Bonjour !
Witaj pamiętniczku ponownie ! Wybacz, że nie pisałam, ale przez poprzednich kilka tygodni miałam okropne urwanie głowy. Nawet nie masz pojęcia co to było ! Wprost nie mogłam znaleźć chwili czasu by coś Ci napisać, ale obiecuję uroczyście, że od dziś wracam do pisania Ci o każdym dniu na tej ziemi ! Wiem... że sporo mamy zaległości, ale nie będę Ci tu opisywać poprzednich 3 tygodni, bo zwyczajnie nie mam na to siły... pamiętaj, że jestem już w ( prawie ) 5 miesiącu ciąży ! Sam chyba rozumiesz, że nie jest mi tak łatwo. W ciągu minionych dni WC przypuścił tylko JEDEN atak, co niemiłosiernie mnie martwi, bo ... to do niego nie podobne, a szczerze wątpię żeby nagle machnął ręką i stwierdził, że nie chce mu się walczyć. No mniejsza oto.. dzisiaj chyba powinnam mimo wszystko już opisać, co dziś miało miejsce. Jak to bywa w moim życiu... coś dobrego i coś złego, ale nic nie zdradzam i piszę po kolei. Ostatni tydzień był bardzo upalny, bywało, że termometr wskazywał ponad 30 stopni, więc zdziwiłam się, że dziś wcale nie obudziły mnie promienie słońca, a jedynie śnieżnobiałe, zachmurzone niebo. Zrobiłam z lekka zawiedzioną minę, ale szybko wygramoliłam się ze swojego łóżka. Po chwili obok mnie znalazła się też Tikii. Uśmiechnęłam się do niej przyjaźnie,a ta pomogła mi dobrać ciuchy... w sumie niedługo będę musiała iść na zakupy z mamą Adriena i kupić jakieś szerokie bluzki i spodnie, bo już teraz prawie nie mogę się zmieścić we własne ubrania.Kwamii dało mi luźną , białą tunikę z kwiatami róży i za duże na mnie legginsy. W zasadzie nie wyglądałam w tym aż tak tragicznie jakbym się tego spodziewała. Wskoczyłam do łazienki, ogarnęłam burzę włosów i byłam gotowa. Zbiegłam po schodach [ tempo ślimaka..... bo ciąża ] do kuchni, gdzie przywitała mnie uśmiechnięta mama.
- Wszystkiego najlepszego ! - krzyknęłam dając jej buziaka z okazji Dnia Matki.
-Dziękuję bardzo kochanie! Teraz leć do stołu, bo śniadanie już gotowe.
-Dzięki.
Szybkim krokiem teleportowałam się do czegoś na rodzaj jadalni i... zobaczyłam przy stolę tatę i Adriena! Zaczęłam się zastanawiać, w którym momencie mój ukochany zaczął z nami mieszkać i dlaczego tego nie wiedziałam. Właśnie ! Jeśli chodzi o mieszkanie... to dzisiaj po wypadzie do stajni zaczynamy się pakować i następuje przeprowadzka. Już nie mogę się doczekać, żeby współdzielić mieszkanko tylko z Adim i Emmą ! Całe szczęście..., że Pani Agreste.. bierze za nas odpowiedzialność, bo normalnie...cóż musielibyśmy mieszkać razem wbrew wszelkim paryskim prawom. Mniejsza.Przywitałam się z narzeczonym i zasiadłam do stołu. Od razu nałożyłam sobie na talerz rogala, becon ... no sporo, bo jem za dwie. Mój tata zażartował, że będę gruba, a ja strzeliłam przysłowiowego focha, bo doskonale wiedziałam, że mi się przytyje. Po posiłku wszyscy razem sobie rozmawialiśmy w przyjaznej atmosferze. Uwielbiałam jak tak rodzinnie dyskutowaliśmy na różne tematy od czasu do czasu słuchając sucharów taty, które na dłuższą metę były już po prostu nie śmieszne. W końcu odeszłam od stołu i razem z Adrienem wgramoliliśmy się do mojego pokoju. On włączył sobie telewizor, a ja grzecznie zaczęłam pakować się do stajni. Bądź co bądź nie jeździłam często, ale Madamme traktowałam jak własną klacz. Ostatnio nawet poczyniłam zakupy i klaczka ma teraz własny sprzęt do czyszczenia, czaprak i kantar.
