Strony

wtorek, 1 listopada 2016

5.11.16 , Paryż

Bonjour mon journal !
Mój dzień zaczął się dość nietypowo... mianowicie... nie obudził mnie budzik, nie Adrien, nie Tikii, nie atak Władcy Ciem, nie Alya, nie Nino, nie mama i nie tata....nawet nie koleś, który kosi uparcie trawniki o 8.00 rano każdej soboty ! NIE, NIE I NIE ! Obudził mnie płacz dziecka..... . Emma darła się w takie niebogłosy, że po prostu nie mogłam spać. Wstałam, więc już o 7.25 w SOBOTĘ. Upewniłam się, że Adrien jeszcze smacznie chrapie dałam mu buziaka w czoło i cichaczem przemknęłam do pokoju naszego bobaska. Emma gaworzyła, płakała i machała łapkami w powietrzu, więc oczywistym było, że chce żreć. Rozpięłam nocną koszulę i przyłożyłam małą do biustu. Tempo w jakim się uspokoiła po wyssaniu ze mnie mleka było rozbrajająco szybkie. Odłożyłam, więc ją do łóżeczka sprawdzając jeszcze czy przypadkiem nie przemoczyła pieluchy, ale nie zrobiła tego, więc z czystym sumieniem udałam się do kuchni. Wyciągnęłam z lodówki ser żółty, szczypiorek, ketchup i zrobiłam cztery kanapki na śniadanie dla mnie i mego narzeczonego. Zaparzyłam też herbatę. Dla mnie z dużą ilością cukru, bo po porodzie mam na niego wielką ochotę to też kupiliśmy specjalną szafkę na czekolady. Nie pytaj pamiętniczku. Pozostawiłam jedzenie na stole i wróciłam do sypialni. Ubrałam się w czerwono-czarną koszulę i jeansy. Włosy związałam w kok, zaś na twarzy rozprowadziłam troszkę korektora i tuszu do rzęs. Stwierdziłam iż wyglądam jak typowa matka. Przemęczona. Cóż w tygodniu od 7 - 16 mam szkołę [ u Emmy niańka, moja mama albo mama Adriena ], a w weekendy pracuje jako mama i pomocnik instruktora w stajni. Choć w zasadzie w zawodzie mamy pracuje 24 h na dobę. Wyobraź sobie pamiętniczku nastolatkę z bobasem na ramieniu, myjącą zęby, z włosami rozłożonymi na wszystkie strony i czytającą podręcznik od historii. Tak, tak mniej więcej od miesiąca wygląda moje życie. Nie musisz współczuć, ja sama sobie współczuje. Po tym jak już się ogarnęłam obudziłam Adriena na śniadanko. Emmę usadziliśmy w specjalnym foteliku zaś my w spokoju zjedliśmy posiłek. Mój kochany przyszły mąż pozmywał naczynia i poszedł po zakupy, a ja w tym czasie ogarnęłam lekcje na poniedziałek i zabawiałam dziecko. Później ubrałam Emmę w grubszy śpioszek i włożyłam do nosidełka. My zaś przebraliśmy się do pracy. Zawsze zabieramy małą do stajni. Widać, że służą jej zmiany powietrza z miejskiego na wiejskie, bo śpi jak aniołek pod czujnym okiem pani Alice z biura. Założyłam czarne bryczesy, rękawiczki i oficerki. Na ramie zarzuciłam torbę ze sprzętem stajennym i jakimiś przekąskami dla całej famili. Adrien wziął nosidełko z bobasem i ruszyliśmy do naszej limuzyny, która dzielnie jak zawsze czekała na nas pod kamienicą. Jak to ja bite 25 minut jazdy nie odzywałam się w ogóle podziwiając widoki za oknem. Mała praktycznie od razu zasnęła jak zabita. Znaczy .. wyłączając momenty, w których limuzyna wjeżdżała na dziurawe drogi, gdzie to moje dziecko się darło. W momentach ciszy i spokoju mogłam się skupiać na krajobrazach za oknem i na muzyce cicho płynącej z radia. Na miejscu byliśmy coś około 10.30. Zaniosłam małą do Alice,a ta chętnie przyjęła moją kruszynkę. Ja w tym czasie przebrałam się w strój jeździecki, a Adrien poleciał na padok jako spóźniony pan instruktor. Ubrana jak należy chwyciłam za sprzęt Madamme i ruszyłam do jej boksu. Mijając inne konie witałam się z nimi i gładziłam je po pyskach. To też do mojej klaczki dotarłam dopiero po 10 minutach. No, ale jednak dotarłam ! Otworzyłam zatrzaśniętą bramkę i przywitałam się z koniem. Madamme jak zwykle grzeczna dała się uwiązać i wyczyścić. Nie sprawiała mi żadnego kłopotu, a ja odwdzięczałam się jej poklepywaniem czy jakimś drobnym smakołykiem, który akurat miałam w kurtce.Strasznie troskliwa się zrobiłam odkąd Emma się wygramoliła na świat. Pozostawiłam uwiązaną Madamme samą i skoczyłam po jej rząd jeździecki. W końcu będę mogła sobie pojeździć ! Nawet nie wyobrażacie sobie tej radości, kiedy dopięłam popręg i wyprowadzałam klacz na plac, a później z zadowoleniem i zacięciem pięciolatki wspięłam się na grzbiet niczym na najwyższą górę i czułam się mniej więcej jak zdobywca Mount Everest'u. Cudowne uczucie wrócić do czegoś po takiej długiej przerwie. Jakby ktoś mi oddał część życia. Rozejrzałam się. Dookoła kilka nastolatek grzecznie jechało kłusem, a Adrien co rusz poprawiał ich błędy. Nie miałam zamiaru się ograniczać do jego rozkazów, byłam dominująca w naszym związku, więc stwierdziłam iż sama sobie zrobię trening. Przyłożyłam łydki i ruszyłam w odwrotnym do zastępu uczennic kierunku. Stępowałam przez kilka minut poprawiając przy tym długość strzemion. W końcu poprawiłam się w siodle, wyprostowałam i mogłam zacząć kłusować. Początkowo miałam wrażenie, że zapomniałam jak się jeździ, ale potem ku mojemu zdziwieniu wszystko mi wychodziło tak samo idealnie jak zawsze. W kłusie robiłam zmiany kierunku, wolty, półwolty, ćwiczenia w półsiadzie oraz najeżdżałam raz po raz na pozostawione na podłożu belki od przeszkód. Kiedy Adrien skończył lekcje wyjechałam na ścianę i zaczęłam galopować. Będąc wolną jak ptak, ah te moje poetyckie tekściki, unosiłam się w siodle i stwierdziłam, że troszkę poskaczę. Niewielkie, bo niewielkie, ale przeszkody, które zaliczyłam w największym stylu bardzo podniosły moją jeździecką pewność siebie. Po godzinie tego jakże odprężającego treningu, musiałam dać Madamme spokój. Zsiadłam z niej, poklepałam i odprowadziłam do boksu. Adrien poszedł prowadzić kolejną lekcję, tym razem lonżę, więc miałam czas się troszkę pomiziać z moim konikiem. Kiedy klacz była już wyjeżdżona, wypieszczona i wymęczona, poszłam do biura zobaczyć jak się ma moje dziecko. Tak jak myślałam p.Alice stukała coś na komputerze popijając kawę, a Emma smacznie spała obok niej w nosidełku. Korzystając z nadmiaru czasu, postanowiłam wybrać się na spacer. Tak właśnie zrobiłam. Szłam ścieżkami wydeptanymi w ośrodku mijając kolejne płoty, place, hale i budynki. Mimo tego, że Cherry nie należała do najmniejszych stajni to miała jakiś taki swój rodzinny urok, który po prostu uwielbiałam. Taka moja miłość od pierwszego wyjrzenia [ nie licząc Adiego oczywiście ]. Idąc tak kompletnie straciłam poczucie czasu, więc musicie wyobrazić sobie jaką minę miałam, kiedy okazało się, że chodzę w kółko przez bite 2 godziny. Postanowiłam zawrócić. Akurat Adrien zabierał Emmę z biura, więc mogliśmy powrócić do domu limuzyną, która jak zawsze pojawiła się punktualnie. W domu przebrałam Emmę w różowy śpioszek, zmieniając jej przy tym pieluchę i ułożyłam do kojca. Razem ze swoim przyszłym mężem usiedliśmy przed telewizorem i właśnie w momencie, w którym chwyciłam za pilot wywaliło światło. Bum ! Ciemno. Całkowicie ciemno. Na dworze zagrzmiało. Coś niedobrego się dzieje. Kazałam Adrienowi biec po Emmę. Musieliśmy ją chronić za wszelką cenę. Szybki telefon do mamy Adiego. W mgnieniu oka zawieźliśmy małą do niej, dałam maluszkowi buziaka w czółko i zostawiłam ją. Na dworze zaczęliśmy szukać przyczyny tego... jakokolwiek nazwać załamanie pogodowe nad naszym mieszkaniem. Przy sposobności zmieniliśmy się w Biedronkę i Czarnego Kota. Już zdążyłam zapomnieć jaki Adrien jest wkurwiający, w tym kostiumie. Bleh. W pewnym momencie coś mnie potrąciło. Zatoczyłam się, ale udało mi się ustać na nogach. Jakaś czarna smuga mknęła na nas i ... zatrzymała się przeistaczając się w dziewczynę. Ubrana cała na czarno postać, którą mogłabym śmiało porównać do wiedźmy przedstawiła się jako ,, Zagłada cienia '' . Stwierdzam, iż WC-et właśnie uruchomił swoją kreatywność, a raczej jej totalny brak przez brak. Nie ciężko było się zorientować, że Zagłada posiada moc przeistaczania się w mgłę i zadawania szybkich ciosów. Bardzo trudno było w nią uderzyć, ale przy jednym z moich uników udało mi się zauważyć, że na szyi ma perły. Tylko jedna z nich była biała - akuma. Byłam niemal, że pewna. Kazałam Adrienowi zabawiać naszą mgiełkę, a ja ukryta za samochodem użyłam Szczęśliwego trafu. I co dostałam? Słoik... bum..... . Jest coraz lepiej... . Rozejrzałam się tak jak to miałam w zwyczaju i uświadomiłam sobie, że mgłę można złapać w słoik co uczyniłam. Oszołomiona Zagłada, która ogarnęła, że wssysam ją do szklanej puszki nie była w stanie się bić, więc pozbawiłam ją akumy raz dwa. Nie miałam pojęcia kim była zaatakowana dziewczyna, ale pomogłam jej wstać i odesłałam do domu, zaś akumę posłałam, gdzie jej miejsce i uwolniłam małego, uroczego motylka. Zestresowana przypuszczonym atakiem przytuliłam się do Adriena i oboje przemieniliśmy się w ludzkie postacie. Wróciliśmy po naszą córkę w świetle latarni, a potem całkowicie bezpieczni do mieszkania. Uspałam naszą córeczkę, a my wróciliśmy do pierwotnej wersji - oglądanie TV. Potem chyba zasnęłam, bo obudziłam się w łóżku obok mojego narzeczonego. Obecnie jest coś po 4.00 rano, a ja opisuje Ci to wszystko podczas, gdy Emi wyssysa mleko z mojego cycka.
                                                              ~ Mari

niedziela, 23 października 2016

WYJAŚNIENIA

Gwoli wyjaśnienia - NIE SKOŃCZYŁAM Z BLOGIEM. Potraktujcie to jako przerwę wynikającą z moich problemów osobistych i tak  dalej. Jak tylko się doprowadzę do kupy to blok wraca :) Pozdrawiam :)

wtorek, 30 sierpnia 2016

30.08.16 , Paryż

Bonjour mon journal !!!
Oh, jak ja dawno nie pisałam tego... już się stęskniłam. Z góry pamiętniczku pragnę Ci odpowiedzieć na kilka pytań zanim oczywiście przejdę do dnia dzisiejszego, bo ciężko by mi było opisywać kilkanaście dni z rzędu jak się pewnie domyślasz, mimo tego, że doskonale wiem iż jesteś blokiem papieru sklejonego w notatnik.

1. Jak tam Emma?

Emma ma się dobrze. To już 8 miesiąc jej życia u mnie w brzuszku.. znaczy 6 ... ale wiecie jak to jest z tymi powalonymi, magicznymi ciążami. Czuję jak mnie kopie, jak się rusza... ciężko by było gdybym nie czuła. Jedzenia też jej chyba wystarcza, bo przytyłam blisko 5 kg. Jeśli chodzi o miłość i opiekę to myślę, że mój brzuch jest wystarczająco zagłaskiwany przez Adriena.

2. Jak ja się czuję?

Jakby ktoś przejechał mój kręgosłup czołgiem, wbił w brzuch dwa noże i przypierdzielił kowadłem w głowę. Humor mam całkiem okay.

3.Jak Adrien?

Mój przyszły mąż czuje się dobrze. Ręka prawidłowo się zrasta, generalnie żyje sobie w świętym spokoju razem ze swoją wspaniałą miłością, czyli mną.

4.Jak WC?

Władca Ciem od ostatniego razu nie atakował, więc zakładam iż ma wakacje albo po prostu mu się nie chce. Albo... planuje coś naprawdę złego... . Nie przejmuję się nim jednak na razie, bo Adrien dobrze sobie radzi jego miniatakami, a ja zaś troszczę się jedynie oto, żeby moja córka przyszła na świat cała i zdrowa.

5.Jak wakacje wyglądają u mnie?

