Bonjour mon journal !
Cześć pamiętniczku ! Już się za Tobą stęskniłam. Dzisiaj zrobię Ci największy wpis ever świata, bo mam aż 5 dni do opisania ! Jak wiesz byłam na wycieczce, a co za tym idzie musiałam Cię odłożyć na bok, a wolę, żebyś wiedział co się działo w Terre *, czyli małej wsi pod Paryżem, w której mieszkałam ;) WC atakował, tylko raz, więc obyło się bez większego stresu, że mnie nie było na miejscu, bo siostra Adiego i Mai nie jechały z nami i idealnie się zajęły naszym przeciwnikiem. Zacznę może od początku i po kolei, żeby nic mi się potem nie pomieszało.
24.04.16
24 kwietnia był cudowną, ale deszczową niedzielą. Mama obudziła mnie około 10.00 swoim dość głośnym krzątaniem się po kuchni umieszczonej w zasadzie od razu pod moim pokojem na poddaszu. Potargana i w pidżamie zbiegłam po schodach, aby pomóc jej w przygotowaniu śniadania. Mój tata cicho siedział przy jednym z blatów popijając kawę, a mama właśnie kroiła chleb. Przywitałam się z nimi i zaczęłam wyciągać kolejne produkty z lodówki. Szynka, ser, jajka.... Tom i Sabrine, bo tak mają na imię moi rodzice przyglądali się bacznie moim bohaterskim poczynaniom dziękując mi za pomoc.
-Jak się czujesz skarbie?
-A dobrze, dzięki mamuś.
-A kochaś dzisiaj przyjdzie ? - zapytał wyraźnie rozbawiony, ale troszkę zazdrosny tata.
-Nie... bynajmniej się nie umawialiśmy.
-Dzień dobry ! - nagle huk drzwi wejściowych i moja bezcenna mina na twarzy, kiedy Adrien złożył mi nie zapowiedzianą wizytę, a ja stałam przed nim jak słup soli w pidżamie i kompletnie nie uczesana. - Ojej, moja urocza przyszła żona jeszcze się nie ubrała ? - dostałam buziaka w czoło i zachichotałam.
-Najwyraźniej mnie podeszłeś przyszły mężu. - odparłam zabierając od niego siatkę zakupów i przełożyłam jej zawartość do prawie pełnej lodówki.
- No i znalazł się mój ulubiony kochaś...... - powiedział tata, a potem wszyscy wybuchliśmy niepohamowanym śmiechem. Mój chłopak... ekhm.. narzeczony bardzo pomagał przy organizacji stołu. Około 10.00 usiedliśmy razem i zjedliśmy przepyszny posiłek. Śmialiśmy się jak zawsze, rozmawialiśmy sobie o Emmie i o tym co będzie potem. Zaraz po śniadaniu zbyliśmy się do mnie do pokoju, bo jako, że w poniedziałek wyjeżdżaliśmy na wycieczkę to trzeba było się spakować. Adrien jak to on był już zapakowany, a ja miałam kompletny rozgardiasz. Na środku mojego pokoju leżała jakaś sterta rzeczy, biurko było zawalone nowymi materiałami na projekty dla firmy Gabriela Agresta, a łóżko zostało od rana całkowicie nie pościelone. Adrien stwierdził, że w pierwszej kolejności zajmiemy się pakowaniem, a potem porządkami, a ja przystałam na tę propozycję.Tak, więc wzięłam jakieś ciuchy i kosmetyczkę do łazienki, a mój kotek spisywał listę potrzebnych na wyjazd rzeczy. Zaczęłam od chłodnego prysznica. Szybko wysuszyłam włosy i związałam je w małe kiteczki zaś potem włożyłam na siebie biały T-shirt oraz legginsy. Wyszłam z małego pomieszczenia, a potem usiadłam obok swojego chłopaka zerkając na to co dzielnie zapisywał przez blisko 15 minut. Jego zapiski były niezwykle staranne i poukładane. Wszystko zapisane w osobnych rubryczkach podzielonych na ciuchy, przedmioty higieniczne, lekarstwa , jedzenie i inne. Pomyślał chyba o wszystkim, więc razem położyliśmy na podłodze moją otwartą i ogromną walizkę. Mój narzeczony odczytywał mi kolejne punkty ze swojej precyzyjnej listy, a ja podawałam mu wymienione rzeczy. Pod nosem cicho się śmiałam patrząc na to z jakim zaangażowaniem i skupieniem pakował kolejne przedmioty. Jego mina wyrażała ogromną powagę co wzbudzało we mnie niemały śmiech. Na sam spód torby poszły tenisówki i klapki. Potem włożyłam ubrania na całe 3 dni oraz dwa ręczniki. Do walizki trafiła też przeładowana kosmetyczka, leki przeciwbólowe, spray na owady i tym podobne...oraz różne przedmioty codziennego użytku. Nie zapomniałam nawet o ładowarce do telefonu, której co roku nie zabierałam ze sobą i musiałam korzystać ze sprzętu Aly'y . Na końcu dopakowaliśmy jakieś jedzenie, a potem z wielkim trudem domknęliśmy torbę. Ni stąd ni zowąd zrobiła się godzina 14.00 i trzeba było zjeść obiad. Moich rodziców nie było, więc zdecydowaliśmy się na wypad do miejskiej pizzeri. Adrien zapłacił i złożył zamówienie. Oczywiście musieliśmy się nacieszyć Margharittą, bo ja w moim 'stanie błogosławieństwa' nie powinnam nawet dotykać fast-food'ów. Atmosfera była bardzo przyjemna, a samo danie przepyszne. Po posiłku postanowiliśmy iść sobie na spacer. Jeszcze nie padało, więc śmiało chodziliśmy alejkami parku położonego niedaleko szkoły. Adi mocno ściskał moją dłoń, a ja nie byłam do końca pewna czy mi jej nie połamał. Między gałęziami zieleniących się drzew cicho szumiał chłodny wiaterek. Słońce skutecznie schowało się za szaroburymi chmurami, a do naszych uszu dobiegły pierwsze grzmoty. Mój chłopak opatulił mnie swoim płaszczem, najwyraźniej nie chciał żebym zmarzła, a potem szybko wróciliśmy do mojego mieszkania. Po drodze zmoczyły nas krople deszczu, który rozpadał się na dobre. Moja mama widząc nasze przemoknięte twarze uśmiechnęła się czule i podała nam niebiesko - różowe ręczniki w chińskie wzory. Dodatkowo dostaliśmy przepyszną gorącą czekoladę, a potem suszyliśmy się na moim łóżku. Plagg i Tikii wesoło latali po moim pokoju grając przy okazji w berka.
- Zmęczyłem się. - powiedział mały czarny kotek siadając na moich kolanach.
- Co ty wygadujesz? - zapytała ironicznie zdyszana Tikii.