Tak jakoś wyszło, że zamiast na dziecko to wykosztowałam się na konia.Spakowałam wszystko do niewielkiej torby i oznajmiłam Adrienowi, że jestem gotowa. On powstał z kanapy i żegnając rodziców wyszliśmy przed dom, gdzie czekał już jego szofer. Wsiedliśmy do limuzyny i jechaliśmy przytuleni do siebie.W końcu temat zszedł na pracę, bo poza szkołą też musimy jakoś zarabiać.Mama Adriena wiecznie nie będzie nam płacić. Już wcześniej ustaliliśmy, że ja będę sprzedawać swoje projekty, ale co z nim.
- Kochanie... w zasadzie ja już mam pracę. - no jasne, zawsze wyskoczy jak Filip z konopii i nigdy nie raczy mnie o niczym poinformować.
-Noo jaką ?
-Spodoba Ci się !
-No to powiedz !
-Co weekend w stajni jako instruktor... !
-Będę Ci pomagać. - oznajmiłam.
-Wiem, wiem misiu. - powiedział i pocałował mnie w czoło. W gruncie rzeczy byłam zadowolona, że sam znalazł sobie pracę dorywczą dopuki oczywiście nie przejmie firmy ojca, a z drugiej... no do cholery jasnej, mógł coś powiedzieć ! Nie ważne... . Resztę drogi spędziliśmy w milczeniu, bo ja jak zawsze musiałam koniecznie pooglądać widoki za oknem, które szczerze uwielbiałam. Gapiąc się na ogromne, zielono-żółte pola czułam się po prostu wolna od zgiełku dużego miasta jakim jest Paryż.Na miejsce dotarliśmy koło 13. Dość późno jak na nas, bo przeważnie w stajni pojawialiśmy się koło 10 / 11. Adrien skierował swe kroki do przebieralni, a ja w zasadzie od razu poszłam do boksu Madamme.
-Dzień dobry Madamme !- powiedziałam otwierając sobie metalową zasuwę i chwytając klaczkę za kantar. Wyprowadziłam ją przed mały, kwadratowy boks i przywiązałam w celu wyczyszczenia.
- Jak się dzisiaj masz piękna? - spytałam, a klacz radośnie zarżała zupełnie jakby rozumiała co do niej powiedziałam. - Widzę, że dobrze. - odparłam z uśmiechem głaszcząc jej łopatkę. Potem wzięłam nowe szczotki i zabrałam się za odkurzanie mojego wierzchowca. Takie tony brudu jeszcze nigdy na mnie nie spadły ! No, ale cóż.. takie życie. Stwierdziłam, że puki jeszcze mogę to zrobię sobie krótką przejażdżkę stępem po padoku tak żeby rozruszać moją szkapcię. Kiedy ja zabierałam z wieszaków jej sprzęt mój chłopak już spokojnie siodłał SunRise'a, na którym miał dzisiaj trenować. Chętnie bym sobie pogalopowała..., ale cóż... obawiam się, że przez to Emma miałaby niezłe trzęsienie ziemi. Cały rząd jeździecki zarzuciłam na konia w dość szybkim tempie i zabrałam Madamme na plac, na którym rozgrzewali się już uczniowie. Adi jak zawsze lekko spóźniony wgramolił się na plac. Trenerka dzielnie poprowadziła jazdę, a ja grzecznie stępowałam na środku placu wykonując jakieś podstawowe ćwiczenia. Spróbowałam też wolniejszego kłusu, ale po chwili doszłam do wniosku, że jednak może to być zbyt duże przeżycie dla mojego dziecka. Może Emma będzie urodzoną dżokejką... ? Kto wie. Po 30 minutach zsiadłam w końcu z Madamme i odprowadziłam ją do stajni. Osobiście ją rozsiodłałam, a potem razem bawiłyśmy się na pastwisku. Mój chłopak siłą zabrał mnie od konia koło 15.00. Po powrocie czekała już na nas Pani Agreste, która zabrała nas po to, żebyśmy zobaczyli swoje nowe mieszkanie. W przepięknym geście razem odkluczyliśmy drzwi. Sam korytarz już zrobił na mnie wrażenie nie wspominając o reszcie.... cudowne... wspaniałe wprost pokoje... idealnie oddające moje marzenia. Teraz pozostało tylko przywlec tu nasze rzeczy i je rozpakować ! Nie musiałam długo na to czekać..., bo mama Adiego przewiozła nas do mojego obecnego domu i dała nam kartony, więc mogłam zacząć się powoli pakować. Podziękowaliśmy kobiecie