Przez pierwszy miesiąc zgodnie z planem spotykałam się ciągle z Alyą. Przyjaciółka bardzo umilała mi czas. Dużo się śmiałyśmy, gotowałyśmy i uczyłyśmy do przyszłorocznego egzaminu gimnazjalnego. Bądź co bądź zbliża się nieubłaganie. W między czasie miałam też dwie kontrole u ginekologa. Emma jest całkowicie zdrowa. W sierpniu zaś wyjechałam z Adrienem i rodzicami do niewielkiej miejscowości nad morzem gdzie zatrzymaliśmy się w luksusowym apartamencie. Mm... co to był za odpoczynek. Uwielbiam tamto miejsce i na pewno kiedyś tam z Adrienem wrócimy. Ostatnie tygodnie wakacji spędziłam z Alyą w szkole na próbach do rozpoczęcia roku 2016/ 17 oraz z Adrienem w stajni. Podsumowując czuję się bardzo zrelaksowana.

To tak pokrótce odpowiadając na najważniejsze pytania. Jeśli chodzi zaś o dziś dzień ....... . Budzik, który z nie wiem jakiej przyczyny był ustawiony na 8.00 wyrwał mnie z błogiego snu, w którym widziałam baranki. Nie wiem co to miało znaczyć. Mimo usilnego przewracania się z boku na bok nie udało mi się ponownie zasnąć. Postanowiłam, więc wstać. Starając się nie obudzić Adriena zwlekłam się z łóżka i podeszłam do okna. Na zewnątrz było pełne słońce, a ludzie chodzący uliczkami mięli na sobie lekkie ubrania. Wniosek ? Jest gorąco jak cholera. Spojrzałam na Adriena. Uroczo wyglądał śpiąc z tym swoim błogim uśmieszkiem. Podziwiałam go podczas momentu, w którym moje kwamii przygotowywało mi strój na dziś. Po kilku minutach Tikii , jeszcze lekko zaspana wybrała mi ubranie na dzień dzisiejszy. Wyczucie stylu kwamii aż  mnie zadziwiło. Tym razem dostałam czerwoną, zwiewną tunikę, która miała czarny pasek pod biustem. To jest taka typowo ciążowa koszulka. Do tego czarne legginsy i lakierowane baleriny. Uznałam, że wyglądam znośnie i poszłam dokończyć dzieło Tikii makijażem. Usiadłam przy niewielkim lusterku i rozprowadziłam na twarzy podkład. Wory pod oczami zakryłam korektorem, a rzęsy przeciągnęłam tuszem do rzęs. Usta podkreśliłam czerwoną pomadką. Dzisiaj przypadał dzień pracy Adriena w stajni, więc zdecydowałam się na odwiedziny u Madamme. Po 45 minutach od wstania  zrobiłam nam śniadanko. Wchodząc do kuchni odruchowo odsłoniłam firany. Potem podeszłam prosto do lodówki. Wyciągnęłam z niej ser żółty i kilka innych składników by migiem przygotować kanapki i zaparzyć herbatę słodzoną miodem.W momencie, w którym rozstawiałam talerze z posiłkiem Adrien na w pół śpiący i rozczochrany w każde możliwe strony wczołgał się do kuchni i zasiadł do stołu z zamkniętymi oczami. Po omacku zjadł śniadanie, a ja w ciszy dopiłam swoją herbatkę.
- Jak się masz skarbie? - zapytał w końcu pomagając mi zmywać naczynia i dając mi buziaka w czółko.
- Bardzo dobrze, wprost promienieje. - zaśmiałam się spoglądając na swój już dość duży brzuch.- A ty ?
- Również księżniczko. Poczekaj na mnie, przebiorę się i pojedziemy do stajni.
-Dobrze.
W oczekiwaniu na swojego przyszłego męża czytałam całkiem niezły thiller Paula Hawkinsa. Niesamowicie wciągnęła mnie historia zaginionej dziewczyny, której mąż w niespodziewanych okolicznościach zmarł. Powieść pochłonęła mnie niemal tak bardzo, ze prawie nie usłyszałam Adriena wołającego mnie do drzwi. Odłożyłam książkę na szafkę nocną i z uśmiechem na twarzy wyszłam z mieszkania. Adrien przekluczył drzwi i udaliśmy się na przystanek autobusowy, gdzie blisko 15 minut czekaliśmy na nasz super nowoczesny transport. Bus numer 129 jeździł niestety dość wybijającą trasą i bardzo bałam się, że Emma przeżywa trzęsienie ziemi. W końcu jednak dotarliśmy i po chwilowym bólu brzucha udało mi się wrócić do normalności. Przeszliśmy podwórze od razu kierując się do stajni. Adi za niecałe 20 minut miał już prowadzić jazdę dla kilku dzieciaków w wieku do 12 lat.
- Dzień dobry wszystkim ! Zbiórka dzieciarnia. - w mgnieniu oka mojego chłopaka obległo siedmiu uczniów. Dwie dziewczyny około jedenastoletnie, jedna w naszym wieku, 8-letni Chris, którego już znałam oraz trojaczki, których imiona zaczynają się na ... , C ' . - Okay.. to tak... Chris weź sobie Sunseta, bo ostatnio dobrze Ci szło. Carmen idź po Chocolate, Cherry po Sally, a Christal po Samiego. Trojaczki załatwione... emm... jak masz na imię ? - zwrócił się do starszej dziewczyny.
- July.
- Co już potrafisz?
- Stęp, kłus, galop, skoki do klasy L .
- Łee... to bierz co chcesz..
- Poza Madamme- powiedziałam upewniając się, że mojej klaczce nic nie będzie.
-Tak właśnie... . Kontynuując.. Sara weźmie Palomino, a Avie Mesengera . - dokończył Adrien i poszedł kontrolować czy na padoku wszystko jest rozstawione. Ja tymczasem skierowałam się do Madamme. Przechodząc obok kilkunastu boksów przyglądałam się innym rumakom. Doszłam do wniosku, że konie to jedne z najpiękniejszych i najbardziej uczuciowych istot jakie kiedykolwiek widziałam. Idąc tak zauważyłam, że przeszłam już boks Madamme. Wróciłam więc kilka kroków, a ona od razu podeszła do okienka w boksie.
- Dzień dobry piękna. - powiedziałam głaszcząc ją delikatnie po chrapach, uwielbiała to. - Co ty na małe czyszczonko? - klacz radośnie zarżała, a ja z uśmiechem poszłam po jej skrzynkę do pielęgnacji, kantar oraz uwiąz. Wypakowałam klacz z boksu i uwiązałam na zewnątrz. Było dość ciepło, więc mogłam sobie na to pozwolić. Jak zawsze zaczęłam od delikatnego szczotkowania, a potem rozczesywałam grzywę i ogon. Kopyta wyczyściłam w miarę możliwości choć nie było to ani łatwe ani odpowiedzialne. Po gruntownym czyszczonku zabrałam Madamme na spacer po pastwisku. Szybko jednak się zmęczyłam, jak to kobieta w ciąży, więc zostawiłam klaczkę i poszłam do siodlarni usiąść sobie. W pewnym momencie dostałam strasznych skurczy. Dosłownie jakby mnie rozrywało. Panika.... bo co jak rodzę... i czemu tak wcześnie... . Zawołałam Jenny, właścicielkę, a ta od razu przyprowadziła Adriena.
- Skarbie co się dzieje? - zapytał wbiegając.
-Ja...chyba to już....
- O Boże.. wcześnie..
- Wiem.. dzwoń po kartkę.. już... - powiedziałam ze łzami w oczach panicznie bojąc się o Emmę.
Po 13 minutach podjechała karetka na sygnale i zabrała mnie i Adiego, który cały czas ściskał moją spoconą dłoń. W szpitalu ginekolog stwierdził, że to już. Szybka akcja - znieczulenie - porodówka. Adrien z trudem patrzył na wszystko, ale czułam się z nim pewniej i mimo piekielnego bólu starałam się w końcu urodzić. Po blisko 2 godzinach... usłyszałam tylko ... płacz...ciche .. skamlenie... ona jest zdrowa. Cały czas ! Pielęgniarki zabrały małą, a ja zaczęłam płakać ze szczęścia. Byłam wykończona, ale tak bezgranicznie szczęśliwa. Może to dziwne, ale w wieku 15 lat... doskonale wiedziałam jak cudownie jest wiedzieć, że ma się swoje maleństwo obok. Adi poszedł wypisać wszystkie papiery, a ja po kilku godzinach mogłam potrzymać moją kruszynkę. Nie płakała już. Była taka drobniusieńka, urocza i krucha. Uśmiechała się lekko , smacznie śpiąc.. wyglądała jak maleńki aniołek leżący u mnie na dłoniach.Rodzice przyjechali wieczorem, mama Adriena też. Alya oraz Nino też nieomieszkali zobaczyć malucha. Kiedy zostaliśmy sami.. Adrian w końcu powiedział...
- Dzień dobry Emmo Charlotte Agreste, już Cię kocham.- a ja znowu wybuchłam płaczem wzruszenia. Maleńka poszła na noc do inkubatora, a ja musiałam się wyspać. Mój narzeczony leży obecnie na materacu przy łóżku szpitalnym, a ja się przebudziłam i musiałam Ci to wszystko opisać, sam rozumiesz pamiętniczku. To chyba najszczęśliwszy dzień mojego życia. Bonne nuit puki co !
Mój mały aniołeczek <3 Emma Charlotte Agreste - 30.08.16 <3
 ***
Soł helloł ! Powracam ! Wiem, że się cieszycie :3

sobota, 16 lipca 2016

16-07-16, Paryż

Bonjur !
Jak się masz pamiętniczku? Wiem,że nie odpowiesz, ale próbować można... . Tydzień [ no może troszkę więcej...wiem mam zaległości... ]  temu oficjalnie skończył się rok szkolny *,* . Moja średnia.. w sumie bardzo mi się podoba.... 5,57 c; Dość przyzwoity wynik jak na to, że jestem w ciąży, a popołudniami ratuję Paryż przed wściekłym kiblem. Nie jest to jednak bardzo istotne. Zakończenie minęło mi bardzo fajnie. Podziwialiśmy występy muzyczne naszych koleżanek i kolegów oraz odbieraliśmy od nauczycieli świadectwa. Bardzo mi się podobało. Tym bardziej się cieszę, bo już za rok kończę to pierdzielone gimnazjum !!! YAYAYAYYAYAYAYAYAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAYAYAYAY !
Wybacz.. poszalałam. Jeśli chodzi o wakacje, to mam sporo planów. Głównie spotkania z Adrienem( tsa...mieszkamy razem...wiem.. ) i Alyą , ale też wpadam do stajni i wybieram się nad morze. Nie mogę się doczekać ! Pogoda jest typowo wakacyjna, okropnie gorąco i słoneczko stale przygrzewa. Niestety Francja..stała się celem terrorystów, ale skoro przeżyłam raz to i do końca mi się uda. Ludność Paryża powoli zapomina o tragediach oraz atakach WC, które już prawie wymarły. Nie wiem czy ma mnie to cieszyć czy raczej martwić, bo to oznacza, że zbliża się wielka bitwa. Puki co to się cieszę, bo mam spokój, który bądź co bądź w ciąży bardzo mi się przydaje. Jeśli chodzi zaś o złamaną rękę Adriena to ma się całkiem dobrze. Dawno nie wspominałam też nic o Mai i Anais .. cóż... wszyscy się przyjaźnimy i bardzo się cieszę, że one mnie we wszystkim wspierają. To naprawdę cud mieć takich przyjaciół. Jeśli chodzi o dzień dzisiejszy to budzik Adriena brutalnie wyrwał mnie z łóżka już o 6.00 i mimo zapewnień narzeczonego, że dalej mogę spać wstałam i poczłapałam do łazienki. Wzięłam szybki prysznic, ubrałam się , uczesałam, a potem z największą przyjemnością poszłam zrobić mi i Adiemu kawę. Oczywiście... mi rozpuszczalną..bo co ja tam mogę w moim błogosławionym stanie? Godzinę po nas wstała też Tikii no i oczywiście Plagg, który bez większego przywitania zabrał się za pałaszowanie sera pozostawionego przypadkiem na stole po wczorajszej kolacji. Wyobraźcie sobie, że ten mały stworek jeszcze śmiał mieć do mnie pretensje oto, że ser, który jadł nie był jego ulubionym. Już wiem, dlaczego Adrien tak bardzo narzekał na swoje kwamii. Około 9.00 postanowiłam przygotować śniadanie. Zdecydowałam się na tradycyjne kanapki z szynką. Przygotowanie ich zajęło mi może 5 minut, więc już po chwili mogłam się zajadać i patrzeć jak moja miłość czyta gazetę popijając śniadanie dawno zimną kawą. Jak to pani domu przez kolejne 30 minut krzątałam się po mieszkaniu sprzątając to co mi się nie podobało bądź przeszkadzało mojemu wyidealizowanemu ego.
- Kochanie?
- Tak ? - spytałam Adriena nie spuszczając wzroku z prania, które akurat wieszałam.
-Może spacerek ?
- Jasne, ale jak skończę.
-Jak skończysz to będzie koniec świata, dawaj, idziemy.
-No dobra... - powiedziałam i ulotniłam się do sypialni zakładając baleriny. Przy okazji rozczesałam też włosy i przeciągnęłam rzęsy tuszem. Uznając, że mogę iść opuściłam pomieszczenie i podeszłam do rozradowanego blondyna, który chwycił mnie za rękę. Musiał mnie niestety puścić w drzwiach, bo mój gigantyczny [ 7 miesiąc ] brzuch nie pozwalał nam przejść razem. Potem moja dłoń znowu była ściśnięta zaś moja twarz czerwona jak burak. Nie ... ja nadal.. nie wierzę w to co się dzieje. Spacerkiem doszliśmy do ulubionego parku i chodziliśmy wąskimi [ albo ja jestem tak gruba] alejkami. Słońce mocno przygrzewało, a temperatura dawała znać, że na deszczyk czy chłód nie mamy co liczyć. Po pół godziny musieliśmy przysiąść na parkowej ławce, bo się zmęczyłam. Tam też dopadła nas nasza ... , paczka '. Alya z Nino oraz Mai i Anais, które wpierdzielały lody miętowe. Zrobiły mi ochotę cholery jedne. Przywitałam się ze wszystkimi i zgodnie z propozycją Nino przenieśliśmy się na pole piknikowe. Jak się okazało moja najlepsza przyjaciółka była przygotowana na wszystko i mało, że miała koc ... to jeszcze 2 butelki wody po 2 litry i stos słodyczy, na które ja mogłam tylko niewinnie patrzeć. Miło nam mijał czas aż tu nagle zauważyłam, że pieniądze spadają z drzew. Cudowne się to wydaje....do momentu aż banknoty nie zaczynają dusić przechodni, a monety nie ciskają prądem wszystkiego czego dotkną. Szybkie spojrzenie na Adriena i jedna myśl - AKUMA, a zaraz potem druga myśl - jak ja mam walczyć z tym kurewskim brzuchem. Alya i Nino nic nie zauważyli. Korzystając z tego ja, Adrien i Mai ulotniliśmy się niby po , lody' , a Anais została z resztą, żeby nie wzbudzać podejrzeń.
- Tikii kropkuj ! - powiedziałam otwierając torebkę i jednocześnie chowając się za jakimś większym drzewem. Przemieniłam się i z radością spostrzegłam, że gdy jestem Biedronką to nie mam aż tak wielkiego brzucha...czyli mam większą sprawność fizyczną niż na co dzień. Kilka chwil i wraz z Czarnym Kotem i Plume poszukiwaliśmy kolejnej ofiary kibla.
-Tam ! -krzyknęła fioletowowłosa przemieszczając się z prędkością światła w kierunku banku.
- Pewnie jakiś zwolniony bankier. - stwierdziłam pod nosem.
Po dłuższym [ i męczącym ] biegu po dachach paryskich domów staliśmy w końcu na przeciw przestępcy, który przedstawił się jako , BANKIER' ... cóż za kreatywność Władco Ciem.... choć czego się spodziewać po magicznym, starym...gwałcicielu ? Mężczyzna był wysoki i dobrze zbudowany. Nosił garnitur w banknoty, a jego twarz przysłaniała ogromna moneta z otworami na oczy, nos i usta... . Cóż.. szczytem modowym bym tego raczej nie nazwała. Plan bardzo prosty i skuteczny - Czarny Kot od lewej, Plume od prawej, a ja łapię Akumę. Po jakiś 15 minutach biegania i cackania się z tym czymś... w końcu się wściekłam.
- SZCZĘŚLIWY TRAF !
I co dostałam ? No jak to co ? Rachunek. Jakbym ich mało miała na co dzień. W końcu skumałam, że pieniądz poleci na rachunki, więc po kilku trafnych i artystycznych ruchach pozbyłam się akumy z największą łatwością. Przywróciłam wszystko do porządku i już w ludzkich postaciach wróciliśmy do reszty znajomych.
- NIC WAM NIE JEST? - rzuciła się na mnie Alya.
- Nie, nie, schowaliśmy się, to było straszne. - odparłam.
- Masakra !
No i zaczęliśmy dyskutować o morderczych funduszach wędrujących przez park. Prędzej czy później wróciliśmy do normalności przeszliśmy do normalnych, codziennych tematów takich jak moje dziecko, to w jakim super mieszkaniu żyję, jak tam między Nino , a Alyą i tak dalej. Siedzieliśmy tak chyba do 18.00 , bo skoro WC zaatakował to patrol nie był potrzebny. Wieczór spędziłam ze swoim narzeczonym na oglądaniu filmu i śpiewaniu karaoke [ błagam.. nie pytaj pamiętniczku... ] . Po 22.00 byłam już tak koszmarnie padnięta, że zasnęłam na kanapie. Adrien najwyraźniej mnie przeniósł, bo piszę do Ciebie z łóżka przykryta pod szyję pierzyną. Tikii słodko chrapie obok mnie w swoim maleńkim łóżeczku. Uroczy widok. Adrien zaś chrapie jak najęty..więc chyba czas do niego dołączyć. Bonne nuit !