- Adrieeeeennn seeerrrrrr........
-Nie dam Ci Plagg.
-Mari seerrrrrrrrrrrrrr......
- Sorry Plaguś Adi nie każe . - odparłam robiąc smutną minkę i głaszcząc stworzonko po niewielkiej główce.
-Adi to zło ! Szatan z krwi i kości ! - powiedział Plagg odlatując i chowając się w domku dla lalek, do którego po chwili wleciała też Tikii . Uśmiechnęłam się czule do Adriena i położyłam głowę na jego ramieniu. Zamknęłam oczy czując jego dłoń na moim brzuchu. Starałam się wsłuchać w przyśpieszony rytm jego serca. Jeszcze tylko 6 miesięcy męczarni i Emma będzie z nami... . Damy radę. Po niedługiej chwili poczułam też usta swojego chłopaka, które czule pieściły moje wargi. Pod wpływem spokojnego , równego i ciepłego oddechu Adriena zasnęłam. Obudziłam się 30 minut później. Blondyn oglądał telewizję, a ja patrzyłam na niego ogromnymi maślanymi oczami nie mogąc uwierzyć, że jesteśmy parą, mimo to, że jeszcze kilka tygodni temu nie umiałam się do niego odezwać bez jąkania lub głupich tekstów.
- Ooo księżniczka wstała. Jak się czujemy?
- A bardzo dobrze. Dziękuję. Która godzina? - zapytałam.
- Emm... 17.23, za troszkę patrol, więc wstawaj maluchu.
-Pff.... jesteś tylko 10 cm wyższy !
- Tylko?
-No dobra AŻ.
Adrien zaśmiał się i podszedł by mnie ucałować. Potem rozmawialiśmy przez chwilę, ale mój budzik przywołał nas do porządku. Przemieniliśmy się w superbohaterów i wyskoczyliśmy przez okno na jeden z pobliskich dachów. Podczas przechadzania się pojedynczymi alejkami i dachami spotkaliśmy Anais i Mai... znaczy Sowę i Plume. W czwórkę patrolowaliśmy najbliższą okolicę wypatrując czegoś co mogłoby odbiegać od normalności i sprawiać niebezpieczeństwo. Oczywiście, że spotkaliśmy ! Nie żebym narzekała..... ale nie uważacie, że walka z KIBLEM to przesada? Nie.. nie mówię o Władcy Ciem, autentycznie naszym przeciwnikiem stał się facet przebrany za sedes i strzelający papierem toaletowym... wyraźnie Władca CIEM ma ZAĆMIENIE umysłu i kreatywności. W dosłowne 15 minut sobie poradziliśmy zatykając odpływ kibla i odbierając mu akumę. Wiecie... pa pa motylku i te sprawy. Po całej akcji śmialiśmy się do rozpuku z tej przygody i powróciliśmy do domu żegnając nasze przyjaciółki. Adrien jeszcze długo miał głupawkę, a ja spoważniałam w momencie, w którym zaczęłam się dusić powietrzem. Około 19.00 mój kochany chłopak pożegnał i mnie i Emmę, a ja poszłam na kolację. Moja mama zrobiła moją ulubioną zapiekankę makaronową z czego niezwykle się cieszyłam. Zjadłam potrawę ze smakiem i wróciłam do siebie. Postanowiłam przebrać się w piżdżamę. Gotowa do snu chwyciłam za nową książkę i z chęcią przeczytałam aż 150 stron. Potem doszłam do wniosku, że mamy zbiórkę o 7.50 i wolę nie być trupem, więc bez większych wstępów odpłynęłam w objęcia Morfeusza.
25.04.2016
Mój budzik bardzo brutalnie kazał mi wstać o 6.30 . Siadając na brzegu łóżka przetarłam oczy dłońmi i spojrzałam przed siebie. Walizki pod ścianą. Wystarczy się ubrać, uczesać, zabrać telefon i można ruszać w drogę na trzydniowy wyjazd. Tikii przeleciała przed moją twarzą przywracając mój zaspany umysł do stanu trzeźwości. Kwamii miało w łapce niewielką walizeczkę wielkości mojego palca. Uśmiechnęłam się do stworzonka każąc odłożyć mini bagaż do mojej podróżnej, małej torebki w kwiatki. Ja sama poszłam do łazienki. Zimny prysznic skutecznie mnie odświeżył. Zaraz po nim szybko wysuszyłam włosy i związałam je w małe kitki po bokach głowy. Różowy, ciepły ręcznik zmieniłam na czarne bryczesy, sztyblety ( musieliśmy mieć dobre buty na piesze wycieczki ) i czerwony T-shirt. Na ramiona zarzuciłam szarą bluzę z kapturem i stwierdziłam, że jestem gotowa. Mając czas postanowiłam sprawdzić czy na 100 % zapakowaliśmy wszystko. Wolałam mimo wszystko być gotowa. Odetchnęłam z ulgą widząc, że jestem całkowicie spakowana i niczego nie zapomniałam. Korzystając z okazji zbiegłam do kuchni po której krzątała się jak zawsze mama. Zapytała czy jestem gotowa i życzyła mi miłej zabawy obdarowując mnie ciepłym rogalem z Nutellą. Zjadłam śniadanie ze smakiem i spojrzałam na zegarek. Do autobusu zostało mi 15 minut, więc powoli zaczęłam zakładać kurtkę i szal. Zniosłam walizki do korytarza i żegnając się z rodzicami wyszłam. Do uszu włożyłam białe słuchawki. Zasłuchana w melodie piosenek doszłam na przystanek. O dziwo mój bus był na miejscu punktualnie co do minuty, więc jeszcze bardziej poprawił mi się humor. Gdy dojechałam do szkoły jeszcze nikt pod nią nie stał. Drugi zjawił się Adrien, który oczywiście zapytał czy jego dama zechce usiąść z nim w autokarze. Bez wahania się zgodziłam. Z czasem coraz więcej osób przychodziło pod budynek gimnazjum. Alya zdążyła już zrobić sobie ze mną miliardy fotek, które pewnie potem trafią na Facebooka. Ostatecznie około 7.55 pojawiła się nasza wychowawczyni ... tj. Pani Agreste i wpakowała wszystkich do autokaru. Torby wrzuciłam do bagażnika z boku pojazdu zachowując sobie na drogę tylko koc i torebeczkę, w której miałam telefon i wodę. Zajęliśmy z Adrienem dwa miejsca przy końcu. Bus ruszył sześć minut po ósmej, a równo z nim rozbrzmiał głos kierowcy, który miło nas powitał. Zaraz potem włączył film. Adrien, który cierpiał na chorobę lokomocyjną [ o czym nie wiedziałam ] zasnął już po chwili opierając się o mnie. Ja zaś trzymałam głowę obróconą w stronę okna. Słuchając muzyki bacznie przyglądałam się widokom