za całą pomoc, a ona uprzedziła nas, że za parę godzin przyjedzie ponownie po większość rzeczy. Od jutra mamy własne mieszkanie ! Yay ! Moi rodzice zabrali jeden sporawy karton i zaczęli do niego wkładać różne potrzebne drobiazgi takie jak... talerze.. poduszki..., które do niczego nie były im potrzebne, a my zaszyliśmy się u mnie w pokoju. Rozpoczęliśmy od szafy. Wyciągając z niej kolejne ubrania mówiłam swojemu chłopakowi, które chcę zachować, a które oddamy na akcje charytatywne i tym podobne wydarzenia. W ten oto sposób pozbyłam się całkiem niezłej ilości niepotrzebnych ubrań i butów. Następnie spakowaliśmy resztę moich rzeczy... torebki, plecaki, maszynę do szycia, zbiór nici, igieł, tasiemek itp... książki.. pisadła.. no sami rozumiecie o co chodzi. Kiedy wszystkie kartony stały dzielnie zapakowane na środku mojego pokoju było coś koło 18.00. Uznaliśmy,że jest dość wcześnie i, że pójdziemy zrobić zakupy. No sami wiecie... jakieś jedzenie.. produkty higieniczne.. i takie tam.., żeby nie mieć pustki w domu. Powiedzieliśmy moim rodzicom o naszych planach i zabierając nasze [ i mojej mamy ] oszczędności ruszyliśmy na polowanie do supermarketu.Akurat trafiliśmy do tego sklepu, w którym obowiązywała waluta dolara... nie wiem po co... no ale przy okazji wymieniliśmy troszkę pieniędzy. Adi wziął wózek na kółkach przy wejściu i zaczęliśmy obchodzić wszystkie półki, które ten sklep zawierał.
- To od czego zaczynamy ? - zapytałam.
- Chyba jedzenie.
-Okay, okay . Emm... wezmę dwa pęczki włoszczyzny, dodatkowo marchewki, dwa kilo ziemniaków, ogórka kiszonego ...i zielonego w sumie też... - mówiłam wrzucając do koszyka kolejne owoce i warzywa. Potem przeszliśmy do serów/ surówek / mleka... i takich tam. Generalnie to nie mam ochoty wszystkiego Ci tu wypisywać, bo troszkę mi to zajmie, a naprawdę nie mam ochoty aż tyle pisać, bo już teraz ręka mnie boli. Stojąc przy kasie moją uwagę zwrócił lewitujący krzak. Porozumiewawczo spojrzałam na swojego ukochanego. On bohatersko odebrał zakupy i zaniósł je moim rodzicom, a ja jak to ja ukryłam się w sklepowym schowku na miotły i przemieniłam się w Ladybug. Pod postacią bohaterki z zaokrąglonym, ciążowym brzuchem wybiegłam na ulicę. Totalny chaos. Wszystkie liście, krzewy, gałęzie drzew niebezpiecznie lecące w kierunku wierzy Eiffla. Skakałam po dachach by się tam przedostać, aż w końcu dołączyły do mnie Sowa i Plume. Mai chyba farbnęła końcówki na granatowo, bo jej długie włosy nawet pod przebraniem nie wyglądały na mocno fioletowe tak jak zawsze. Tuż pod wieżą stała postać przypominająca mi po prostu ..... przebranego za gałąź faceta w masce. Już z daleka widziałam, że to parkowy ogrodnik... i mogłam się domyślić, że jakieś niesforne dzieciaki połamały mu krzaczki co go niebotycznie wkurzyło... zawsze zastanawiam się jak to jest, że WC wybiera sobie takie beznadziejne ofiary i gdzie do cholery pracuje jego projektant skoro ....... te stroje wyglądają jak z wypożyczalni dla dzieci, które wybierają się na bal kostiumowy. Nieistotne. Razem z moimi koleżankami stanęłyśmy na przeciw niego i troszkę się z nim podroczyłyśmy. Prawdziwa walka zaczęła się w momencie, w którym ogrodnik zaczął ciskać w nas ostrymi, metalowymi gałązkami. Chat Noir dołączył do nas po 15 minutach. W pewnym momencie jedna z gałęzi niebezpiecznie zbliżała się do mnie, a ja tracąc swój cały refleks stanęłam jak słup soli i nie mogłam się ruszyć. To wszystko przez tą cholerną ciążę ! Mój kotek bohatersko rzucił się przede mnie i oberwał dość solidnie w lewe ramię.