 ***
Z przykrością informuję, że posty nie będą już codzienne i to nie zmieni się przynajmniej do końca wakacji. Puki co będę żyła na swoim drugim blogu, do którego niedługo dostaniecie link. Tu wpadnę raz na 2-3 dni. Cholernie dziękuję za te 10 000 wyświetleń ! Bardzo dużo to dla mnie znaczy, dziękuję i tym co są tu od początku [ w szczególności Neko, Mai i Vivian ] oraz tym co są tu od niedawna. Mam nadzieję, że nadal będziecie doceniać moją pracę ! :) Z pozdrowieniami z wakacji ~ Agathe.

poniedziałek, 20 czerwca 2016

20 - 06 - 2016 , Paryż

- Przepraszam ! Przepraszam ! Yhh..... auu.. przepraszam ! - tak właśnie dzisiaj zaczął się mój dzień.Biegłam szkolnym korytarzem co róż wpadając na kogoś albo coś potrącając. Jak się pewnie pamiętniczku domyślasz dość mocno musiało mi się spieszyć i ani troszkę się nie mylisz w tej kwestii. Otóż jak się okazało dyrektor wezwał mnie do swojego gabinetu na ... ' poważną ' rozmowę. Domyślałam się czego mogła ona dotyczyć, bo pod koniec piątego miesiąca ciąży nawet za duże na mnie o dwa rozmiary tuniki marnie zakrywały mój brzuszek nieustannie przyciągając uwagę to uczniów... to nauczycieli.. i generalnie wszystkiego co w szkole żyje. W końcu jakimś cudem bez większych szwanków na zdrowiu nacisnęłam mosiężną klamkę i weszłam do sporego gabinetu. Dyrektor siedział elegancko ubrany za biurkiem i usilnie udawał, że mnie nie widzi.
- Emm.. bonjour monsiuer !- powiedziałam spuszczając głowę i zajmując miejsce przed starszym mężczyzną.
-A bonjour panienko. Jak się dziś czujesz?
-Dobrze.Po co pan mnie wezwał ?
-Chyba wiesz po co młoda damo.
-A... tak.. ja...
-Jak do tego doszło? Ciąża ?! W TYM WIEKU ?! Kto jest ojcem.. ?
- Adrien.. znaczy.. ja...- co ja mam mu powiedzieć, że byłam zgwałcona przez magiczną istotę czy, że jestem Biedronką ? - Ja... to przez  przypadek.. ale nie usunę dziecka...
-Nie wymagam... . Panienko, proszę uważać, nie ćwiczyć na zajęciach wychowania fizycznego. Dostanie panienka opiekę psychologa szkolnego.
-Nie.. dziękuję... ja ... mówiłam już wychowawczyni, proszę ją wynagrodzić, bardzo mi pomaga.
-No dobrze. Idź dziecko drogie... i obyś więcej nic nie wywinęła.
Ta... jasne... bo to moja wina..., że mnie ten pedalski kibel zgwałcił... pszczołą .... mój  Boże jak to brzmi... . No nie ważne. W miarę możliwości szybko wróciłam do klasy.Akurat miałam francuski, więc nie miałam czym się przejmować.Lekcja bardzo przyjemna i spokojna. Akurat tak się złożyło, że oglądaliśmy film, więc siedziałam oparta o Adriena, którego ręce  ( czytaj... ręka.. bo drugą złamał ) delikatnie dotykały mojego brzucha.Uroczo.. nie powiem. Potem miałam w kolejności matmę, chemię, fizę i w-f, z którego byłam zwolniona. Od jakiegoś czasu mieszkam już z Adrienem w naszym w pełni wyposażonym mieszkanku. Postanowiłam wykorzystać fakt iż kończę wcześniej lekcje i w pośpiechu udałam się do domu. Z przyjemnością odkluczyłam drzwi i weszłam do prostokątnego holu.Z szyi ściągnęłam niebieską zwiewną chustę i spokojnym ruchem dłoni powiesiłam ją na wieszaku. Nieświadomie obróciłam głowę w stronę lustra. Spojrzałam na swoje wyraźne odbicie, uśmiechnęłam się i ruszyłam do kuchni . W pomieszczeniu było dość duszno, więc uchyliłam okno nasuwając na nie firankę. Otworzyłam lodówkę i wnikliwie przypatrzyłam się produktom, które całkiem niedawno przyniosłam z supermarketu. Postanowiłam przygotować roladki z serem i gotowanymi ziemniakami . Rozłożyłam na blacie potrzebne mi rzeczy i wzięłam się do roboty. Bardzo sprawnie mi to szło, bo dokładnie w momencie nakładania potrawy na talerz Adrien wszedł do kuchni zaciągając się zapachem roznoszącym się po domu.
-Mmm... pycha. - stwierdził mój narzeczony zajadając się obiadkiem, który zrobiłam.
-Dziękuję. Idę do siebie coś poprojektować. - odparłam wychodząc z kuchni i znikając w ulubionym miejscu mieszkania... moim małym królestwie, w którym miałam wydzieloną specjalną część do szycia. Wyciągnęłam z szuflady drewnianego biurka szkicownik w kwiaty wiśni i zaczęłam coś w nim bazgrać. Z tego czegoś ostatecznie powstała bardzo urocza sukienka. Zadowolona z rysunku od razu chwyciłam za manekin, materiały i maszynę do szycia. Spódnica była wykonana z różowego tiulu zaś góra z bawełny przyozdobionej paskiem ze sztucznej skórki .Ogółem skończyłam pracę po 3 godzinach, ale byłam z siebie okropnie zadowolona. Odkładając rzeczy do szuflady poczułam czyjeś dłonie na swojej talii. Znaczy czyjeś... Adriena oczywiście, bo kogo innego. Wyprostowałam się na tyle powoli by nie złamać mu nosa, a on oparł podbródek na moim ramieniu.
- Księżniczko ?
- Tak ?
- Kocham Cię.
- Ja Ciebie też. - tu odwróciłam się twarzą do niego i dałam mu szybkiego buziaka. Adrienowi nie śpieszyło się by mnie puścić, więc staliśmy przytuleni do siebie jakieś 10 minut. Potem jakimś cudem udało mi się wydostać i poszłam do kuchni. Do pucharków nałożyłam lody cytrynowo- miętowe, które były naszymi ulubionymi i razem usiedliśmy w salonie przed telewizorem oglądając bliżej nieokreślony, przynudnawy film, który na całe szczęście przerwała Alya. W jaki sposób ? Wbiła mi bez zapowiedzi do domu, szybko odłożyła swoje rzeczy w korytarzu i ciągnąc mnie za rękę do kuchni oświadczyła, że znowu dowiedziała się czegoś na temat Biedronki. Serce zabiło mi mocniej, ale po chwili przypomniałam sobie, że ona na pewno nie wie o tym, że to ja. Usadziłam przyjaciółkę przy stole w kuchni i zaparzyłam nam kawy.
-No to mów, czego to się znowu dowiedziałaś SUPERreporterko. - zapytałam z uśmiechem na twarzy sypiąc Aly'y łyżkę cukru do gorącego napoju.
- No, więc... mam masę newsów ! Nie uwierzysz.. ale Biedronka chyba chodzi z Czarnym Kotem !
-  Yyy.., a skąd ten pomysł ? - zapytałam i dojrzałam twarz Adriena podsłuchującą na rogu, mrugnęłam, żeby wiedział iż może się bezpiecznie zmyć i nie potrzebuje jego pomocy w tej konwersacji.
- Mam takie super zdjęcie.. jak Biedronka przytula się do Czarnego Kota !
-Nie przesadzasz troszeczkę? Przecież.. nie każde przytulenie to wielka miłość.
-No może, ale ja jestem pewna !
- Ty zawsze jesteś pewna wariatko ! - powiedziałam i obie wybuchnęłyśmy szczerym śmiechem.
Potem plotkowałyśmy tak jak to my i dopijałyśmy kawę. Nie przypominaj mi pamiętniczku, że w 6 miesiącu już nie powinnam tego pić. Sama wiem.. . Adrien zmył się koło 18 na patrol tak, żeby nie wzbudzać podejrzeń Alyy, a ja modliłam się w duchu, żeby WC nie przypuścił ataku na Paryż, bo byłabym skazana na porażkę. Oczekując na narzeczonego pokazałam przyjaciółce moje ostatnie projekty, oprowadziłam ją po domu, a nawet zgodziłam się, żeby zrobiła mi kilka zdjęć w ciąży. Ostatecznie jednak.. Chat Noir w ludzkiej postaci postanowił wrócić do przyszłej, ciężarnej żony i dyskretnie poinformować, że WC dzisiaj zrobił sobie wolne. Z jednej strony się cieszyłam...., a z drugiej coś mi nie pasowało. Już tak dawno nie było ataku, że to aż podejrzane... . No cóż.. chyba i tak nic z tym nie zrobię. Alya pożegnała się z nami jakoś godzinę później, a my powróciliśmy do naszego nudnego filmu. Wciąż nie mogłam się przyzwyczaić do wspólnego mieszkania z Adrienem. Po 19 zrobiłam jakieś kanapki na kolacje, a potem poszliśmy do sypialni. Rozkojarzona obecnością chłopaka nie mogłam sobie przypomnieć, gdzie włożyłam swoją koszulę nocną.
- Szukasz czegoś myszko ? - spytał Adi ubrany już w szlafrok.. [ za nim zapytasz dzienniku....mój nastoletni narzeczony śpi w szlafroku niczym 40-letni mężczyzna, właśnie tak. ]
- Koszuli nocnej...
- Gdziekolwiek się podziała Twoja pamięć skarbie.. to wiedz... iż masz na sobie tę koszulę.
- Faktycznie.
Zaśmiałam się. On miał rację od kilkunastu minut byłam już ubrana w tą koszulę.. i z rozkojarzenia chciałam ją ubrać.. JESZCZE RAZ . No, cóż.
- Adi...
-Co?
-Do łóżka jest tak strasznie daleko. - powiedziałam ze śmiechem machając ręką przed siebie.
- Oj leniuchu.
Tak jak podejrzewałam mój blondynek wstał, podszedł do mnie, dał mi buzi , podniósł i zaniósł na wygodne łóżko.
-Dziękuję.
-Nie ma za co. Kolorowych snów Mari. - powiedział cmokając mnie w czoło i kładąc się obok mnie. Tak jak powiedział tak się stało. Zamknęłam oczka i od razu odpłynęłam. Tikii obudziła mnie jakoś chwilę temu.. bo z tego zamieszania jej nie nakarmiłam. Skorzystałam, więc z okazji i opisałam Ci wszystko pamiętniczku. Być może do jutra ! Bonne nuit !
                                                                       ~ Mari