za oknem. Przepiękne pola rozpościerały się zaraz po tym jak wyjechaliśmy z Paryża. Uwielbiałam wiejskie klimaty. Zaraziłam się nimi w stajni i miałam cichą nadzieję, że teraz też spotkam jakieś konie. Niestety przez całą drogę nie ujrzałam żadnego. Po 2,5 godzinach jazdy byliśmy na miejscu. Po wyjściu z pojazdu naszym oczom ukazał się ogromny, biały dwór. Dookoła niego było pełno zieleni i nieduży plac zabaw. Byłam wniebowzięta. Zabraliśmy swoje bagaże i poszliśmy do recepcji. Skorzystałam z faktu iż ośrodek oferuje tylko pokoje trzyosobowe i zamieszkałam z Adrienem i Alyą. Nasz pokój nosił zgrabny numer, którym była dziewiątka. Wstępnie się rozpakowaliśmy, a potem zawołani przez wychowawczyni poszliśmy do wielkiej sali biurowej, w której czekał na nas pewien pan. Przesympatyczny mężczyzna po trzydziestce oprowadził nas po ośrodku, pokazał nam film o ochronie wody, a potem zabrał na półgodzinny spacer nad rzekę. Chłodny wiatr wiał prosto w nasze twarze, a my dzielnie słuchaliśmy o zanieczyszczeniach wód rzecznych. Potem wróciliśmy do pokoi aż na 15 minut, które szybko minęły i musieliśmy iść na obiad. Na pierwsze danie dostaliśmy wyborną pomidorową, a potem jeszcze lepsze POLSKIE kopytka w sosie. Nigdy nie jadłam czegoś smaczniejszego. Po posiłku mięliśmy troszkę czasu dla siebie. Korzystając z niego rozpakowaliśmy resztę rzeczy. Pokój, w którym mieszkaliśmy był kwadratem. Po prawej stronie stało jedno łóżko, drugie naprzeciw i trzecie pod niewielkim okienkiem w kształcie półkola. Łazienka była w tycim korytarzyku naprzeciw drzwi. Podobało mi się to miejsce. Miało swój urok. Około 15.00 pani Agreste zabrała nas na podwórze, gdzie przy stołach piknikowych odbywały się warsztaty wikliniarskie. Każdy uplótł sobie wspaniały koszyczek. Mogłam być dumna ze swojego dzieła, bo wyglądało naprawdę przyzwoicie. Nie wróciliśmy do ośrodka po warsztatach. Graliśmy w różne gry i zabawy, a potem usiedliśmy na ławkach dookoła ogniska. Siedziałam z Adrienem pod czerwono - białym kocem i patrzyłam w skwierczące na ogniu kiełbaski, które zostały skonsumowane praktycznie po chwili. Obok na ogólnodostępnym boisku tuż pod naszymi oknami w piłkę grali okoliczni chłopacy. Mieli alkohol i strasznie przeklinali co ani troszkę mi się nie podobało. Starałam się nie zwracać na nich uwagi i zajęłam się rozmowami z Adrienem, a potem grą drużynową, która została przygotowana przez nauczycielkę. Do pokoi postanowiliśmy wrócić około 21.00, kiedy znacznie spadła temperatura i zrobiło nam się zwyczajnie zimno. Od razu po powrocie zamknęłam się w łazience i przebrałam w pidżamę. Włosy związałam w zgrabny kok i usiadłam przy otwartym oknie. Na przeciw mnie siedziała Alya grzebiąca coś w telefonie. Nagle wcześniej wspomniani chłopacy zaczęli coś krzyczeć. Adrien zwrócił im uwagę i objął mnie ramieniem. Niestety mój chłopak odsunął się na chwilę, a ja usłyszałam głuchy huk. Szklana butelka wpadła w nasz parapet i rozprysnęła się po pokoju. Jeden z odłamków delikatnie rozciął mój lewy policzek. Szybko zamknęłam okno, a Alya sprowadziła nauczycielkę i opiekunkę ośrodka. Druga z kobiet wybiegła na zewnątrz przeganiając tych idiotów, a mój narzeczony szybko zakleił moją ranę plasterkiem. Przestraszyłam się i z emocji postanowiłam się położyć. Wskoczyłam pod kołdrę i udając, że boli mnie brzuch zasnęłam koło 22.30. Przebudziłam się w momencie, w którym jedna z opiekunek naszej klasy [ jechała pani Agreste i pani pedagog ] zaświeciła mi latarką po oczach sprawdzając czy śpię. Potem powróciłam do krainy snów.
26.04.2016
Budzik w naszym pokoju rozbrzmiał równo o 7.15 . Ja pierwsza wygramoliłam się z niewygodnego łóżka polowego i poszłam do łazienki. Przemyłam twarz zimną wodą i nałożyłam na nią podstawowy makijaż. Włosy upięłam w kok i przebrałam się . Miałam na sobie bryczesy, szarą bluzę i biały T-shirt z czaszką. Po wyszykowaniu się na kolejny dzień wycieczki wróciłam do łóżka wysyłając Adriena do łazienki. Włączyłam swój telefon przeglądając jakieś zdjęcia i wiadomości na Messengerze. Adrien po przyjściu do pokoju zrobił to samo i czekaliśmy za Alyą, której nigdzie się nie śpieszyło. O 8.00 zeszliśmy na śniadanie do jadalni. Powitał nas ogromny szwedzki stół . Od razu do niego podeszłam. Nałożyłam sobie bułkę z serem, ogórek zielony i jajko z majonezem, a w osobnej miseczce doniosłam na swoje miejsce przy stole płatki miodowe z mlekiem. Do całości dodałam ciepłą herbatę z cukrem. Przy posiłku panowała całkowita cisza. Nikt nie był wyspany i średnio mieliśmy ochotę na jakiekolwiek pogaduszki. Co jakiś czas łapałam tylko spojrzenie Adriena. Po śniadaniu poszliśmy do pokoi po kurtki i ruszyliśmy na zwiedzanie przedwojennego klasztoru. Kleryk, który nas oprowadzał mówił niezwykle ciekawie i w zasadzie wcale się nie nudziłam. Wszędzie chodziłam z Adrienem za rękę co nie pozwalało mi zasypiać przy poszczególnych opowieściach różnych przewodników. Po wyjściu z klasztoru poszliśmy na spacer wśród młodych drzew wiśni. Cudowna wycieczka ! Nie mieliśmy nawet chwili odpoczynku, bo od razu po powrocie do ośrodka wybraliśmy się na wycieczkę autokarową po jednym z parków krajobrazowych. Pogoda na szczęście nam dopisywała. Do pierwszego punktu wyprawy dotarliśmy po 40 minutach drogi. Było to jedno z najczystszych jezior Francji. Niska, młoda kobieta, która nam towarzyszyła podczas wyprawy z