-Chat ! - krzyknęłam nagle zrywając się z miejsca.
-Jest okay Biedrona, leć walczyć, ja się schowam ! - powiedział, a ja zgodnie z poleceniem powróciłam do walki. W końcu użyłam Szczęśliwego Trafu i to by było na tyle jeśli chodzi o działanie akumy. Została zmiażdżona jak zawsze... tak skromnie mówiąc. Po zakończonej bitwie odszukałyśmy z dziewczynami Adriena. Jego ręka nie wyglądała dobrze. Spuchnięta i sina. Od razu zabrałyśmy go do mnie,a moi rodzice stwierdzili, że trzeba z tym jechać do szpitala. Oczywiście nasza wersja wydarzeń brzmiała tak... ,, Adriena potrąciło auto '' . Mai i Alice wróciły do swoich domów, a do nas po 30 minutach oczekiwania na korytarzu przyszedł chirurg w podeszłym wieku. Zrobił RTG i od razu stwierdził złamanie. Gips i Adrien został bez lewej, sprawnej ręki. Co za pech.... byliśmy już tak zmęczeni, a mój narzeczony przy okazji jeszcze obolały, że doszliśmy do wniosku iż przeprowadzkę odłożymy na jutro. Sami zaś od razu wgramoliliśmy się na moje łóżko, a Plagg i Tikii polecieli do domku dla lalek.
-Dobranoc księżniczko. - powiedział mój chłopak całując mnie delikatnie w usta, a ja praktycznie od razu usnęłam. Przebudziłam się niedawno i stwierdziłam, że po cichu w końcu coś Ci napiszę. Mam nadzieję, że do jutra pamiętniczku !
Bonne nuit !
Witaj pamiętniczku ponownie ! Wybacz, że nie pisałam, ale przez poprzednich kilka tygodni miałam okropne urwanie głowy. Nawet nie masz pojęcia co to było ! Wprost nie mogłam znaleźć chwili czasu by coś Ci napisać, ale obiecuję uroczyście, że od dziś wracam do pisania Ci o każdym dniu na tej ziemi ! Wiem... że sporo mamy zaległości, ale nie będę Ci tu opisywać poprzednich 3 tygodni, bo zwyczajnie nie mam na to siły... pamiętaj, że jestem już w ( prawie ) 5 miesiącu ciąży ! Sam chyba rozumiesz, że nie jest mi tak łatwo. W ciągu minionych dni WC przypuścił tylko JEDEN atak, co niemiłosiernie mnie martwi, bo ... to do niego nie podobne, a szczerze wątpię żeby nagle machnął ręką i stwierdził, że nie chce mu się walczyć. No mniejsza oto.. dzisiaj chyba powinnam mimo wszystko już opisać, co dziś miało miejsce. Jak to bywa w moim życiu... coś dobrego i coś złego, ale nic nie zdradzam i piszę po kolei. Ostatni tydzień był bardzo upalny, bywało, że termometr wskazywał ponad 30 stopni, więc zdziwiłam się, że dziś wcale nie obudziły mnie promienie słońca, a jedynie śnieżnobiałe, zachmurzone niebo. Zrobiłam z lekka zawiedzioną minę, ale szybko wygramoliłam się ze swojego łóżka. Po chwili obok mnie znalazła się też Tikii. Uśmiechnęłam się do niej przyjaźnie,a ta pomogła mi dobrać ciuchy... w sumie niedługo będę musiała iść na zakupy z mamą Adriena i kupić jakieś szerokie bluzki i spodnie, bo już teraz prawie nie mogę się zmieścić we własne ubrania.Kwamii dało mi luźną , białą tunikę z kwiatami róży i za duże na mnie legginsy. W zasadzie nie wyglądałam w tym aż tak tragicznie jakbym się tego spodziewała. Wskoczyłam do łazienki, ogarnęłam burzę włosów i byłam gotowa. Zbiegłam po schodach [ tempo ślimaka..... bo ciąża ] do kuchni, gdzie przywitała mnie uśmiechnięta mama.