***
Nie zabijajcie... za długość.., za błędy... i za moją nieobecność... przepraszam :c 

czwartek, 26 maja 2016

26- 05 - 16, Paryż

Bonjour !
Witaj pamiętniczku ponownie ! Wybacz, że nie pisałam, ale przez poprzednich kilka tygodni miałam okropne urwanie głowy. Nawet nie masz pojęcia co to było ! Wprost nie mogłam znaleźć chwili czasu by coś Ci napisać, ale obiecuję uroczyście, że od dziś wracam do pisania Ci o każdym dniu na tej ziemi ! Wiem... że sporo mamy zaległości, ale nie będę Ci tu opisywać poprzednich 3 tygodni, bo zwyczajnie nie mam na to siły... pamiętaj, że jestem już w ( prawie ) 5 miesiącu ciąży ! Sam chyba rozumiesz, że nie jest mi tak łatwo. W ciągu minionych dni WC przypuścił tylko JEDEN atak, co niemiłosiernie mnie martwi, bo ... to do niego nie podobne, a szczerze wątpię żeby nagle machnął ręką i stwierdził, że nie chce mu się walczyć. No mniejsza oto.. dzisiaj chyba powinnam mimo wszystko już opisać, co dziś miało miejsce. Jak to bywa w moim życiu... coś dobrego i coś złego, ale nic nie zdradzam i piszę po kolei. Ostatni tydzień był bardzo upalny, bywało, że termometr wskazywał ponad 30 stopni, więc zdziwiłam się, że dziś wcale nie obudziły mnie promienie słońca, a jedynie śnieżnobiałe, zachmurzone niebo. Zrobiłam z lekka zawiedzioną minę, ale szybko wygramoliłam się ze swojego łóżka. Po chwili obok mnie znalazła się też Tikii. Uśmiechnęłam się do niej przyjaźnie,a  ta pomogła mi dobrać ciuchy... w sumie niedługo będę musiała iść na zakupy z mamą Adriena i kupić jakieś szerokie bluzki i spodnie, bo już teraz prawie nie mogę się zmieścić we własne ubrania.Kwamii dało mi luźną , białą tunikę z kwiatami róży i za duże na mnie legginsy. W zasadzie nie wyglądałam w tym aż tak tragicznie jakbym się tego spodziewała. Wskoczyłam do łazienki, ogarnęłam burzę włosów i byłam gotowa. Zbiegłam po schodach [ tempo ślimaka..... bo ciąża ] do kuchni, gdzie przywitała mnie uśmiechnięta mama.
- Wszystkiego najlepszego ! - krzyknęłam dając jej buziaka z okazji Dnia Matki.
-Dziękuję bardzo kochanie! Teraz leć do stołu, bo śniadanie już gotowe.
-Dzięki.
Szybkim krokiem teleportowałam się do czegoś na rodzaj jadalni i... zobaczyłam przy stolę tatę i Adriena! Zaczęłam się zastanawiać, w którym momencie mój ukochany zaczął z nami mieszkać i dlaczego tego nie wiedziałam. Właśnie ! Jeśli chodzi o mieszkanie... to dzisiaj po wypadzie do stajni zaczynamy się pakować i następuje przeprowadzka. Już nie mogę się doczekać, żeby współdzielić mieszkanko tylko z Adim i Emmą ! Całe szczęście..., że Pani Agreste.. bierze za nas odpowiedzialność, bo normalnie...cóż musielibyśmy mieszkać razem wbrew wszelkim paryskim prawom. Mniejsza.Przywitałam się z narzeczonym i zasiadłam do stołu. Od razu nałożyłam sobie na talerz rogala, becon ... no sporo, bo jem za dwie. Mój tata zażartował, że będę gruba, a ja strzeliłam przysłowiowego focha, bo doskonale wiedziałam, że mi się przytyje. Po posiłku wszyscy razem sobie rozmawialiśmy w przyjaznej atmosferze. Uwielbiałam jak tak rodzinnie dyskutowaliśmy na różne tematy od czasu do czasu słuchając sucharów taty, które na dłuższą metę były już po prostu nie śmieszne. W końcu odeszłam od stołu i razem z Adrienem wgramoliliśmy się do mojego pokoju. On włączył sobie telewizor, a ja grzecznie zaczęłam pakować się do stajni. Bądź co bądź nie jeździłam często, ale Madamme traktowałam jak własną klacz. Ostatnio nawet poczyniłam zakupy i klaczka ma teraz własny sprzęt do czyszczenia, czaprak i kantar.
Szczotki *.*

 Tak jakoś wyszło, że zamiast na dziecko to wykosztowałam się na konia.Spakowałam wszystko do niewielkiej torby i oznajmiłam Adrienowi, że jestem gotowa. On powstał z kanapy i żegnając rodziców wyszliśmy przed dom, gdzie czekał już jego szofer. Wsiedliśmy do limuzyny i jechaliśmy przytuleni do siebie.W końcu temat zszedł na pracę, bo poza szkołą też musimy jakoś zarabiać.Mama Adriena wiecznie nie będzie nam płacić. Już wcześniej ustaliliśmy, że ja będę sprzedawać swoje projekty, ale co z nim.
- Kochanie... w zasadzie ja już mam pracę. - no jasne, zawsze wyskoczy jak Filip z konopii i nigdy nie raczy mnie o niczym poinformować.
-Noo jaką ?
-Spodoba Ci się !
-No to powiedz !
-Co weekend w stajni jako instruktor... !
-Będę Ci pomagać. - oznajmiłam.
-Wiem, wiem misiu. - powiedział i pocałował mnie w czoło. W gruncie rzeczy byłam zadowolona, że sam znalazł sobie pracę dorywczą dopuki oczywiście nie przejmie firmy ojca, a z drugiej... no do cholery jasnej, mógł coś powiedzieć ! Nie ważne...  . Resztę drogi spędziliśmy w milczeniu, bo ja jak zawsze musiałam koniecznie pooglądać widoki za oknem, które szczerze uwielbiałam. Gapiąc się na ogromne, zielono-żółte pola czułam się po prostu wolna od zgiełku dużego miasta jakim jest Paryż.Na miejsce dotarliśmy koło 13. Dość późno jak na nas, bo przeważnie w stajni pojawialiśmy się koło 10 / 11. Adrien skierował swe kroki do przebieralni, a ja w zasadzie od razu poszłam do boksu Madamme.
-Dzień dobry Madamme !- powiedziałam otwierając sobie metalową zasuwę i chwytając klaczkę za kantar. Wyprowadziłam ją przed mały, kwadratowy boks i przywiązałam w celu wyczyszczenia.
- Jak się dzisiaj masz piękna? - spytałam, a klacz radośnie zarżała zupełnie jakby rozumiała co do niej powiedziałam. - Widzę, że dobrze. - odparłam z uśmiechem głaszcząc jej łopatkę. Potem wzięłam nowe szczotki i zabrałam się za odkurzanie mojego wierzchowca. Takie tony brudu jeszcze nigdy na mnie nie spadły ! No, ale cóż.. takie życie. Stwierdziłam, że puki jeszcze mogę to zrobię sobie krótką przejażdżkę stępem po padoku tak żeby rozruszać moją szkapcię. Kiedy ja zabierałam z wieszaków jej sprzęt mój chłopak już spokojnie siodłał SunRise'a, na którym miał dzisiaj trenować. Chętnie bym sobie pogalopowała..., ale cóż... obawiam się, że przez to Emma miałaby niezłe trzęsienie ziemi. Cały rząd jeździecki zarzuciłam na konia w dość szybkim tempie i zabrałam Madamme na plac, na którym rozgrzewali się już uczniowie. Adi jak zawsze lekko spóźniony wgramolił się na plac. Trenerka dzielnie poprowadziła jazdę, a ja grzecznie stępowałam na środku placu wykonując jakieś podstawowe ćwiczenia. Spróbowałam też wolniejszego kłusu, ale po chwili doszłam do wniosku, że jednak może to być zbyt duże przeżycie dla mojego dziecka. Może Emma będzie urodzoną dżokejką... ? Kto wie. Po 30 minutach zsiadłam w końcu z Madamme i odprowadziłam ją do stajni. Osobiście ją rozsiodłałam, a potem razem bawiłyśmy się na pastwisku. Mój chłopak siłą zabrał mnie od konia koło 15.00. Po powrocie czekała już na nas Pani Agreste, która zabrała nas po to, żebyśmy zobaczyli swoje nowe mieszkanie. W przepięknym geście razem odkluczyliśmy drzwi. Sam korytarz już zrobił na mnie wrażenie nie wspominając o reszcie.... cudowne... wspaniałe wprost pokoje... idealnie oddające moje marzenia. Teraz pozostało tylko przywlec tu nasze rzeczy i je rozpakować ! Nie musiałam długo na to czekać..., bo mama Adiego przewiozła nas do mojego obecnego domu i dała nam kartony, więc mogłam zacząć się powoli pakować. Podziękowaliśmy kobiecie za całą pomoc, a ona uprzedziła nas, że za parę godzin przyjedzie ponownie po większość rzeczy. Od jutra mamy własne mieszkanie ! Yay ! Moi rodzice zabrali jeden sporawy karton i zaczęli do niego wkładać różne potrzebne drobiazgi takie jak... talerze.. poduszki..., które do niczego nie były im potrzebne, a my  zaszyliśmy się u mnie w pokoju. Rozpoczęliśmy od szafy. Wyciągając z niej kolejne ubrania mówiłam swojemu chłopakowi, które chcę zachować, a które oddamy na akcje charytatywne i tym podobne wydarzenia. W ten oto sposób pozbyłam się całkiem niezłej ilości niepotrzebnych ubrań i butów. Następnie spakowaliśmy resztę moich rzeczy... torebki, plecaki, maszynę do szycia, zbiór nici, igieł, tasiemek itp... książki.. pisadła.. no sami rozumiecie o co chodzi. Kiedy wszystkie kartony stały dzielnie zapakowane na środku mojego pokoju było coś koło 18.00. Uznaliśmy,że jest dość wcześnie i, że pójdziemy zrobić zakupy. No sami wiecie... jakieś jedzenie.. produkty higieniczne.. i takie tam.., żeby nie mieć pustki w domu. Powiedzieliśmy moim rodzicom o naszych planach i zabierając nasze [ i mojej mamy ] oszczędności ruszyliśmy na polowanie do supermarketu.Akurat trafiliśmy do tego sklepu, w którym obowiązywała waluta dolara... nie wiem po co... no ale przy okazji wymieniliśmy troszkę pieniędzy. Adi wziął wózek na kółkach przy wejściu i zaczęliśmy obchodzić wszystkie półki, które ten sklep zawierał.
- To od czego zaczynamy ? - zapytałam.
- Chyba jedzenie.
-Okay, okay . Emm... wezmę dwa pęczki włoszczyzny, dodatkowo marchewki, dwa kilo ziemniaków, ogórka kiszonego ...i zielonego w sumie też... - mówiłam wrzucając do koszyka kolejne owoce i warzywa. Potem przeszliśmy do serów/ surówek / mleka... i takich tam. Generalnie to nie mam ochoty wszystkiego Ci tu wypisywać, bo troszkę mi to zajmie, a naprawdę nie mam ochoty aż tyle pisać, bo już teraz ręka mnie boli. Stojąc przy kasie moją uwagę zwrócił lewitujący krzak. Porozumiewawczo spojrzałam na swojego ukochanego. On bohatersko odebrał zakupy i zaniósł je moim rodzicom, a ja jak to ja ukryłam się w sklepowym schowku na miotły i przemieniłam się w Ladybug. Pod postacią bohaterki z zaokrąglonym, ciążowym brzuchem wybiegłam na ulicę. Totalny chaos. Wszystkie liście, krzewy, gałęzie drzew niebezpiecznie lecące w kierunku wierzy Eiffla. Skakałam po dachach by się tam przedostać, aż w końcu dołączyły do mnie Sowa i Plume. Mai chyba farbnęła końcówki na granatowo, bo jej długie włosy nawet pod przebraniem nie wyglądały na mocno fioletowe tak jak zawsze. Tuż pod wieżą stała postać przypominająca mi po prostu ..... przebranego za gałąź faceta w masce. Już z daleka widziałam, że to parkowy ogrodnik... i mogłam się domyślić, że jakieś niesforne dzieciaki połamały mu krzaczki co go niebotycznie wkurzyło... zawsze zastanawiam się jak to jest, że WC wybiera sobie takie beznadziejne ofiary i gdzie do cholery pracuje jego projektant skoro ....... te stroje wyglądają jak z wypożyczalni dla dzieci, które wybierają się na bal kostiumowy. Nieistotne. Razem z moimi koleżankami stanęłyśmy na przeciw niego i troszkę się z nim podroczyłyśmy. Prawdziwa walka zaczęła się w momencie, w którym ogrodnik zaczął ciskać w nas ostrymi, metalowymi gałązkami. Chat Noir dołączył do nas po 15 minutach. W pewnym momencie jedna z gałęzi niebezpiecznie zbliżała się do mnie, a ja tracąc swój cały refleks stanęłam jak słup soli i nie mogłam się ruszyć. To wszystko przez tą cholerną ciążę ! Mój kotek bohatersko rzucił się przede mnie i oberwał dość solidnie w lewe ramię.
-Chat ! - krzyknęłam nagle zrywając się z miejsca.
-Jest okay Biedrona, leć walczyć, ja się schowam ! - powiedział, a ja zgodnie z poleceniem powróciłam do walki. W końcu użyłam Szczęśliwego Trafu i to by było na tyle jeśli chodzi o działanie akumy. Została zmiażdżona jak zawsze... tak skromnie mówiąc. Po zakończonej bitwie odszukałyśmy z dziewczynami Adriena. Jego ręka nie wyglądała dobrze. Spuchnięta i sina. Od razu zabrałyśmy go do mnie,a moi rodzice stwierdzili, że trzeba z tym jechać do szpitala. Oczywiście nasza wersja wydarzeń brzmiała tak... ,, Adriena potrąciło auto '' . Mai i Alice wróciły do swoich domów, a do nas po 30 minutach oczekiwania na korytarzu przyszedł chirurg w podeszłym wieku. Zrobił RTG i od razu stwierdził złamanie. Gips i Adrien został bez lewej, sprawnej ręki. Co za pech.... byliśmy już tak zmęczeni, a mój narzeczony przy okazji jeszcze obolały, że doszliśmy do wniosku iż przeprowadzkę odłożymy na jutro. Sami zaś od razu wgramoliliśmy się na moje łóżko, a Plagg i Tikii polecieli do domku dla lalek.
-Dobranoc księżniczko. - powiedział mój chłopak całując mnie delikatnie w usta, a ja praktycznie od razu usnęłam. Przebudziłam się niedawno i stwierdziłam, że po cichu w końcu coś Ci napiszę. Mam nadzieję, że do jutra pamiętniczku !
                                                         Bonne nuit !