wielkim zainteresowaniem opowiadała o tym dlaczego woda pozostaje przejrzysta oraz o okolicznej florze i faunie. Całe szczęście nie użarł mnie żaden komar, a wierz mi pamiętniczku, że było ich tam od cholery i trochę. Drugim punktem wycieczki okazała się być długowieczna STADNINA KONI ! Wyobraź sobie moją radość... . Z ogromnym zapałem słuchałam właścicielki ośrodka przy okazji obserwując razem z Adrienem obecne tam konie. Wykorzystując możliwość głaskałam je wszystkie, a Alya robiła mi zdjęcia. Niezwykle stare, ale zadbane wnętrza sprawiały, że stajnia była miejscem tajemniczym i zwyczajnie pięknym. Po tym jak już zwiedziliśmy cały teren stadniny mogliśmy się wybrać na wycieczkę bryczką. Jechaliśmy wiejskimi drogami oddychając świeżym powietrzem i wsłuchując się w cudowny stukot kopyt. Cała klasa nie zmieściła się w bryczce, więc podczas gdy druga grupa jechała ja ze spokojem karmiłam konie na pastwisku i je rozbiegiwałam. Cudownie się bawiłam grając ze źrebakami w berka czy dokarmiając stare klacze. Wszystko co dobre jednak musi się skończyć, więc po 3 godzinach wróciliśmy do autokaru i zostaliśmy odwiezieni do ośrodka, gdzie czekał na nas obiad. Ze smakiem zjadłam zupę ogórkową oraz pulpety w sosie śmietanowym. Na deser otrzymaliśmy pączka, który był równie smakowity. Po obiedzie trafiliśmy na warsztaty z garncarstwa, na których sami wykonywaliśmy gliniane naczynia posługując się kołem garncarskim. Mimo brudnych rąk świetnie się bawiłam ! Całe szczęście po zajęciach mieliśmy aż 3 godziny wolnego. Razem z Adrienem i Alyą graliśmy w karty oraz słynne Scrable i dobrze się bawiliśmy. Punkt 18.00 zeszliśmy na kolację do jadalni i wesoło opowiadaliśmy sobie różne historie. Każdy rozmawiał z każdym... no nie licząc Chloe, która była oburzona faktem iż musi brudzić swoje nowe buty.... . Po posiłku wróciliśmy do pokoi i korzystając z okazji zagraliśmy klasowo w butelkę. Padały różne śmieszne pytania i zadania co niezwykle polepszyło atmosferę w klasie. O północy musieliśmy się dostosować do ciszy nocnej i iść spać. Ze zmęczenia od razu padłam w objęcia Morfeusza.
27.04.2016
Budzik ponownie donośnie zadzwonił w okolicach 7.15 . Tym razem Adrien pierwszy wepchnął się do łazienki. Nie przeszkadzało mi to, bo ja przynajmniej miałam okazję się spakować. Niestety.. nastał ostatni dzień wycieczki. Wrzuciłam moje rzeczy do walizki w całkowitym nieładzie pozostawiając na wierzchu, tylko kurtkę, ciuchy i szczotkę do włosów. Zamknęłam się w łazience zaraz po swoim chłopaku. Wzięłam chłodny prysznic i szybko się przebrałam w przyszykowane rzeczy. Rozczesałam włosy i stwierdzając, że wyglądam dość znośnie wyszłam z pomieszczenia udostępniając je nigdy nieśpieszącej się Alyy. Pościeliłam łóżko i zaniosłam bagaże przed pokój. Adrien delikatnie mi pomógł co jakiś czas dając mi buziaka w policzek czy czoło. O 8.00 zbiegliśmy do jadalni na śniadanie. Ponownie przywitał nas szwedzki stół, z którego chętnie skorzystaliśmy. Wszyscy powoli byli już zmęczeni, więc nie było głośnych rozmów, a jedynie pojedyncze wymiany zdań. O 8.45 zamknęliśmy swoje bagaże w małym pomieszczeniu na końcu korytarza, a tym samym udostępniając pokoje kolejnej wycieczce. My zaś udaliśmy się na warsztaty z malowania toreb i figurek gipsowych. Moja artystyczna strona szybko się ukazała. Malowałam bardzo precyzyjnie i ciekawie. Na mojej torbie powstał ogromny szaro - czarno - fioletowy motyl, a gipsowa sarenka wydawała się ożywać z każdym kolorem, który na nią nakładałam. Po warsztatach poszliśmy na ostatni spacer po Terre- wsi, w której byliśmy. Mimo chłodnej pogody dość chętnie wędrowaliśmy pośród pól i jezior. Obejmowana przez Adriena bacznie obserwowałam otaczającą mnie przyrodę. W oddali słychać było śpiew różnych ptaków, a woda z jezior spokojnie szumiała wydając z siebie przyjemny odgłos klekotania. Ze spaceru wróciliśmy godzinę później i poszliśmy wspólnie obejrzeć film dokumentarny o ochronie drzew oraz o tym co w zasadzie je zamieszkuje. Nie byłam jakoś zachwycona perspektywą oglądania olbrzymich robali, więc skupiłam się na jedzeniu wafli ryżowych, które zabrałam ze sobą. O 13.30 po raz ostatni wspólnie usiedliśmy przy stole i zajadaliśmy się przewybornym obiadem. Na deser dostaliśmy czekoladowe batoniki i zjedliśmy je w oczekiwaniu na kierowcę autokaru. W końcu jednak trzeba było się pożegnać z ośrodkiem i zabraliśmy bagaże ładując je do olbrzymiego pojazdu. Zrobiliśmy sobie przed wejściem jedno wspólne, pamiątkowe zdjęcie i z uśmiechami wsiedliśmy do autokaru. Ruszyliśmy o 14.11, a ja przez całe 2 godziny obserwowałam te same pola i łąki nie mogąc się nadziwić ich urokiem, który tkwił gdzieś w zwyczajności. Pod szkołą znaleźliśmy się o 16.00 i zadowoleni wysiedliśmy. Wszyscy radośnie się pożegnali. Oczywiście pożegnanie z Adim....... trwało........ jakieś 20 minut, więc mój tata troszkę się za mną naczekał. Wsiadłam potem do auta moich rodziców i już lekko zaspana wróciłam do domu. Rzuciłam bagaże na ziemię nie chcąc ich rozpakowywać. Od razu się zdrzemnęłam, a potem do wieczora odrabiałam lekcje, których wcześniej nie miałam ochoty ruszać. Koło 22.00 położyłam się spać i zasnęłam jak małe dziecko. Dopiero wstałam także nie miej mi za złe błędów pamiętniczku ! Ja prawie śpię ! Dziś i jutro nic Ci nie napiszę, bo muszę przyłożyć się do nauki na różne sprawdziany. Au revior !