- Wszystkiego najlepszego ! - krzyknęłam dając jej buziaka z okazji Dnia Matki.
-Dziękuję bardzo kochanie! Teraz leć do stołu, bo śniadanie już gotowe.
-Dzięki.
Szybkim krokiem teleportowałam się do czegoś na rodzaj jadalni i... zobaczyłam przy stolę tatę i Adriena! Zaczęłam się zastanawiać, w którym momencie mój ukochany zaczął z nami mieszkać i dlaczego tego nie wiedziałam. Właśnie ! Jeśli chodzi o mieszkanie... to dzisiaj po wypadzie do stajni zaczynamy się pakować i następuje przeprowadzka. Już nie mogę się doczekać, żeby współdzielić mieszkanko tylko z Adim i Emmą ! Całe szczęście..., że Pani Agreste.. bierze za nas odpowiedzialność, bo normalnie...cóż musielibyśmy mieszkać razem wbrew wszelkim paryskim prawom. Mniejsza.Przywitałam się z narzeczonym i zasiadłam do stołu. Od razu nałożyłam sobie na talerz rogala, becon ... no sporo, bo jem za dwie. Mój tata zażartował, że będę gruba, a ja strzeliłam przysłowiowego focha, bo doskonale wiedziałam, że mi się przytyje. Po posiłku wszyscy razem sobie rozmawialiśmy w przyjaznej atmosferze. Uwielbiałam jak tak rodzinnie dyskutowaliśmy na różne tematy od czasu do czasu słuchając sucharów taty, które na dłuższą metę były już po prostu nie śmieszne. W końcu odeszłam od stołu i razem z Adrienem wgramoliliśmy się do mojego pokoju. On włączył sobie telewizor, a ja grzecznie zaczęłam pakować się do stajni. Bądź co bądź nie jeździłam często, ale Madamme traktowałam jak własną klacz. Ostatnio nawet poczyniłam zakupy i klaczka ma teraz własny sprzęt do czyszczenia, czaprak i kantar.
![]() |
Szczotki *.* |
Tak jakoś wyszło, że zamiast na dziecko to wykosztowałam się na konia.Spakowałam wszystko do niewielkiej torby i oznajmiłam Adrienowi, że jestem gotowa. On powstał z kanapy i żegnając rodziców wyszliśmy przed dom, gdzie czekał już jego szofer. Wsiedliśmy do limuzyny i jechaliśmy przytuleni do siebie.W końcu temat zszedł na pracę, bo poza szkołą też musimy jakoś zarabiać.Mama Adriena wiecznie nie będzie nam płacić. Już wcześniej ustaliliśmy, że ja będę sprzedawać swoje projekty, ale co z nim.
- Kochanie... w zasadzie ja już mam pracę. - no jasne, zawsze wyskoczy jak Filip z konopii i nigdy nie raczy mnie o niczym poinformować.
-Noo jaką ?
-Spodoba Ci się !
-No to powiedz !
-Co weekend w stajni jako instruktor... !
-Będę Ci pomagać. - oznajmiłam.
-Dzień dobry Madamme !- powiedziałam otwierając sobie metalową zasuwę i chwytając klaczkę za kantar. Wyprowadziłam ją przed mały, kwadratowy boks i przywiązałam w celu wyczyszczenia.