*********
Jestem ! c: Wiem, że długo czekaliście... ale no wiecie.. koniec roku szkolnego i mam mega urwanie głowy :c Puki co znowu powracam z codziennymi postami, więc dajcie znać jak się podobało c: Bardzo dziękuję mojej kochanej prawej ręce Neko Echii za udostępnienie informacji o którą poprosiłam c: Pozdrawiam !

Konkursowe wygrane ^_^

 Hey, hey ! Oto obiecane prace konkursowe ! ^-^
 
1.Wigilia to taki świąteczny i rodzinny czas, ale nawet wtedy Władca Ciem nie śpi. 
- Nuru! Gdzie ty jesteś?! - zapytał wściekle. 
- Już idę, panie! - odpowiedziało fioletowe kwami. 
- No nareszcie! A teraz rozprawimy się z Biedronką i Czarnym Kotem raz na zawsze! Nuru, przemień mnie! - i tym sposobem zamienił się w Władcę Ciem. Jego srtrój był ciemno fioletowym garniturem z srebrną maską zakrywającą prawie całą głowę. Podpierał się laską. Tym czasem Marinette kończyła szyć sukienkę, którą zamieniła pewna kobieta. Była bardzo podekscytowana, bo dzisiaj na całe święta miała przyjechać jej kuzynka -  Anka. Nastolatka zaplanowała już co będą robić przez ten czas. Nagle rozległ się dzwonek do drzwi. "Projektantka" szybko pobiegła otworzyć. Przed nimi stała brunetka z ombre. Nie widziały się chyba cztery lata. 
- Tyle się naczekałam na ciebie! - Mari rzuciła się na nią nieumożliwiając jej oddychać. 
- Ja też ciebie kocham na zabój! - rzekła Ania po czym obie wybuchły śmiechem. 
Po chwili zaprowadziła ją do swojego pokoju, w którym miały nocować. Pomogła jej rozpakować walizkę i ruszyły do parku na przeciwko. Usiadły na ławce. 
- Od ostatniej Wielkanocy nie odzywasz się. Co się stało? - zapytała chrupiąc świeży wypiek Toma Dupain-Chenga. 
- No wiesz... Przecież jesteśmy w tym samym wieku... Nauka, szkoła i lekcje i.... - nie dokończyła, bo Dobrzańska jej przeszkodziła. 
- No co ty! A ja myślałam, że ratujesz Paryż przed Władcą Ciem... Biedronko... - ostatnie zdanie szepneła jej do ucha. Fiołkowooka nie uwierzyła co usłyszała. Początkowo myślała, że to głupi żart lub po prostu się przesłyszała. Chwilę później kuzynka wyciągnęła z kieszeni bransoletkę. Była wykonana w nowoczesnym stylu. Białe okrągłe, duże kule pokryte drobnymi diamencikamipowiązane czarnym sznurkiem z regulacją, świeciły w oczach Dupain-Cheng. 
- To moje miraculum... - powiedziała szeptem po czym dalej dodała - Dzięki niemu staję się Muzą... 
- Muzą... - powiedziała z niedowierzeniem - Ale poczekaj... Skąd wiesz, że posiadam miraculum Biedronki?... 
- Jesteś bardzo podobna do niej, a poza tym przyjechałam tu też ze względu na tajną misję Mistrza Fu, a to on mi to wyznał... 
W tym samym czasie w pokoju Adriena... 
- W Muzie! - krzyknął Adrien.
 Nie wierzył, że Patryk - syn producenta muzycznego Ani, Filipa - zakocha się w superbohaterce. Choć tak naprawdę był w takiej samej sytuacji. W jego sercu była jedynie Biedronsia. Patryk posiadał brązowe miraculum, przez które mógł przemienic się w (przystojnego) niedźwiedźia. On również jak blondyn współpracował ze swoją miłością. "Model" wyjął księgę. Przerzucał kartki i w końcu znalazł odpowiednią. Strona dotyczyła oczywiście Muzy. Przeczytał parę zdań i zdumiał się bardzo. Napisano, że jest najsilniejszą ze wszystkich posiadaczy. Przecież ja i Biedronka jesteśmy czy byliśmy na pierwszej pozycji... - pomyślał na początku. 
- Jeżeli Władca Ciem posiądzie jej miraculum będzie niezwyciężony... - przeczytał końcówkę notatki. 
Wtedy nagle pojawiła się w oknie dziewczyna. Była ubrana w różowy strój z taką samą maską. Z tyłu miała dwa niewielkie skrzydła.  


- Nazywam się Pixiegirl - przedstawiła się tajemnicza bohaterka. 
- Kim jesteś? - zapytali z powagą. 
- Spokojnie, Mistrz Fu mnie przysyła... - uspokoiła chłopaków. 
- Co się dzieje? - zapytał Plagg wylatując za koszuli Adriena. 
- Musimy przenieś sie w jedno miejsce... 
Dom Mistrza Fu... 
- Jeju, nie wiedziałem, że tylu aż was tu będzie... - cisnął się przezz tłum posiadaczy. 
- Pomogę Mistrzowi... - Ania wygramoliła go z ucisku gromady. 
- Dobrze, poczekajmy jeszcze na Czarnego Kota i.... - przystanął, ponieważ ujrzał Pixiegirl przeciskającą się. 
- Oobeeecnniii!... - krzykła z całej siły prowadząc facetów. Każdy był zdziwiony,  bo nie słyszał o takiej postaci. No nie wszycy byli zdziwieni... Paw nie ze względu na jego współpracę z Pixiegirl 
- W porządku, ale ustawcie się w szeregu,bo ledwo tu doszliśmy... - zdyszana odpowiedziała.
- Więc jak już jesteśmy wszyscy, postanowiłem, żebyśmy w tej chwili "zdjeli swoje maski" dlatego... 
- To nie dobry pomysł! - sprzeciwiła się Anka zamieniona w Muzę - Nikt by nie chciał pokazać prawdziwe oblicze... 
- A ja myślę Muzo, że dobry pomysł... - odrzekł jej Mistrz Fu - Zatem zawalczmy. Jeżeli ty wygrasz to zostaniemy tak ja teraz, a jeśli ja wygram to zdejmiemy maski... Umowa stoi? - wyciągnął rękę w jej stronę. 
- Oczywiście... 
Każdy zrobił kilka kroków do tyłu. Poczekali niecałą sekundę, a oni pędzili przed siebie. Bitwa była spektakularna. Raz po raz widać było cios, unik, cios, unik i tak dalej... Jednakże zwycięzcą został Fu. Wolniej się męczył i wykonywał szybsze ruchy. 
- Szach-mat! - powiedział wyciągając dłoń by pomóc wstać Muzie. Przed chwilą oberwała mocnym ciosem w brzuch - Wszystko w porządku? 
- Tak.. - podniosła się. 
- W takim razie zdejmujemy maski! 
Marinette była przerażona tak jak inne dziewczyny będące tu.. Nie chciała zdradzić nigdy swojej tożsamości. Ale nie miała innego wyboru. Każdy po kolei zdejmował maski. Dla Anki był to wielki szok... Abeji to Amelia, a prawdziwa Volpina to Roksana. Mari też przeżyła szok Czarny Kot to Adrien?!... Zdjęła maskę.... 
- Marinette?! - krzyknął Adrien. 
- Czzeeśćć Aaadrrriienn... - wyjąkała z twarzą buraka. 
Teraz miała być kolej na Muzę... 
- Prosimy Muzo.. Teraz ty. - sięgała już ręką, a w między czasie spoglądała na innych, gdy nagle...... 
- Teraz mi nie uciekniesz! - Władca Ciem jakąś dziwną mocą przewiązał ją bluszczami i naciśnął przycisk. Przed jej oczami był zupełnie inny krajobraz. Usłyszała jedynie:
- Link start!  
Przedostała się do dziwnej, ale tajemniczej krainy. Na około niej mieściły się budynki w architekturze średniowiecza. Na swoim biodrze miała biało-zarny miecz. Bransoletka nadal znajdowała się na ręku. Włosy ułożone były inaczej. Od góry zaczynał się kłos, którykierował się wokół głowy. Strój natomiast stał się w tym samych odcieniach co kostium Muzy, ale był bardziej ze świata księzniczek czy rycerzy. Maski nie było na twarzy. Leżała i przyglądała się temu wszystkiemu. Wtedy niespodziwanie ktoś do niej podszedł. 
- Hej, wszystko w porządku? - zapytała się dziewczyna. Była w podobnym stroju co ona. 


- Gdzie ja jestem? - zapytała. 
- Za chwilę ci wszystko wytłumaczę. Mam na imię Asuna, a ty? - zapytała. 
Ona również nie wiedziała co zrobić. Pierwszy raz była w sytuacji, w której człowiek nie wiedział, że znajduje się w SAO. 
- Anka. 
Dom Mistrza Fu... 
- Mistrzu! Musimy ją uratować! - krzykła Mari płacząc - Anka sobie nie poradzi!! 
- Anka?! - każdy się zdumiał. 
- Uspokój się. Wszystko będzie dobrze. Czy ktoś wie co on wtedy powiedział? - zapytał staruszek. 
- Ja wiem gdzie ona  teraz jest.. - powiedział Will, posiadacz miracula pawia - Władca Ciem krzyknął: Link start! A tylko jedna gra mi się kojarzy... Sword Art Online! 
- Ale przecież ludzie tam walczą na śmierć i życie! - krzykła Amelia. 
- Dlatego wejdziemy do tej gry... - Pixiegirl dała kilkum osobom kaski, czyli tak zwane NeverGravy czy coś w tym stylu. Każdy założył go i zalogował się w systemie. Po kilku sekundach ujrzeli niesamowity widok. Stali na dziedzińcu zamku. Wszyscy mieli strój z tego okresu w barwach kostiumu, w którym byli jako superbohaterowie. Dla Adriena i Marinette to było coś nadzwyzajnego... 