~ Marinette
Cześć pamiętniczku ! Już się za Tobą stęskniłam. Dzisiaj zrobię Ci największy wpis ever świata, bo mam aż 5 dni do opisania ! Jak wiesz byłam na wycieczce, a co za tym idzie musiałam Cię odłożyć na bok, a wolę, żebyś wiedział co się działo w Terre *, czyli małej wsi pod Paryżem, w której mieszkałam ;) WC atakował, tylko raz, więc obyło się bez większego stresu, że mnie nie było na miejscu, bo siostra Adiego i Mai nie jechały z nami i idealnie się zajęły naszym przeciwnikiem. Zacznę może od początku i po kolei, żeby nic mi się potem nie pomieszało.
24.04.16
24 kwietnia był cudowną, ale deszczową niedzielą. Mama obudziła mnie około 10.00 swoim dość głośnym krzątaniem się po kuchni umieszczonej w zasadzie od razu pod moim pokojem na poddaszu. Potargana i w pidżamie zbiegłam po schodach, aby pomóc jej w przygotowaniu śniadania. Mój tata cicho siedział przy jednym z blatów popijając kawę, a mama właśnie kroiła chleb. Przywitałam się z nimi i zaczęłam wyciągać kolejne produkty z lodówki. Szynka, ser, jajka.... Tom i Sabrine, bo tak mają na imię moi rodzice przyglądali się bacznie moim bohaterskim poczynaniom dziękując mi za pomoc.
-Jak się czujesz skarbie?
-A dobrze, dzięki mamuś.
-A kochaś dzisiaj przyjdzie ? - zapytał wyraźnie rozbawiony, ale troszkę zazdrosny tata.
-Nie... bynajmniej się nie umawialiśmy.
-Dzień dobry ! - nagle huk drzwi wejściowych i moja bezcenna mina na twarzy, kiedy Adrien złożył mi nie zapowiedzianą wizytę, a ja stałam przed nim jak słup soli w pidżamie i kompletnie nie uczesana. - Ojej, moja urocza przyszła żona jeszcze się nie ubrała ? - dostałam buziaka w czoło i zachichotałam.
-Najwyraźniej mnie podeszłeś przyszły mężu. - odparłam zabierając od niego siatkę zakupów i przełożyłam jej zawartość do prawie pełnej lodówki.
- No i znalazł się mój ulubiony kochaś...... - powiedział tata, a potem wszyscy wybuchliśmy niepohamowanym śmiechem. Mój chłopak... ekhm.. narzeczony bardzo pomagał przy organizacji stołu. Około 10.00 usiedliśmy razem i zjedliśmy przepyszny posiłek. Śmialiśmy się jak zawsze, rozmawialiśmy sobie o Emmie i o tym co będzie potem. Zaraz po śniadaniu zbyliśmy się do mnie do pokoju, bo jako, że w poniedziałek wyjeżdżaliśmy na wycieczkę to trzeba było się spakować. Adrien jak to on był już zapakowany, a ja miałam kompletny rozgardiasz. Na środku mojego pokoju leżała jakaś sterta rzeczy, biurko było zawalone nowymi materiałami na projekty dla firmy Gabriela Agresta, a łóżko zostało od rana całkowicie nie pościelone. Adrien stwierdził, że w pierwszej kolejności zajmiemy się pakowaniem, a potem porządkami, a ja przystałam na tę propozycję.Tak, więc wzięłam jakieś ciuchy i kosmetyczkę do łazienki, a mój kotek spisywał listę potrzebnych na wyjazd rzeczy. Zaczęłam od chłodnego prysznica. Szybko wysuszyłam włosy i związałam je w małe kiteczki zaś potem włożyłam na siebie biały T-shirt oraz legginsy. Wyszłam z małego pomieszczenia, a potem usiadłam obok swojego chłopaka zerkając na to co dzielnie zapisywał przez blisko 15 minut. Jego zapiski były niezwykle staranne i poukładane. Wszystko zapisane w osobnych rubryczkach podzielonych na ciuchy, przedmioty higieniczne, lekarstwa , jedzenie i inne. Pomyślał chyba o wszystkim, więc razem położyliśmy na podłodze moją otwartą i ogromną walizkę. Mój narzeczony odczytywał mi kolejne punkty ze swojej precyzyjnej listy, a ja podawałam mu wymienione rzeczy. Pod nosem cicho się śmiałam patrząc na to z jakim zaangażowaniem i skupieniem pakował kolejne przedmioty. Jego mina wyrażała ogromną powagę co wzbudzało we mnie niemały śmiech. Na sam spód torby poszły tenisówki i klapki. Potem włożyłam ubrania na całe 3 dni oraz dwa ręczniki. Do walizki trafiła też przeładowana kosmetyczka, leki przeciwbólowe, spray na owady i tym podobne...oraz różne przedmioty codziennego użytku. Nie zapomniałam nawet o ładowarce do telefonu, której co roku nie zabierałam ze sobą i musiałam korzystać ze sprzętu Aly'y . Na końcu dopakowaliśmy jakieś jedzenie, a potem z wielkim trudem domknęliśmy torbę. Ni stąd ni zowąd zrobiła się godzina 14.00 i trzeba było zjeść obiad. Moich rodziców nie było, więc zdecydowaliśmy się na wypad do miejskiej pizzeri. Adrien zapłacił i złożył zamówienie. Oczywiście musieliśmy się nacieszyć Margharittą, bo ja w moim 'stanie błogosławieństwa' nie powinnam nawet dotykać fast-food'ów. Atmosfera była bardzo przyjemna, a samo danie przepyszne. Po posiłku postanowiliśmy iść sobie na spacer. Jeszcze nie padało, więc śmiało chodziliśmy alejkami parku położonego niedaleko szkoły. Adi mocno ściskał moją dłoń, a ja nie byłam do końca pewna czy mi jej nie połamał. Między gałęziami zieleniących się drzew cicho szumiał chłodny wiaterek. Słońce skutecznie schowało się za szaroburymi chmurami, a do naszych uszu dobiegły pierwsze grzmoty. Mój chłopak opatulił mnie swoim płaszczem, najwyraźniej nie chciał żebym zmarzła, a potem szybko wróciliśmy do mojego mieszkania. Po drodze zmoczyły nas krople deszczu, który rozpadał się na dobre. Moja mama widząc nasze przemoknięte twarze uśmiechnęła się czule i podała nam niebiesko - różowe ręczniki w chińskie wzory. Dodatkowo dostaliśmy przepyszną gorącą czekoladę, a potem suszyliśmy się na moim łóżku. Plagg i Tikii wesoło latali po moim pokoju grając przy okazji w berka.
- Zmęczyłem się. - powiedział mały czarny kotek siadając na moich kolanach.
- Co ty wygadujesz? - zapytała ironicznie zdyszana Tikii.
- Adrieeeeennn seeerrrrrr........