- Jak się dzisiaj masz piękna? - spytałam, a klacz radośnie zarżała zupełnie jakby rozumiała co do niej powiedziałam. - Widzę, że dobrze. - odparłam z uśmiechem głaszcząc jej łopatkę. Potem wzięłam nowe szczotki i zabrałam się za odkurzanie mojego wierzchowca. Takie tony brudu jeszcze nigdy na mnie nie spadły ! No, ale cóż.. takie życie. Stwierdziłam, że puki jeszcze mogę to zrobię sobie krótką przejażdżkę stępem po padoku tak żeby rozruszać moją szkapcię. Kiedy ja zabierałam z wieszaków jej sprzęt mój chłopak już spokojnie siodłał SunRise'a, na którym miał dzisiaj trenować. Chętnie bym sobie pogalopowała..., ale cóż... obawiam się, że przez to Emma miałaby niezłe trzęsienie ziemi. Cały rząd jeździecki zarzuciłam na konia w dość szybkim tempie i zabrałam Madamme na plac, na którym rozgrzewali się już uczniowie. Adi jak zawsze lekko spóźniony wgramolił się na plac. Trenerka dzielnie poprowadziła jazdę, a ja grzecznie stępowałam na środku placu wykonując jakieś podstawowe ćwiczenia. Spróbowałam też wolniejszego kłusu, ale po chwili doszłam do wniosku, że jednak może to być zbyt duże przeżycie dla mojego dziecka. Może Emma będzie urodzoną dżokejką... ? Kto wie. Po 30 minutach zsiadłam w końcu z Madamme i odprowadziłam ją do stajni. Osobiście ją rozsiodłałam, a potem razem bawiłyśmy się na pastwisku. Mój chłopak siłą zabrał mnie od konia koło 15.00. Po powrocie czekała już na nas Pani Agreste, która zabrała nas po to, żebyśmy zobaczyli swoje nowe mieszkanie. W przepięknym geście razem odkluczyliśmy drzwi. Sam korytarz już zrobił na mnie wrażenie nie wspominając o reszcie.... cudowne... wspaniałe wprost pokoje... idealnie oddające moje marzenia. Teraz pozostało tylko przywlec tu nasze rzeczy i je rozpakować ! Nie musiałam długo na to czekać..., bo mama Adiego przewiozła nas do mojego obecnego domu i dała nam kartony, więc mogłam zacząć się powoli pakować. Podziękowaliśmy kobiecie za całą pomoc, a ona uprzedziła nas, że za parę godzin przyjedzie ponownie po większość rzeczy. Od jutra mamy własne mieszkanie ! Yay ! Moi rodzice zabrali jeden sporawy karton i zaczęli do niego wkładać różne potrzebne drobiazgi takie jak... talerze.. poduszki..., które do niczego nie były im potrzebne, a my zaszyliśmy się u mnie w pokoju. Rozpoczęliśmy od szafy. Wyciągając z niej kolejne ubrania mówiłam swojemu chłopakowi, które chcę zachować, a które oddamy na akcje charytatywne i tym podobne wydarzenia. W ten oto sposób pozbyłam się całkiem niezłej ilości niepotrzebnych ubrań i butów. Następnie spakowaliśmy resztę moich rzeczy... torebki, plecaki, maszynę do szycia, zbiór nici, igieł, tasiemek itp... książki.. pisadła.. no sami rozumiecie o co chodzi. Kiedy wszystkie kartony stały dzielnie zapakowane na środku mojego pokoju było coś koło 18.00. Uznaliśmy,że jest dość wcześnie i, że pójdziemy zrobić zakupy. No sami wiecie... jakieś jedzenie.. produkty higieniczne.. i takie tam.., żeby nie mieć pustki w domu. Powiedzieliśmy moim rodzicom o naszych planach i zabierając nasze [ i mojej mamy ] oszczędności ruszyliśmy na polowanie do supermarketu.Akurat trafiliśmy do tego sklepu, w którym obowiązywała waluta dolara... nie wiem po co... no ale przy okazji wymieniliśmy troszkę pieniędzy. Adi wziął wózek na kółkach przy wejściu i zaczęliśmy obchodzić wszystkie półki, które ten sklep zawierał.
- To od czego zaczynamy ? - zapytałam.
- Chyba jedzenie.