 

Autor: Mari Agreste 
Los czasem pisze różne scenariusze, a rola jaką ja mam odegrać w tym przedstawieniu zwanym życiem, kompletnie mi się nie podoba. Jednak na początku może się przedstawię. Publicznie jestem znanym, paryskim modelem Adrienem Agreste, synem także znanego projektanta Gabriela Agreste'a. Nikt zapewne nie podejrzewałby, iż ktoś taki jak ja, gdy jest schowany za maską zmienia się nie do poznania. Za namową ojca dorabiam potajemnie jako płatny morderca. Dokładnie. Za namową ojca. Jesteśmy bogatą rodziną, lecz on chce władzy, a mordując wydaje mu się, że nastraszy ludzi i ją zdobędzie. W sumie... Zbyt bardzo się nie myli. Ludzie się boją mnie. Słychać o mnie w telewizji, każdy z tego co wiem chodzi z gazem pieprzowym przy sobie, przez co na tę myśli śmiać mi się chce. Jakby choć trochę pomyśleli to by wiedzieli, że noszenie jego tak by mieć łatwy dostęp jest jednocześnie ułatwieniem dla mnie, gdyż w ten sposób w łatwy i cichy sposób mogę ukraść to paskudztwo. No nic. Ich błąd jest dla mnie dobry. Nigdy nie chciałem zabijać, ale ojciec... Nie mam innego wyboru, inaczej on by... Może o tym później. Naprawdę trudno jest o tym pisać nawet w pamiętniku. W dodatku... Pewnie gdyby Nino się dowiedział, że piszę pamiętnik to by mnie wyśmiał i powiedział, że to dla dziewczyn. Możliwe, że ma rację, jednak każdy czasem potrzebuje się wygadać, ale żeby nikt się nie dowiedział co. Nagle ktoś zapukał do drzwi mojego pokoju.
-Proszę...- powiedziałem leżąc na łóżku. Nie chciało mi się wstawać, więc jedynie spojrzałem w stronę drzwi w których ukazała się postać. Była nią dziewczyna o długich do łopatek, blond włosach i zielonych niczym jadeit oczach, które okazywały nic innego jak smutek. Jej usta niegdyś niemalże nigdy się nie zamykały i wciąż uśmiechały, teraz były wykrzywione w sztucznym uśmiechu. Miała na sobie szarą czarną bluzkę na krótki rękaw, przez co ukazywała długi, wijący się dookoła jej prawej ręki szary ogon, którego końcówka była na jej dłoni. Do tego na sobie miała fioletową spódniczkę i czarne baleriny.
- Zlecenie, kuzynku.- powiedziała niby radośnie, lecz widziałem, że ma tego serdecznie dość. O co chodziło dokładniej? Powiem Ci później pamiętniku, bo to naprawdę niezbyt przyjemna sprawa... Rzuciła we mnie jakąś kartką i wyszła. Niechętnie złapałem ją i spojrzałem na zlecenie. A jego treść była następująca:
"Nie mam zamiaru się rozpisywać, więc krótko i zwięźle. Twoją ofiarą będzie pewna dziewczyna, wbrew pozorom jest to niebezpieczna osoba, więc radzę jej nie lekceważyć. Nazywa się Mai Musicrose i codziennie o 18:46 pojawia się w parku. Nikogo praktycznie wtedy nie ma, więc jest to moim zdaniem idealna okazja. Zapłata do uzgodnienia, ale wstępnie proponuję 2500€"
Dosyć spora stawka jak na zwykle zabójstwo, jednak. No cóż... Praca to praca. Innego wyjścia nie mam. Wstałem ociężale z łóżka i zacząłem się zbierać do wyjścia, gdyż właśnie była godzina 18:40, a zanim dotrę na miejsce będzie 18:43. Szybko schowałem do kieszeni odpowiednie rzeczy i wyszedłem z domu. Sztylet, który z dziwnych powodów stał się dla mnie ważny, a to z jednego powodu. Historia jego powstania jest inna niż wszystkie. Mianowicie posiada on srebrną rączkę z ametystami, a to ze względu na to kto go zamówił. Powiada się, iż był to sam Szatan, wiem banalnie brzmi jednak... Jest w nim coś co potwierdza te plotki, tylko co to jest? Nikt nie wie. Jednak nie trafił do prawowitego właściciela, gdyż dzień po wykuciu po prostu zniknął. Szatan wrócił po odbiór swojego zamówienia, a gdy nie dostał go wściekłość jego doprowadziła do pożaru i twórca został spalony w jego własnej kuźni. Straż pożarna przez tydzień próbowała ugasić ogień, lecz ten wciąż się palił. Jednak nie rozprzestrzeniał się ani nie malał. Po prostu się palił. Gdy w końcu przestał się palić nic nie zostało po kuźni. Dopiero po latach został odnaleziony sztylet, który został wykuty dla Szatana. Wszyscy się go bali i obawiali, że jeśli zaczną zabijać tym sztyletem to przyzwą jego właściciela, więc był oddawany z rąk do rąk, aż w końcu trafił w ręce mojego ojca, który oddał go mi.
Dopiero teraz spostrzegłem, że zbliżam się do celu, więc kliknąłem ukryty guzik na moim pierścieniu, a po chwili byłem już nie do poznania. Miałem na oczach oraz nosie czarną maskę, na głowie jakby kocie uszy i czarny strój zakrywający praktycznie całe moje ciało, włącznie z palcami. Wszedłem do parku i tak jak pisało w zleceniu była tam jakaś dziewczyna. Posiadała ona długie, sięgające jej nawet poniżej pasa, fioletowe włosy. Ubrana była w czerwoną na krótki rękaw bluzkę i czarną spódniczkę, a do tego długie, czarne kozaki. Stała do mnie tyłem n więc nie widziałem jej oczu, jednak jak dla mnie to była idealna okazja do ataku. Cicho i zwinna podszedłem do niej od tyłu i wbiłem jej sztylet w plecy aż po rękojeść. Doznałem szoku z dwóch powodów.
Pierwszy- nie leciała krew.
Drugi - Ona najzwyczajniej w świecie odwróciła się do mnie i ukazała swoje CZERWONE oczy. Uśmiechnęła się szyderczo.
- To chyba moja własność.- powiedziała wyciągając sobie z pleców sztylet. Nie mogłem się kompletnie ruszyć. Wmurowało mnie. Nie rozumiałem co się właśnie dzieje. Za to ona wyciągnęła z nie wiadomo skąd butelkę z czerwoną cieczą. Odkręciła korek i zaczęła wylewać ciecz dookoła mnie. Chciałem się ruszyć, ale coś jakby mnie trzymało w miejscu. Chciałem krzyczeć, lecz jakbym stracił głos. Nagle poczułem jak rozcina mi dłoń i w momencie gdy spadła na ziemię kropla mojej krwi wszystko... Zniknęło. Widziałem tylko ciemność. Nic więcej...
Nagle poczułem jak ktoś mną potrząsa.
- ŻOŁNIERZU! Koniec leniuchowania! Czas wstawać!- krzyczał ktoś jednocześnie mną potrząsając. Otworzyłem niechętnie oczy i zobaczyłem jak nade mną stoi czarnowłosy chłopak i błękitnych oczach. Był ubrany w mundur, a na obu barkach widać było flagę Polski. Nic nie rozumiałem. Nie wiedziałem teraz gdzie jestem. Kim jest ten człowiek i czemu mnie budzi. Najwidoczniej chłopak stracił cierpliwość i najzwyczajniej w świecie wywalił mnie z łóżka.- 100 POMPEK NA ROZBUDZENIE!-
Niczego nie rozumiałem, ale wiedziałem jedno: Jemu najwidoczniej muszę być posłuszny, więc niechętnie bo niechętnie zacząłem robić pompki, które wbrew pozorom nie szły jakoś mega źle, lecz po ostatniej ręce mi odpadały.
- NA ZBIÓRKĘ MARSZ!- rozkazał błękitnooki, a ja posłusznie wyszedłem z pokoju i poszedłem gdzie mnie nogi poniosły, a później się okazało, że dobrze trafiłem. Ustawiłem się w szeregu innych żołnierzy i czekałem na kolejne rozkazy. Dopiero w tym momencie zauważyłem, iż spałem w mundurze.
- Jako, że Chorąży Agreste się spóźnił wszyscy macie przebiec 10 kółek wokół bazy! BACZNOŚĆ!- rozkazał ten sam chłopak co wcześniej, a wszyscy się wyprostowali.- BIEGIEM, MA~- nie dokończył gdyż w tym momencie na horyzoncie pojawiła się ta sama dziewczyna co prawdopodobnie mnie ty sprowadziła. Szybko się czarnowłosy wyprostował i patrzał jakby w górę, a na jego twarzy widać było strach. Gdy bliżej podeszła można było zobaczyć na jej twarzy uśmiech. Nie był szyderczy tak jak wcześniej, lecz radosny.- Marszałek* Musicrose...-
- Nie bądź taki poważny Castiel... Daj im spokój. Przecież dopiero co wczoraj wrócili z patrolu.- powiedziała fioletowowłosa, której oczy teraz były koloru ametystu. Chłopak rozluźnił się.
- Wiesz, że nie lubię, gdy się do mnie mówi po pełnym imieniu, krasnalu.- powiedział spokojnie i już z pewnym siebie uśmiechem.
- A ty wiesz, że nie lubię gdy mnie tak nazywasz.- odbiła piłeczkę Mai.
Okej. Teraz już nic kompletnie nie rozumiałem. Co tu się dzieje do cholery?
- Nie wiedziałem, Szatanie.-
- Tsaaa... Dobra. Przygotuj ich, bo za godzinę idziemy.- zakomenderowała wciąż z uśmiechem.
- Gdzie?-
- Przyjeżdża jakiś generał afganistański. Mamy pilnować, by nic mu się nie stało.-powiedziała i poszła. Chwilę czarnowłosy patrzał za nią z małym uśmiechem, a następnie znowu przybrał surową minę i spojrzał na nas.
- BACZNOŚĆ! MARSZAŁEK* MUSICROSE DAROWAŁ* WAM ŻYCIE I ROZKAZAŁ* PRZYGOTOWAĆ SIĘ DO WYMARSZU! MOŻECIE SIĘ ROZEJŚĆ I PRZYGOTOWAĆ!- rozkazał Cas, a wszyscy poszli do swoich pokoi. Ja także. Już czułem, że ten wymarsz się źle skończy. Miałem cholernie złe przeczucia. Zacząłem się przygotowywać. Wziąłem szybko mały prysznic, ubrałem z powrotem mundur, poza górą i umyłem zęby.  Położyłem się jeszcze na chwilę i zacząłem rozmyślać nad tym co się dzieje. Miałem zabić Mai Musicrose, ale ta jakimś cudem to przeżyła i wysłała mnie prawdopodobnie do innego świata. W tym świecie byłem żołnierzem i miałem zaraz iść pilnować by jakiemuś generałowi nic się nie stało...
Nic kompletnie nie rozumiałem, jednak wiedziałem jedno. Coś się stanie na tym wymarszu. Czułem to. Bałem się tego. Tak cholernie się bałem co tam się stanie...


                               *********


Nagle usłyszałem jakiś głos:
- W DWUSZEREGU NA PLACU ZA DWIE MINUTY!- rozkazał zapewne Cas. Chcąc nie chcąc wstałem z łóżka, założyłem górę od mundury i szybko pobiegłem na plac, a następnie ustawiłem się wśród reszty. Już po chwili pojawił się czarnowłosy.
- BACZNOŚĆ! KOLEJNO!- rozkazał, a wszyscy już wiedzieli co robić i unieśli głowę do góry.- ODLICZ!- dokończył i wszyscy prócz prawo skrzydłowych obrócili głowy w prawo.
- RAZ!-Powiedział pierwszy i tak jak na spocznij przytupnął, a następnie obrócił głowę w lewo.
- DWA!- Przytup i tak samo jak wcześniejszy obrócił głowę w lewo.
- TRZY!-
- CZTERY!-
- PIĘĆ-
- SZEŚĆ!-
- SIEDEM!-
- NIEPEŁNE!-przy każdym odliczaniu był ten sam schemat. Tylko ostatni patrzył przed siebie. Gdy dowodzący nami Cas usłyszał ostatni głos wkurzył się. Powinno nas być dziewiętnaście, a jest osiemnaście. Kogoś brakuje. Wtedy przybył spóźniony brunet. Szatyn spojrzał na niego.
- WINDDARF! PADNIJ!- chłopak słysząc rozkaz szybko padł na ziemię.- 120 POMPEK!- wykonał bez marudzenia rozkaz. Gdyby marudził pogorszył by tylko swoją sytuację. Po wykonaniu kary błękitnooki odezwał się.- Wstąp.- powiedział już nie krzycząc jakby zmęczony tym wszystkim. Brunet z ulgą dołączył do dwuszeregu. Chwilę później przyszła poważna Musicrose. Cas odrazu zrozumiał co robić. Wyprostował się szybko i czekał. Dziewczyna powoli do niego podeszła i gdy była przed nim wyfronotwała.
- Raport, Nightsky.- powiedziała spokojnie Mai.
- Generał brygady Castiel Nightsky melduje grupę specjalną gotową do akcji. Stan 20. Obecnych 20.-
- Dziękuję. Daj spocznij.-
Czarnowłosy spojrzał na nas.
- SPOCZNIJ!- rozkazał, a po placu rozległ się równy przytup 19 osób. Fioletowowłosa się uśmiechnęła.
- Popełniłeś jeden błąd, Cas.- stwierdziła dziewczyna.
- Co? Nie prawda!- zaprzeczył Cas.
- Yep. Może i stali na baczność, ale mimo wszystko nie rozkazałeś im tego.-
- Kurwa.-
Zaśmiała się.
- No cóż każdemu się może zdążyć.- uśmiechnęła się.- Chodźmy. Mamy tam być za półgodziny.-
- Ayay kapitanie.- zaśmiał się czarnowłosy. Wszyscy nagle się rozluźnili, gdyż zrozumieli, że teraz przy marszałku można się uspokoić. Zaczęli rozmawiać, a ja wtedy zrozumiałem, że nikogo nie znam. Wszyscy szli w rozsypce, a przewodzili nam oczywiście Mai i Cas. Byli dziwni. Niby podchodzili do tego poważnie, a jednak... Tak na luzie. Nie rozumiałem tego. Jak wszystkiego. W pewnym momencie podeszła do mnie fioletowo oka.
- Co jest Adrien? Zawsze taki chętny do rozmów, a teraz nic.- zagadnęła.
- Ty bardzo dobrze wiesz co. W przeciwieństwie do mnie.- odpowiedziałem ponuro.
Zaśmiała się.
- Spokojnie. Jeszcze się zaaklimatyzujesz. Jeśli nie to wrócisz do siebie.-
- Czemu mnie tu przeniosłaś?-
- Chcę tylko pokazać Ci życie, a jednocześnie ukarać twojego ojca.-
- Czyli jednak dobrze myślałem! Czuć od niego aurę zabójcy.- nagle do nas podszedł czarnowłosy.
- Wow. W końcu się nauczyłeś wyczuwać aury!- powiedziała Mai.
- Ha. Ha. Ha. Już od dawna umiem, Szatanie.- odpowiedział Cas na zaczepkę.
- Nie musisz tak oficjalnie się do mnie odzywać. Wystarczy Mai.-
- Wolę nazywać wszystko po imieniu.-
- Dobra... Koniec.- powiedziała nagle poważna Mai.- Zbliżamy się.-
Nie wiem po czym to ona wywnioskowała, bo dookoła był tylko piasek. Dopiero teraz zauważyłem, że na horyzoncie powoli się ujawniał las. Weszliśmy do niego, a następnie Mai i Cas nas ustawili po obu stronach drogi. Czekaliśmy. Wtedy wszyscy zauważyli, że coś nie tak. Nie było ani jednego dziecka, a to oznaczało tylko jedno... W tym momencie rozległy się pierwsze strzały...