-Nie dam Ci Plagg.
-Mari seerrrrrrrrrrrrrr......
- Sorry Plaguś Adi nie każe . - odparłam robiąc smutną minkę i głaszcząc stworzonko po niewielkiej główce.
-Adi to zło ! Szatan z krwi i kości ! - powiedział Plagg odlatując i chowając się w domku dla lalek, do którego po chwili wleciała też Tikii . Uśmiechnęłam się czule do Adriena i położyłam głowę na jego ramieniu. Zamknęłam oczy czując jego dłoń na moim brzuchu. Starałam się wsłuchać w przyśpieszony rytm jego serca. Jeszcze tylko 6 miesięcy męczarni i Emma będzie z nami... . Damy radę. Po niedługiej chwili poczułam też usta swojego chłopaka, które czule pieściły moje wargi. Pod wpływem spokojnego , równego i ciepłego oddechu Adriena zasnęłam. Obudziłam się 30 minut później. Blondyn oglądał telewizję, a ja patrzyłam na niego ogromnymi maślanymi oczami nie mogąc uwierzyć, że jesteśmy parą, mimo to, że jeszcze kilka tygodni temu nie umiałam się do niego odezwać bez jąkania lub głupich tekstów.
- Ooo księżniczka wstała. Jak się czujemy?
- A bardzo dobrze. Dziękuję. Która godzina? - zapytałam.
- Emm... 17.23, za troszkę patrol, więc wstawaj maluchu.
-Pff.... jesteś tylko 10 cm wyższy !
- Tylko?
-No dobra AŻ.
Adrien zaśmiał się i podszedł by mnie ucałować. Potem rozmawialiśmy przez chwilę, ale mój budzik przywołał nas do porządku. Przemieniliśmy się w superbohaterów i wyskoczyliśmy przez okno na jeden z pobliskich dachów. Podczas przechadzania się pojedynczymi alejkami i dachami spotkaliśmy Anais i Mai... znaczy Sowę i Plume. W czwórkę patrolowaliśmy najbliższą okolicę wypatrując czegoś co mogłoby odbiegać od normalności i sprawiać niebezpieczeństwo. Oczywiście, że spotkaliśmy ! Nie żebym narzekała..... ale nie uważacie, że walka z KIBLEM to przesada? Nie.. nie mówię o Władcy Ciem, autentycznie naszym przeciwnikiem stał się facet przebrany za sedes i strzelający papierem toaletowym... wyraźnie Władca CIEM ma ZAĆMIENIE umysłu i kreatywności. W dosłowne 15 minut sobie poradziliśmy zatykając odpływ kibla i odbierając mu akumę. Wiecie... pa pa motylku i te sprawy. Po całej akcji śmialiśmy się do rozpuku z tej przygody i powróciliśmy do domu żegnając nasze przyjaciółki. Adrien jeszcze długo miał głupawkę, a ja spoważniałam w momencie, w którym zaczęłam się dusić powietrzem. Około 19.00 mój kochany chłopak pożegnał i mnie i Emmę, a ja poszłam na kolację. Moja mama zrobiła moją ulubioną zapiekankę makaronową z czego niezwykle się cieszyłam. Zjadłam potrawę ze smakiem i wróciłam do siebie. Postanowiłam przebrać się w piżdżamę. Gotowa do snu chwyciłam za nową książkę i z chęcią przeczytałam aż 150 stron. Potem doszłam do wniosku, że mamy zbiórkę o 7.50 i wolę nie być trupem, więc bez większych wstępów odpłynęłam w objęcia Morfeusza.
25.04.2016
Mój budzik bardzo brutalnie kazał mi wstać o 6.30 . Siadając na brzegu łóżka przetarłam oczy dłońmi i spojrzałam przed siebie. Walizki pod ścianą. Wystarczy się ubrać, uczesać, zabrać telefon i można ruszać w drogę na trzydniowy wyjazd. Tikii przeleciała przed moją twarzą przywracając mój zaspany umysł do stanu trzeźwości. Kwamii miało w łapce niewielką walizeczkę wielkości mojego palca. Uśmiechnęłam się do stworzonka każąc odłożyć mini bagaż do mojej podróżnej, małej torebki w kwiatki. Ja sama poszłam do łazienki. Zimny prysznic skutecznie mnie odświeżył. Zaraz po nim szybko wysuszyłam włosy i związałam je w małe kitki po bokach głowy. Różowy, ciepły ręcznik zmieniłam na czarne bryczesy, sztyblety ( musieliśmy mieć dobre buty na piesze wycieczki ) i czerwony T-shirt. Na ramiona zarzuciłam szarą bluzę z kapturem i stwierdziłam, że jestem gotowa. Mając czas postanowiłam sprawdzić czy na 100 % zapakowaliśmy wszystko. Wolałam mimo wszystko być gotowa. Odetchnęłam z ulgą widząc, że jestem całkowicie spakowana i niczego nie zapomniałam. Korzystając z okazji zbiegłam do kuchni po której krzątała się jak zawsze mama. Zapytała czy jestem gotowa i życzyła mi miłej zabawy obdarowując mnie ciepłym rogalem z Nutellą. Zjadłam śniadanie ze smakiem i spojrzałam na zegarek. Do autobusu zostało mi 15 minut, więc powoli zaczęłam zakładać kurtkę i szal. Zniosłam walizki do korytarza i żegnając się z rodzicami wyszłam. Do uszu włożyłam białe słuchawki. Zasłuchana w melodie piosenek doszłam na przystanek. O dziwo mój bus był na miejscu punktualnie co do minuty, więc jeszcze bardziej poprawił mi się humor. Gdy dojechałam do szkoły jeszcze nikt pod nią nie stał. Drugi zjawił się Adrien, który oczywiście zapytał czy jego dama zechce usiąść z nim w autokarze. Bez wahania się zgodziłam. Z czasem coraz więcej osób przychodziło pod budynek gimnazjum. Alya zdążyła już zrobić sobie ze mną miliardy fotek, które pewnie potem trafią na Facebooka. Ostatecznie około 7.55 pojawiła się nasza wychowawczyni ... tj. Pani Agreste i wpakowała wszystkich do autokaru. Torby wrzuciłam do bagażnika z boku pojazdu zachowując sobie na drogę tylko koc i torebeczkę, w której miałam telefon i wodę. Zajęliśmy z Adrienem dwa miejsca przy końcu. Bus ruszył sześć minut po ósmej, a równo z nim rozbrzmiał głos kierowcy, który miło nas powitał. Zaraz potem włączył film. Adrien, który cierpiał na chorobę lokomocyjną [ o czym nie wiedziałam ] zasnął już po chwili opierając się o mnie. Ja zaś trzymałam głowę obróconą w stronę okna. Słuchając muzyki bacznie przyglądałam się widokom za oknem. Przepiękne pola rozpościerały się