo musiałam oddać roczne zwolnienie z ćwiczeń... . Sport sportem, ale po dwóch godzinach na sali gimnastycznej trzeba było sobie pospać na WOS' ie . Lekcje zakończyłam niemieckim, na którym przez 45 minut wysłuchiwałam wykładu o czasownikach względnych. Uczęszczająca na hiszpański Alya przyszła po mnie pod klasę od razu przynosząc mi moje rzeczy, które dla ułatwienia zostawiłam w jej szafce. Adrien podszedł do mnie i dał mi uroczego buziaka w nosek. Normalnie aż się zarumieniłam. Pożegnałam swojego chłopaka mrugając na znak tego, że widzimy się o 18.00 na patrolu i ruszyłam w ślad za moją przyjaciółką. Szłyśmy razem spokojnym spacerem pod jednym parasolem, a ja z każdym krokiem coraz bardziej się stresowałam. Wiedziałam, że mi wybaczy, bo jak zwykła powtarzać Tikii ,, To moja przyjaciółka.'', a jednak coś powodowało, że się jąkałam, a jakiś ludek ściskał mój żołądek na samą myśl o powiedzeniu prawdy. W końcu jednak dotarłyśmy do mojego mieszkania. Moja mama od razu postawiła nam przed nosem spaghetti, a my ze smakiem je wpałaszowałyśmy brudząc sobie całe twarze. Po wytarciu naszych obliczy, które miały na sobie masy sos'u pomidorowego wzięłam Alyę do swojego pokoju na poddaszu. Usadowiłam się zestresowana na kanapie, a moja przyjaciółka luzacko zajęła mój fotel obrotowy. Przez dłuższą chwilkę chwaliła się Biedroblogiem, a potem musiałam przejść do rzeczy by nie zapomnieć o tym najważniejszym.
- Alya.... - zaczęłam z trudem łapiąc oddech...
-Noo co ? Coś się dzieje Mari? - zapytała odkładając kubek na stole i przybliżając się do mnie.
- Muszę Ci o czymś bardzo ważnym powiedzieć.... tylko obiecaj, że nie będziesz zła ani nie zerwiesz przyjaźni przez takie głupstwo...
- Daj spokój, weź zluzuj trochę, co jest ?
- Ale to serio poważne....
-Mhm.... - śmiech. - Może w ciąże zaszłaś ? - zabawne wyczucie czasu kochana.....
- W zasadzie...... to... tak....
-Nie. Ty żartujesz, prawda?
-Ani troszkę... - powiedziałam uchylając kawałek koszulki i wskazując palcem na małe zaokrąglenie.
-Wpadliście ? - spytała Alya o dziwo nie wściekając się, tylko chwytając mnie za rękę.
-Tak jakby....nie jesteś zła? Nie zostawisz takiej okropnej przyjaciółki ?
- Momentami mam wrażenie, że ty mnie wcale nie znasz ! Głupia jesteś idiotko ! Jasne, że Cię nie zostawię ! Jeszcze Ci pomogę ! Tylko mów następnym razem od razu... - powiedziała uśmiechając się ciepło i przytulając do mnie.
-Ey.. chwila ! Następnego razu nie będzie ! - odparłam, a potem tarzałyśmy się ze śmiechu. Opowiedziałam jej o nowym mieszkaniu, o tym jaki Adrien jest w tej sytuacji kochany i zbyłam na szczęście wszystkie jej podejrzenia co do tego, że jestem Biedronką, której przecież ostatnio też niezbyt idą walki i przeskoki z dachu na dach. Omówiłyśmy wszystko i w ten sposób ustaliłyśmy, że:
- Alya będzie matką chrzestną, a jak nie to zginę marnie....
- Mama mojej przyjaciółki da mi ciuszki do Emmy po najmłodszej siostrze Aly'y
- Drugie imię Emmy to.........Charllotte ......, bo jak moja przyjacióła stwierdziła - jest to iście królewskie imię. 

Jestem niezwykle wdzięczna Bogu, że mam takich cudnych ludzi dookoła siebie, bo bez nich pewnie już dawno bym nie żyła, albo skończyła na oddziale zamkniętym w psychiatryku. Bzdury gadam... tak wiem . Około 17.30 Alya zwinęła się ze swoim poczuciem czasu, a ja przemieniłam się w Biedronkę. Zamknęłam drzwi na kłódkę tak, żeby rodzice się nie domyślili, a potem tylko czekałam. Punkt szósta Czarny Kot i Plume zwinęli mnie z domu przez okno dachowe i w przyjemnie chłodnym deszczu [ ironia] chodziliśmy po paryskich dachach, uliczkach, słupach elektrycznych, antenach telewizyjnych, a nawet po kanałach. Dosłownie nigdzie nie znaleźliśmy niebezpieczeństwa. Władca Ciem, który miewał momenty słabości chyba dzisiaj sobie odpuścił z powodu brzydkiej pogody. Z tej racji odwiedziliśmy mamę Adriena, która dała superbohaterom herbatki, a potem poszliśmy ocenić postępy prac nad naszym mieszkaniem. O dziwo większość była już ukończona jeśli chodzi o malowanie. Ekipie budowlanej została tylko sypialnia i położenie kafelek... potem wkroczę ja i będę sobie dekorować to mieszkanko. Wiesz co pamiętniczku? W zasadzie nie żałuję, że muszę dorosnąć tak szybko, bo podczas gdy inni będą się męczyć to ja będę sobie mieszkać spokojnie z przyszłym mężem i córką jako projektantka mody w firmie [teraz] Gabriela Agresta, a potem...... Adriena Agresta . Około 20.00 pożegnałam się ze wszystkimi i wróciłam do domu. Zaraz po przemianie ległam na łóżku niczym trup i pogrążyłam się w objęciach Morfeusza. Przebudziłam się niedawno obok chrapiącej Tikii i pisze do Ciebie pamiętniczku. A teraz bonne nuit !
                                                                                       ~ Marinette

                                                                          ****
No to wracam :3 Zaległe opowiadanko z wtorku :3 Dzisiaj się pojawią jeszcze dwa [ środa, czwartek ] powodzenia mi w pisaniu, a puki co czytajcie to i dajcie znać jak się podobało ! 
                                                                         ~Agathe