-Okay, okay . Emm... wezmę dwa pęczki włoszczyzny, dodatkowo marchewki, dwa kilo ziemniaków, ogórka kiszonego ...i zielonego w sumie też... - mówiłam wrzucając do koszyka kolejne owoce i warzywa. Potem przeszliśmy do serów/ surówek / mleka... i takich tam. Generalnie to nie mam ochoty wszystkiego Ci tu wypisywać, bo troszkę mi to zajmie, a naprawdę nie mam ochoty aż tyle pisać, bo już teraz ręka mnie boli. Stojąc przy kasie moją uwagę zwrócił lewitujący krzak. Porozumiewawczo spojrzałam na swojego ukochanego. On bohatersko odebrał zakupy i zaniósł je moim rodzicom, a ja jak to ja ukryłam się w sklepowym schowku na miotły i przemieniłam się w Ladybug. Pod postacią bohaterki z zaokrąglonym, ciążowym brzuchem wybiegłam na ulicę. Totalny chaos. Wszystkie liście, krzewy, gałęzie drzew niebezpiecznie lecące w kierunku wierzy Eiffla. Skakałam po dachach by się tam przedostać, aż w końcu dołączyły do mnie Sowa i Plume. Mai chyba farbnęła końcówki na granatowo, bo jej długie włosy nawet pod przebraniem nie wyglądały na mocno fioletowe tak jak zawsze. Tuż pod wieżą stała postać przypominająca mi po prostu ..... przebranego za gałąź faceta w masce. Już z daleka widziałam, że to parkowy ogrodnik... i mogłam się domyślić, że jakieś niesforne dzieciaki połamały mu krzaczki co go niebotycznie wkurzyło... zawsze zastanawiam się jak to jest, że WC wybiera sobie takie beznadziejne ofiary i gdzie do cholery pracuje jego projektant skoro ....... te stroje wyglądają jak z wypożyczalni dla dzieci, które wybierają się na bal kostiumowy. Nieistotne. Razem z moimi koleżankami stanęłyśmy na przeciw niego i troszkę się z nim podroczyłyśmy. Prawdziwa walka zaczęła się w momencie, w którym ogrodnik zaczął ciskać w nas ostrymi, metalowymi gałązkami. Chat Noir dołączył do nas po 15 minutach. W pewnym momencie jedna z gałęzi niebezpiecznie zbliżała się do mnie, a ja tracąc swój cały refleks stanęłam jak słup soli i nie mogłam się ruszyć. To wszystko przez tą cholerną ciążę ! Mój kotek bohatersko rzucił się przede mnie i oberwał dość solidnie w lewe ramię.
-Chat ! - krzyknęłam nagle zrywając się z miejsca.
-Jest okay Biedrona, leć walczyć, ja się schowam ! - powiedział, a ja zgodnie z poleceniem powróciłam do walki. W końcu użyłam Szczęśliwego Trafu i to by było na tyle jeśli chodzi o działanie akumy. Została zmiażdżona jak zawsze... tak skromnie mówiąc. Po zakończonej bitwie odszukałyśmy z dziewczynami Adriena. Jego ręka nie wyglądała dobrze. Spuchnięta i sina. Od razu zabrałyśmy go do mnie,a moi rodzice stwierdzili, że trzeba z tym jechać do szpitala. Oczywiście nasza wersja wydarzeń brzmiała tak... ,, Adriena potrąciło auto '' . Mai i Alice wróciły do swoich domów, a do nas po 30 minutach oczekiwania na korytarzu przyszedł chirurg w podeszłym wieku. Zrobił RTG i od razu stwierdził złamanie. Gips i Adrien został bez lewej, sprawnej ręki. Co za pech.... byliśmy już tak zmęczeni, a mój narzeczony przy okazji jeszcze obolały, że doszliśmy do wniosku iż przeprowadzkę odłożymy na jutro. Sami zaś od razu wgramoliliśmy się na moje łóżko, a Plagg i Tikii polecieli do domku dla lalek.
-Dobranoc księżniczko. - powiedział mój chłopak całując mnie delikatnie w usta, a ja praktycznie od razu usnęłam. Przebudziłam się niedawno i stwierdziłam, że po cichu w końcu coś Ci napiszę. Mam nadzieję, że do jutra pamiętniczku !
Bonne nuit !
*********
Jestem ! c: Wiem, że długo czekaliście... ale no wiecie.. koniec roku szkolnego i mam mega urwanie głowy :c Puki co znowu powracam z codziennymi postami, więc dajcie znać jak się podobało c: Bardzo dziękuję mojej kochanej prawej ręce Neko Echii za udostępnienie informacji o którą poprosiłam c: Pozdrawiam !