zaraz po tym jak wyjechaliśmy z Paryża. Uwielbiałam wiejskie klimaty. Zaraziłam się nimi w stajni i miałam cichą nadzieję, że teraz też spotkam jakieś konie. Niestety przez całą drogę nie ujrzałam żadnego. Po 2,5 godzinach jazdy byliśmy na miejscu. Po wyjściu z pojazdu naszym oczom ukazał się ogromny, biały dwór. Dookoła niego było pełno zieleni i nieduży plac zabaw. Byłam wniebowzięta. Zabraliśmy swoje bagaże i poszliśmy do recepcji. Skorzystałam z faktu iż ośrodek oferuje tylko pokoje trzyosobowe i zamieszkałam z Adrienem i Alyą. Nasz pokój nosił zgrabny numer, którym była dziewiątka. Wstępnie się rozpakowaliśmy, a potem zawołani przez wychowawczyni poszliśmy do wielkiej sali biurowej, w której czekał na nas pewien pan. Przesympatyczny mężczyzna po trzydziestce oprowadził nas po ośrodku, pokazał nam film o ochronie wody, a potem zabrał na półgodzinny spacer nad rzekę. Chłodny wiatr wiał prosto w nasze twarze, a my dzielnie słuchaliśmy o zanieczyszczeniach wód rzecznych. Potem wróciliśmy do pokoi aż na 15 minut, które szybko minęły i musieliśmy iść na obiad. Na pierwsze danie dostaliśmy wyborną pomidorową, a potem jeszcze lepsze POLSKIE kopytka w sosie. Nigdy nie jadłam czegoś smaczniejszego. Po posiłku mięliśmy troszkę czasu dla siebie. Korzystając z niego rozpakowaliśmy resztę rzeczy. Pokój, w którym mieszkaliśmy był kwadratem. Po prawej stronie stało jedno łóżko, drugie naprzeciw i trzecie pod niewielkim okienkiem w kształcie półkola. Łazienka była w tycim korytarzyku naprzeciw drzwi. Podobało mi się to miejsce. Miało swój urok. Około 15.00 pani Agreste zabrała nas na podwórze, gdzie przy stołach piknikowych odbywały się warsztaty wikliniarskie. Każdy uplótł sobie wspaniały koszyczek. Mogłam być dumna ze swojego dzieła, bo wyglądało naprawdę przyzwoicie. Nie wróciliśmy do ośrodka po warsztatach. Graliśmy w różne gry i zabawy, a potem usiedliśmy na ławkach dookoła ogniska. Siedziałam z Adrienem pod czerwono - białym kocem i patrzyłam w skwierczące na ogniu kiełbaski, które zostały skonsumowane praktycznie po chwili. Obok na ogólnodostępnym boisku tuż pod naszymi oknami w piłkę grali okoliczni chłopacy. Mieli alkohol i strasznie przeklinali co ani troszkę mi się nie podobało. Starałam się nie zwracać na nich uwagi i zajęłam się rozmowami z Adrienem, a potem grą drużynową, która została przygotowana przez nauczycielkę. Do pokoi postanowiliśmy wrócić około 21.00, kiedy znacznie spadła temperatura i zrobiło nam się zwyczajnie zimno. Od razu po powrocie zamknęłam się w łazience i przebrałam w pidżamę. Włosy związałam w zgrabny kok i usiadłam przy otwartym oknie. Na przeciw mnie siedziała Alya grzebiąca coś w telefonie. Nagle wcześniej wspomniani chłopacy zaczęli coś krzyczeć. Adrien zwrócił im uwagę i objął mnie ramieniem. Niestety mój chłopak odsunął się na chwilę, a ja usłyszałam głuchy huk. Szklana butelka wpadła w nasz parapet i rozprysnęła się po pokoju. Jeden z odłamków delikatnie rozciął mój lewy policzek. Szybko zamknęłam okno, a Alya sprowadziła nauczycielkę i opiekunkę ośrodka. Druga z kobiet wybiegła na zewnątrz przeganiając tych idiotów, a mój narzeczony szybko zakleił moją ranę plasterkiem. Przestraszyłam się i z emocji postanowiłam się położyć. Wskoczyłam pod kołdrę i udając, że boli mnie brzuch zasnęłam koło 22.30. Przebudziłam się w momencie, w którym jedna z opiekunek naszej klasy [ jechała pani Agreste i pani pedagog ] zaświeciła mi latarką po oczach sprawdzając czy śpię. Potem powróciłam do krainy snów.
26.04.2016
Budzik w naszym pokoju rozbrzmiał równo o 7.15 . Ja pierwsza wygramoliłam się z niewygodnego łóżka polowego i poszłam do łazienki. Przemyłam twarz zimną wodą i nałożyłam na nią podstawowy makijaż. Włosy upięłam w kok i przebrałam się . Miałam na sobie bryczesy, szarą bluzę i biały T-shirt z czaszką. Po wyszykowaniu się na kolejny dzień wycieczki wróciłam do łóżka wysyłając Adriena do łazienki. Włączyłam swój telefon przeglądając jakieś zdjęcia i wiadomości na Messengerze. Adrien po przyjściu do pokoju zrobił to samo i czekaliśmy za Alyą, której nigdzie się nie śpieszyło. O 8.00 zeszliśmy na śniadanie do jadalni. Powitał nas ogromny szwedzki stół . Od razu do niego podeszłam. Nałożyłam sobie bułkę z serem, ogórek zielony i jajko z majonezem, a w osobnej miseczce doniosłam na swoje miejsce przy stole płatki miodowe z mlekiem. Do całości dodałam ciepłą herbatę z cukrem. Przy posiłku panowała całkowita cisza. Nikt nie był wyspany i średnio mieliśmy ochotę na jakiekolwiek pogaduszki. Co jakiś czas łapałam tylko spojrzenie Adriena. Po śniadaniu poszliśmy do pokoi po kurtki i ruszyliśmy na zwiedzanie przedwojennego klasztoru. Kleryk, który nas oprowadzał mówił niezwykle ciekawie i w zasadzie wcale się nie nudziłam. Wszędzie chodziłam z Adrienem za rękę co nie pozwalało mi zasypiać przy poszczególnych opowieściach różnych przewodników. Po wyjściu z klasztoru poszliśmy na spacer wśród młodych drzew wiśni. Cudowna wycieczka ! Nie mieliśmy nawet chwili odpoczynku, bo od razu po powrocie do ośrodka wybraliśmy się na wycieczkę autokarową po jednym z parków krajobrazowych. Pogoda na szczęście nam dopisywała. Do pierwszego punktu wyprawy dotarliśmy po 40 minutach drogi. Było to jedno z najczystszych jezior Francji. Niska, młoda kobieta, która nam towarzyszyła podczas wyprawy z wielkim zainteresowaniem opowiadała o tym dlaczego woda