                               *********


Witaj pamiętniku Adriena. Ostatni wpis został urwany w dość ciekawym momencie, lecz nei mam zamiaru uświadamiać Cię co się tam dokładniej stało, gdyż... Nie mam ochoty. Chcę Cię tylko powiadomić, iż to był jego ostatni wpis. Zapomniał o Tobie. Ah. Przepraszam. Nie przedstawiłam się. Nazywam się Mai Musicrose, lecz bardziej jestem kojarzona z moim pseudonimem- Szatan. Dobra. Wiesz kim jestem, więc teraz pozostaje tylko do zrobienia dwie rzeczy. Wyjaśnić po co Adrien został zabrany do tamtego świata. Mianowicie powód jest prosty. Nienawidzę jego ojca. Doprowadził do upadku wielu moich sojuszników. Każdy jego czyn jest jednym wielkim błędem. On powinien nie żyć. On powinien nie istnieć. Jednak wtedy twój właściciel by nie żył, a ja nie mogłabym go wykorzystać. Tak. Wykorzystałam go do swoich celów, jednak ten na tym skorzystał. Nauczył się żyć. Zrozumiał na czym to polega. Czy żyje? Nie powiem. To będzie moja słodka tajemnica.
Nie ciekawi Cię skąd wiedziałam, że Adrien będzie chciał mnie zabić? Albo czemu przeżyłam? Odpowiedź na pierwsze pytanie jest prosta. To ja zleciłam zabójstwo. Od początku planowałam to wszystko. Odpowiedź na drugie nie brzmi, że jestem Szatanem i nie można mnie zabić. Nie. Chodzi o sztylet. Został stworzony DLA MNIE, więc nie może zabić swojego właściciela. Proste.
Teraz pozostaje tylko jedna rzecz do zrobienia. Czas. Cię. Spalić.
Witam w piekielnych ogniach...
Autor : Neko Echia 

sobota, 7 maja 2016

WYNIKI !!! ^-^

Hej ! Składam króciuteńkie wyjaśnionka ! ^-^ NIE ZAPOMNIAŁAM O BLOGU !!! Posty pisze codziennie, ale ich nie publikuje, ukażą się spokojnie ^^ Po prostu mamy maj, a ja codziennie mam jakieś projekty czy sprawdziany, no sami rozumiecie ! U Mari wszystko w porządku, żyje ;) Co do konkursu.... bezapelacyjnie po raz już drugi wygrywa NEKO ECHIA ^-^ Nie... nie dlatego, że ją jakoś faworyzuje . Kobieta zaskoczyła mnie kompletną odmiennością w tym co napisała *.* Ale nie przysłała rysunku.... więc razem z nią na pierwszym miejscu ponownie jest Mari Agreste ! ^-^ Cudowne, inspirujące opowiadanie i jeszcze ładniejsza praca ^-^ Gratuluję i czekajcie na nagrody !
                                                                              ~ Agathe

piątek, 29 kwietnia 2016

24,25,26,27, Paryż ( i wieś - Terre )

Bonjour mon journal !
Cześć pamiętniczku ! Już się za Tobą stęskniłam. Dzisiaj zrobię Ci największy wpis ever świata, bo mam aż 5 dni do opisania ! Jak wiesz byłam na wycieczce, a co za tym idzie musiałam Cię odłożyć na bok, a wolę, żebyś wiedział co się działo w Terre *, czyli małej wsi pod Paryżem, w której mieszkałam ;) WC atakował, tylko raz, więc obyło się bez większego stresu, że mnie nie było na miejscu, bo siostra Adiego i Mai nie jechały z nami i idealnie się zajęły naszym przeciwnikiem. Zacznę może od początku i po kolei, żeby nic mi się potem nie pomieszało.

24.04.16

24 kwietnia był cudowną, ale deszczową niedzielą. Mama obudziła mnie około 10.00 swoim dość głośnym krzątaniem się po kuchni umieszczonej w zasadzie od razu pod moim pokojem na poddaszu. Potargana i w pidżamie zbiegłam po schodach, aby pomóc jej w przygotowaniu śniadania. Mój tata cicho siedział przy jednym z blatów popijając kawę, a mama właśnie kroiła chleb. Przywitałam się z nimi i zaczęłam wyciągać kolejne produkty z lodówki. Szynka, ser, jajka.... Tom i Sabrine, bo tak mają na imię moi rodzice przyglądali się bacznie moim bohaterskim poczynaniom dziękując mi za pomoc.
-Jak się czujesz skarbie?
-A dobrze, dzięki mamuś.
-A kochaś dzisiaj przyjdzie ? - zapytał wyraźnie rozbawiony, ale troszkę zazdrosny tata.
-Nie... bynajmniej się nie umawialiśmy.
-Dzień dobry ! - nagle huk drzwi wejściowych i moja bezcenna mina na twarzy, kiedy Adrien złożył mi nie zapowiedzianą wizytę, a ja stałam przed nim jak słup soli w pidżamie i kompletnie nie uczesana. - Ojej, moja urocza przyszła żona jeszcze się nie ubrała ? - dostałam buziaka w czoło i zachichotałam.
-Najwyraźniej mnie podeszłeś przyszły mężu. - odparłam zabierając od niego siatkę zakupów i przełożyłam jej zawartość do prawie pełnej lodówki.
- No i znalazł się mój ulubiony kochaś...... - powiedział tata, a potem wszyscy wybuchliśmy niepohamowanym śmiechem. Mój chłopak... ekhm.. narzeczony bardzo pomagał przy organizacji stołu. Około 10.00 usiedliśmy razem i zjedliśmy przepyszny posiłek. Śmialiśmy się jak zawsze, rozmawialiśmy sobie o Emmie i o tym co będzie potem. Zaraz po śniadaniu zbyliśmy się do mnie do pokoju, bo jako, że w poniedziałek wyjeżdżaliśmy na wycieczkę to trzeba było się spakować. Adrien jak to on był już zapakowany, a ja miałam kompletny rozgardiasz. Na środku mojego pokoju leżała jakaś sterta rzeczy, biurko było zawalone nowymi materiałami na projekty dla firmy Gabriela Agresta, a łóżko zostało od rana całkowicie nie pościelone. Adrien stwierdził, że w pierwszej kolejności zajmiemy się pakowaniem, a potem porządkami, a ja przystałam na tę propozycję.Tak, więc wzięłam jakieś ciuchy i kosmetyczkę do łazienki, a mój kotek spisywał listę potrzebnych na wyjazd rzeczy. Zaczęłam od chłodnego prysznica. Szybko wysuszyłam włosy i związałam je w małe kiteczki zaś potem włożyłam na siebie biały T-shirt oraz legginsy. Wyszłam z małego pomieszczenia, a potem usiadłam obok swojego chłopaka zerkając na to co dzielnie zapisywał przez blisko 15 minut. Jego zapiski były niezwykle staranne i poukładane. Wszystko zapisane w osobnych rubryczkach podzielonych na ciuchy, przedmioty higieniczne, lekarstwa , jedzenie i inne.  Pomyślał chyba o wszystkim, więc razem położyliśmy na podłodze moją otwartą i ogromną walizkę. Mój narzeczony odczytywał mi kolejne punkty ze swojej precyzyjnej listy, a ja podawałam mu wymienione rzeczy. Pod nosem cicho się śmiałam patrząc na to z jakim zaangażowaniem i skupieniem pakował kolejne przedmioty. Jego mina wyrażała ogromną powagę co wzbudzało we mnie niemały śmiech. Na sam spód torby poszły tenisówki i klapki. Potem włożyłam ubrania na całe 3 dni oraz dwa ręczniki. Do walizki trafiła też przeładowana kosmetyczka, leki przeciwbólowe, spray na owady i tym podobne...oraz różne przedmioty codziennego użytku. Nie zapomniałam nawet o ładowarce do telefonu, której co roku nie zabierałam ze sobą i musiałam korzystać ze sprzętu Aly'y . Na końcu dopakowaliśmy jakieś jedzenie, a potem z wielkim trudem domknęliśmy torbę. Ni stąd ni zowąd zrobiła się godzina 14.00 i trzeba było zjeść obiad. Moich rodziców nie było, więc zdecydowaliśmy się na wypad do miejskiej pizzeri. Adrien zapłacił i złożył zamówienie. Oczywiście musieliśmy się nacieszyć Margharittą, bo ja w moim 'stanie błogosławieństwa' nie powinnam nawet dotykać fast-food'ów. Atmosfera była bardzo przyjemna, a samo danie przepyszne. Po posiłku postanowiliśmy iść sobie na spacer. Jeszcze nie padało, więc śmiało chodziliśmy alejkami parku położonego niedaleko szkoły. Adi mocno ściskał moją dłoń, a ja nie byłam do końca pewna czy mi jej nie połamał. Między gałęziami zieleniących się drzew cicho szumiał chłodny wiaterek. Słońce skutecznie schowało się za szaroburymi chmurami, a do naszych uszu dobiegły pierwsze grzmoty. Mój chłopak opatulił mnie swoim płaszczem, najwyraźniej nie chciał żebym zmarzła, a potem szybko wróciliśmy do mojego mieszkania. Po drodze zmoczyły nas krople deszczu, który rozpadał się na dobre. Moja mama widząc nasze przemoknięte twarze uśmiechnęła się czule i podała nam niebiesko - różowe ręczniki w chińskie wzory. Dodatkowo dostaliśmy przepyszną gorącą czekoladę, a potem suszyliśmy się na moim łóżku. Plagg i Tikii wesoło latali po moim pokoju grając przy okazji w berka.
- Zmęczyłem się. - powiedział mały czarny kotek siadając na moich kolanach.
- Co ty wygadujesz? - zapytała ironicznie zdyszana Tikii.
- Adrieeeeennn seeerrrrrr........
-Nie dam Ci Plagg.
-Mari seerrrrrrrrrrrrrr......
- Sorry Plaguś Adi nie każe . - odparłam robiąc smutną minkę i głaszcząc stworzonko po niewielkiej główce.
-Adi to zło ! Szatan z krwi i kości ! - powiedział Plagg odlatując i chowając się w domku dla lalek, do którego po chwili wleciała też Tikii . Uśmiechnęłam się czule do Adriena i położyłam głowę na jego ramieniu. Zamknęłam oczy czując jego dłoń na moim brzuchu. Starałam się wsłuchać w przyśpieszony rytm jego serca. Jeszcze tylko 6 miesięcy męczarni i Emma będzie z nami... . Damy radę. Po niedługiej chwili poczułam też usta swojego chłopaka, które czule pieściły moje wargi. Pod wpływem spokojnego , równego i ciepłego oddechu Adriena zasnęłam. Obudziłam się 30 minut później. Blondyn oglądał telewizję, a ja patrzyłam na niego ogromnymi maślanymi oczami nie mogąc uwierzyć, że jesteśmy parą, mimo to, że jeszcze kilka tygodni temu nie umiałam się do niego odezwać bez jąkania lub głupich tekstów.
- Ooo księżniczka wstała. Jak się czujemy?
- A bardzo dobrze. Dziękuję. Która godzina? - zapytałam.
- Emm... 17.23, za troszkę patrol, więc wstawaj maluchu.
-Pff.... jesteś tylko 10 cm wyższy !
- Tylko?
-No dobra AŻ.
Adrien zaśmiał się i podszedł by mnie ucałować. Potem rozmawialiśmy przez chwilę, ale mój budzik przywołał nas do porządku. Przemieniliśmy się w superbohaterów i wyskoczyliśmy przez okno na jeden z pobliskich dachów. Podczas przechadzania się pojedynczymi alejkami i dachami spotkaliśmy Anais i Mai... znaczy Sowę i Plume. W czwórkę patrolowaliśmy najbliższą okolicę wypatrując czegoś co mogłoby odbiegać od normalności i sprawiać niebezpieczeństwo. Oczywiście, że spotkaliśmy ! Nie żebym narzekała..... ale nie uważacie, że walka z KIBLEM to przesada? Nie.. nie mówię o Władcy Ciem, autentycznie naszym przeciwnikiem stał się facet przebrany za sedes i strzelający papierem toaletowym... wyraźnie Władca CIEM ma ZAĆMIENIE umysłu i kreatywności. W dosłowne 15 minut sobie poradziliśmy zatykając odpływ kibla i odbierając mu akumę. Wiecie... pa pa motylku i te sprawy. Po całej akcji śmialiśmy się do rozpuku z tej przygody i powróciliśmy do domu żegnając nasze przyjaciółki. Adrien jeszcze długo miał głupawkę, a ja spoważniałam w momencie, w którym zaczęłam się dusić powietrzem. Około 19.00 mój kochany chłopak pożegnał i mnie i Emmę, a ja poszłam na kolację. Moja mama zrobiła moją ulubioną zapiekankę makaronową z czego niezwykle się cieszyłam. Zjadłam potrawę ze smakiem i wróciłam do siebie. Postanowiłam przebrać się w piżdżamę. Gotowa do snu chwyciłam za nową książkę i z chęcią przeczytałam aż 150 stron. Potem doszłam do wniosku, że mamy zbiórkę o 7.50 i wolę nie być trupem, więc bez większych wstępów odpłynęłam w objęcia Morfeusza.