pozostaje przejrzysta oraz o okolicznej florze i faunie. Całe szczęście nie użarł mnie żaden komar, a wierz mi pamiętniczku, że było ich tam od cholery i trochę. Drugim punktem wycieczki okazała się być długowieczna STADNINA KONI ! Wyobraź sobie moją radość... . Z ogromnym zapałem słuchałam właścicielki ośrodka przy okazji obserwując razem z Adrienem obecne tam konie. Wykorzystując możliwość głaskałam je wszystkie, a Alya robiła mi zdjęcia. Niezwykle stare, ale zadbane wnętrza sprawiały, że stajnia była miejscem tajemniczym i zwyczajnie pięknym. Po tym jak już zwiedziliśmy cały teren stadniny mogliśmy się wybrać na wycieczkę bryczką. Jechaliśmy wiejskimi drogami oddychając świeżym powietrzem i wsłuchując się w cudowny stukot kopyt. Cała klasa nie zmieściła się w bryczce, więc podczas gdy druga grupa jechała ja ze spokojem karmiłam konie na pastwisku i je rozbiegiwałam. Cudownie się bawiłam grając ze źrebakami w berka czy dokarmiając stare klacze. Wszystko co dobre jednak musi się skończyć, więc po 3 godzinach wróciliśmy do autokaru i zostaliśmy odwiezieni do ośrodka, gdzie czekał na nas obiad. Ze smakiem zjadłam zupę ogórkową oraz pulpety w sosie śmietanowym. Na deser otrzymaliśmy pączka, który był równie smakowity. Po obiedzie trafiliśmy na warsztaty z garncarstwa, na których sami wykonywaliśmy gliniane naczynia posługując się kołem garncarskim. Mimo brudnych rąk świetnie się bawiłam ! Całe szczęście po zajęciach mieliśmy aż 3 godziny wolnego. Razem z Adrienem i Alyą graliśmy w karty oraz słynne Scrable i dobrze się bawiliśmy. Punkt 18.00 zeszliśmy na kolację do jadalni i wesoło opowiadaliśmy sobie różne historie. Każdy rozmawiał z każdym... no nie licząc Chloe, która była oburzona faktem iż musi brudzić swoje nowe buty.... . Po posiłku wróciliśmy do pokoi i korzystając z okazji zagraliśmy klasowo w butelkę. Padały różne śmieszne pytania i zadania co niezwykle polepszyło atmosferę w klasie. O północy musieliśmy się dostosować do ciszy nocnej i iść spać. Ze zmęczenia od razu padłam w objęcia Morfeusza.
27.04.2016
Budzik ponownie donośnie zadzwonił w okolicach 7.15 . Tym razem Adrien pierwszy wepchnął się do łazienki. Nie przeszkadzało mi to, bo ja przynajmniej miałam okazję się spakować. Niestety.. nastał ostatni dzień wycieczki. Wrzuciłam moje rzeczy do walizki w całkowitym nieładzie pozostawiając na wierzchu, tylko kurtkę, ciuchy i szczotkę do włosów. Zamknęłam się w łazience zaraz po swoim chłopaku. Wzięłam chłodny prysznic i szybko się przebrałam w przyszykowane rzeczy. Rozczesałam włosy i stwierdzając, że wyglądam dość znośnie wyszłam z pomieszczenia udostępniając je nigdy nieśpieszącej się Alyy. Pościeliłam łóżko i zaniosłam bagaże przed pokój. Adrien delikatnie mi pomógł co jakiś czas dając mi buziaka w policzek czy czoło. O 8.00 zbiegliśmy do jadalni na śniadanie. Ponownie przywitał nas szwedzki stół, z którego chętnie skorzystaliśmy. Wszyscy powoli byli już zmęczeni, więc nie było głośnych rozmów, a jedynie pojedyncze wymiany zdań. O 8.45 zamknęliśmy swoje bagaże w małym pomieszczeniu na końcu korytarza, a tym samym udostępniając pokoje kolejnej wycieczce. My zaś udaliśmy się na warsztaty z malowania toreb i figurek gipsowych. Moja artystyczna strona szybko się ukazała. Malowałam bardzo precyzyjnie i ciekawie. Na mojej torbie powstał ogromny szaro - czarno - fioletowy motyl, a gipsowa sarenka wydawała się ożywać z każdym kolorem, który na nią nakładałam. Po warsztatach poszliśmy na ostatni spacer po Terre- wsi, w której byliśmy. Mimo chłodnej pogody dość chętnie wędrowaliśmy pośród pól i jezior. Obejmowana przez Adriena bacznie obserwowałam otaczającą mnie przyrodę. W oddali słychać było śpiew różnych ptaków, a woda z jezior spokojnie szumiała wydając z siebie przyjemny odgłos klekotania. Ze spaceru wróciliśmy godzinę później i poszliśmy wspólnie obejrzeć film dokumentarny o ochronie drzew oraz o tym co w zasadzie je zamieszkuje. Nie byłam jakoś zachwycona perspektywą oglądania olbrzymich robali, więc skupiłam się na jedzeniu wafli ryżowych, które zabrałam ze sobą. O 13.30 po raz ostatni wspólnie usiedliśmy przy stole i zajadaliśmy się przewybornym obiadem. Na deser dostaliśmy czekoladowe batoniki i zjedliśmy je w oczekiwaniu na kierowcę autokaru. W końcu jednak trzeba było się pożegnać z ośrodkiem i zabraliśmy bagaże ładując je do olbrzymiego pojazdu. Zrobiliśmy sobie przed wejściem jedno wspólne, pamiątkowe zdjęcie i z uśmiechami wsiedliśmy do autokaru. Ruszyliśmy o 14.11, a ja przez całe 2 godziny obserwowałam te same pola i łąki nie mogąc się nadziwić ich urokiem, który tkwił gdzieś w zwyczajności. Pod szkołą znaleźliśmy się o 16.00 i zadowoleni wysiedliśmy. Wszyscy radośnie się pożegnali. Oczywiście pożegnanie z Adim....... trwało........ jakieś 20 minut, więc mój tata troszkę się za mną naczekał. Wsiadłam potem do auta moich rodziców i już lekko zaspana wróciłam do domu. Rzuciłam bagaże na ziemię nie chcąc ich rozpakowywać. Od razu się zdrzemnęłam, a potem do wieczora odrabiałam lekcje, których wcześniej nie miałam ochoty ruszać. Koło 22.00 położyłam się spać i zasnęłam jak małe dziecko. Dopiero wstałam także nie miej mi za złe błędów pamiętniczku ! Ja prawie śpię ! Dziś i jutro nic Ci nie napiszę, bo muszę przyłożyć się do nauki na różne sprawdziany. Au revior !
~ Marinette
***
No macie c ; Dajcie znać jak się podobało i do jutra !