25.04.2016 

Mój budzik bardzo brutalnie kazał mi wstać o 6.30 . Siadając na brzegu łóżka przetarłam oczy dłońmi i spojrzałam przed siebie. Walizki pod ścianą. Wystarczy się ubrać, uczesać, zabrać telefon i można ruszać w drogę na trzydniowy wyjazd. Tikii przeleciała przed moją twarzą przywracając mój zaspany umysł do stanu trzeźwości. Kwamii miało w łapce niewielką walizeczkę wielkości mojego palca. Uśmiechnęłam się do stworzonka każąc odłożyć mini bagaż do mojej podróżnej, małej torebki w kwiatki. Ja sama poszłam do łazienki. Zimny prysznic skutecznie mnie odświeżył. Zaraz po nim szybko wysuszyłam włosy i związałam je w małe kitki po bokach głowy. Różowy, ciepły ręcznik zmieniłam na czarne bryczesy, sztyblety ( musieliśmy mieć dobre buty na piesze wycieczki ) i czerwony T-shirt. Na ramiona zarzuciłam szarą bluzę z kapturem i stwierdziłam, że jestem gotowa. Mając czas postanowiłam sprawdzić czy na 100 % zapakowaliśmy wszystko. Wolałam mimo wszystko być gotowa. Odetchnęłam z ulgą widząc, że jestem całkowicie spakowana i niczego nie zapomniałam. Korzystając z okazji zbiegłam do kuchni po której krzątała się jak zawsze mama. Zapytała czy jestem gotowa i życzyła mi miłej zabawy obdarowując mnie ciepłym rogalem z Nutellą. Zjadłam śniadanie ze smakiem i spojrzałam na zegarek. Do autobusu zostało mi 15 minut, więc powoli zaczęłam zakładać kurtkę i szal. Zniosłam walizki do korytarza i żegnając się z rodzicami wyszłam. Do uszu włożyłam białe słuchawki. Zasłuchana w melodie piosenek doszłam na przystanek. O dziwo mój bus był na miejscu punktualnie co do minuty, więc jeszcze bardziej poprawił mi się humor. Gdy dojechałam do szkoły jeszcze nikt pod nią nie stał. Drugi zjawił się Adrien, który oczywiście zapytał czy jego dama zechce usiąść z nim w autokarze. Bez wahania się zgodziłam. Z czasem coraz więcej osób przychodziło pod budynek gimnazjum. Alya zdążyła już zrobić sobie ze mną miliardy fotek, które pewnie potem trafią na Facebooka. Ostatecznie około 7.55 pojawiła się nasza wychowawczyni ... tj. Pani Agreste i wpakowała wszystkich do autokaru. Torby wrzuciłam do bagażnika z boku pojazdu zachowując sobie na drogę tylko koc i torebeczkę, w której miałam telefon i wodę. Zajęliśmy z Adrienem dwa miejsca przy końcu. Bus ruszył sześć minut po ósmej, a równo z nim rozbrzmiał głos kierowcy, który miło nas powitał. Zaraz potem włączył film. Adrien, który cierpiał na chorobę lokomocyjną [ o czym nie wiedziałam ] zasnął już po chwili opierając się o mnie. Ja zaś trzymałam głowę obróconą w stronę okna. Słuchając muzyki bacznie przyglądałam się widokom za oknem. Przepiękne pola rozpościerały się zaraz po tym jak wyjechaliśmy z Paryża. Uwielbiałam wiejskie klimaty. Zaraziłam się nimi w stajni i miałam cichą nadzieję, że teraz też spotkam jakieś konie. Niestety przez całą drogę nie ujrzałam żadnego. Po 2,5 godzinach jazdy byliśmy na miejscu. Po wyjściu z pojazdu naszym oczom ukazał się ogromny, biały dwór. Dookoła niego było pełno zieleni i nieduży plac zabaw. Byłam wniebowzięta. Zabraliśmy swoje bagaże i poszliśmy do recepcji. Skorzystałam z faktu iż ośrodek oferuje tylko pokoje trzyosobowe i zamieszkałam z Adrienem i Alyą. Nasz pokój nosił zgrabny numer, którym była dziewiątka. Wstępnie się rozpakowaliśmy, a potem zawołani przez wychowawczyni poszliśmy do wielkiej sali biurowej, w której czekał na nas pewien pan. Przesympatyczny mężczyzna po trzydziestce oprowadził nas po ośrodku, pokazał nam film o ochronie wody, a potem zabrał na półgodzinny spacer nad rzekę. Chłodny wiatr wiał prosto w nasze twarze, a my dzielnie słuchaliśmy o zanieczyszczeniach wód rzecznych. Potem wróciliśmy do pokoi aż na 15 minut, które szybko minęły i musieliśmy iść na obiad. Na pierwsze danie dostaliśmy wyborną pomidorową, a potem jeszcze lepsze POLSKIE kopytka w sosie. Nigdy nie jadłam czegoś smaczniejszego. Po posiłku mięliśmy troszkę  czasu dla siebie. Korzystając z niego rozpakowaliśmy resztę rzeczy. Pokój, w którym mieszkaliśmy był kwadratem. Po prawej stronie stało jedno łóżko, drugie naprzeciw i trzecie pod niewielkim okienkiem w kształcie półkola. Łazienka była w tycim korytarzyku naprzeciw drzwi. Podobało mi się to miejsce. Miało swój urok. Około 15.00 pani Agreste zabrała nas na podwórze, gdzie przy stołach piknikowych odbywały się warsztaty wikliniarskie. Każdy uplótł sobie wspaniały koszyczek. Mogłam być dumna ze swojego dzieła, bo wyglądało naprawdę przyzwoicie. Nie wróciliśmy do ośrodka po warsztatach. Graliśmy w różne gry i zabawy, a potem usiedliśmy na ławkach dookoła ogniska. Siedziałam z Adrienem pod czerwono - białym kocem i patrzyłam w skwierczące na ogniu kiełbaski, które zostały skonsumowane praktycznie po chwili. Obok na ogólnodostępnym boisku tuż pod naszymi oknami w piłkę grali okoliczni chłopacy. Mieli alkohol i strasznie przeklinali co ani troszkę mi się nie podobało. Starałam się nie zwracać na nich uwagi i zajęłam się rozmowami z Adrienem, a potem grą drużynową, która została przygotowana przez nauczycielkę. Do pokoi postanowiliśmy wrócić około 21.00, kiedy znacznie spadła temperatura i zrobiło nam się zwyczajnie zimno. Od razu po powrocie zamknęłam się w łazience i przebrałam w pidżamę. Włosy związałam w zgrabny kok i usiadłam przy otwartym oknie. Na przeciw mnie siedziała Alya grzebiąca coś w telefonie. Nagle wcześniej wspomniani chłopacy zaczęli coś krzyczeć. Adrien zwrócił im uwagę i objął mnie ramieniem. Niestety mój chłopak odsunął się na chwilę, a ja usłyszałam głuchy huk. Szklana butelka wpadła w nasz parapet i rozprysnęła się po pokoju. Jeden z odłamków delikatnie rozciął mój lewy policzek. Szybko zamknęłam okno, a Alya sprowadziła nauczycielkę i opiekunkę ośrodka. Druga z kobiet wybiegła na zewnątrz przeganiając tych idiotów, a mój narzeczony szybko zakleił moją ranę plasterkiem. Przestraszyłam się i z emocji postanowiłam się położyć. Wskoczyłam pod kołdrę i udając, że boli mnie brzuch zasnęłam koło 22.30. Przebudziłam się w momencie, w którym jedna z opiekunek naszej klasy [ jechała pani Agreste i pani pedagog ] zaświeciła mi latarką po oczach sprawdzając czy śpię. Potem powróciłam do krainy snów.

 26.04.2016 
Budzik w naszym pokoju rozbrzmiał równo o 7.15 . Ja pierwsza wygramoliłam się z niewygodnego łóżka polowego i poszłam do łazienki. Przemyłam twarz zimną wodą i nałożyłam na nią podstawowy makijaż. Włosy upięłam w kok i przebrałam się . Miałam na sobie bryczesy, szarą bluzę i biały T-shirt z czaszką.  Po wyszykowaniu się na kolejny dzień wycieczki wróciłam do łóżka wysyłając Adriena do łazienki. Włączyłam swój telefon przeglądając jakieś zdjęcia i wiadomości na Messengerze. Adrien po przyjściu do pokoju zrobił to samo i czekaliśmy za Alyą, której nigdzie się nie śpieszyło. O 8.00 zeszliśmy na śniadanie do jadalni. Powitał nas ogromny szwedzki stół . Od razu do niego podeszłam. Nałożyłam sobie bułkę z serem, ogórek zielony i jajko z majonezem, a w osobnej miseczce doniosłam na swoje miejsce przy stole płatki miodowe z mlekiem. Do całości dodałam ciepłą herbatę z cukrem. Przy posiłku panowała całkowita cisza. Nikt nie był wyspany i średnio mieliśmy ochotę na jakiekolwiek pogaduszki. Co jakiś czas łapałam tylko spojrzenie Adriena. Po śniadaniu poszliśmy do pokoi po kurtki i ruszyliśmy na zwiedzanie przedwojennego klasztoru. Kleryk, który nas oprowadzał mówił niezwykle ciekawie i w zasadzie wcale się nie nudziłam. Wszędzie chodziłam z Adrienem za rękę co nie pozwalało mi zasypiać przy poszczególnych opowieściach różnych przewodników. Po wyjściu z klasztoru poszliśmy na spacer wśród młodych drzew wiśni. Cudowna wycieczka ! Nie mieliśmy nawet chwili odpoczynku, bo od razu po powrocie do ośrodka wybraliśmy się na wycieczkę autokarową po jednym z parków krajobrazowych. Pogoda na szczęście nam dopisywała. Do pierwszego punktu wyprawy dotarliśmy po 40 minutach drogi. Było to jedno z najczystszych jezior Francji. Niska, młoda kobieta, która nam towarzyszyła podczas wyprawy z wielkim zainteresowaniem opowiadała o tym dlaczego woda pozostaje przejrzysta oraz o okolicznej florze i faunie. Całe szczęście nie użarł mnie żaden komar, a wierz mi pamiętniczku, że było ich tam od cholery i trochę. Drugim punktem wycieczki okazała się być długowieczna STADNINA KONI ! Wyobraź sobie moją radość... . Z ogromnym zapałem słuchałam właścicielki ośrodka przy okazji obserwując razem z Adrienem obecne tam konie. Wykorzystując możliwość głaskałam je wszystkie, a Alya robiła mi zdjęcia. Niezwykle stare, ale zadbane wnętrza sprawiały, że stajnia była miejscem tajemniczym i zwyczajnie pięknym. Po tym jak już zwiedziliśmy cały teren stadniny mogliśmy się wybrać na wycieczkę bryczką. Jechaliśmy wiejskimi drogami oddychając świeżym powietrzem i wsłuchując się w cudowny stukot kopyt. Cała klasa nie zmieściła się w bryczce, więc podczas gdy druga grupa jechała ja ze spokojem karmiłam konie na pastwisku i je rozbiegiwałam. Cudownie się bawiłam grając ze źrebakami w berka czy dokarmiając stare klacze. Wszystko co dobre jednak musi się skończyć, więc po 3 godzinach wróciliśmy do autokaru i zostaliśmy odwiezieni do ośrodka, gdzie czekał na nas obiad. Ze smakiem zjadłam zupę ogórkową oraz pulpety w sosie śmietanowym. Na deser otrzymaliśmy pączka, który był równie smakowity. Po obiedzie trafiliśmy na warsztaty z garncarstwa, na których sami wykonywaliśmy gliniane naczynia posługując się kołem garncarskim. Mimo brudnych rąk świetnie się bawiłam ! Całe szczęście po zajęciach mieliśmy aż 3 godziny wolnego. Razem z Adrienem i Alyą graliśmy w karty oraz słynne Scrable i dobrze się bawiliśmy. Punkt 18.00 zeszliśmy na kolację do jadalni i wesoło opowiadaliśmy sobie różne historie. Każdy rozmawiał z każdym... no nie licząc Chloe, która była oburzona faktem iż musi brudzić swoje nowe buty....  . Po posiłku wróciliśmy do pokoi i korzystając z okazji zagraliśmy klasowo w butelkę. Padały różne śmieszne pytania i zadania co niezwykle polepszyło atmosferę w klasie. O północy musieliśmy się dostosować do ciszy nocnej i iść spać. Ze zmęczenia od razu padłam w objęcia Morfeusza.
 

 27.04.2016 

Budzik ponownie donośnie zadzwonił w okolicach 7.15 .  Tym razem Adrien pierwszy wepchnął się do łazienki. Nie przeszkadzało mi to, bo ja przynajmniej miałam okazję się spakować. Niestety.. nastał ostatni dzień wycieczki. Wrzuciłam moje rzeczy do walizki w całkowitym nieładzie pozostawiając na wierzchu, tylko kurtkę, ciuchy i szczotkę do włosów. Zamknęłam się w łazience zaraz po swoim chłopaku. Wzięłam chłodny prysznic i szybko się przebrałam w przyszykowane rzeczy. Rozczesałam włosy i stwierdzając, że wyglądam dość znośnie wyszłam z pomieszczenia udostępniając je nigdy nieśpieszącej się Alyy. Pościeliłam łóżko i zaniosłam bagaże przed pokój. Adrien delikatnie mi pomógł co jakiś czas dając mi buziaka w policzek czy czoło. O 8.00 zbiegliśmy do jadalni na śniadanie. Ponownie przywitał nas szwedzki stół, z którego chętnie skorzystaliśmy. Wszyscy powoli byli już zmęczeni, więc nie było głośnych rozmów, a jedynie pojedyncze wymiany zdań. O 8.45 zamknęliśmy swoje bagaże w małym pomieszczeniu na końcu korytarza, a tym samym udostępniając pokoje kolejnej wycieczce. My zaś udaliśmy się na warsztaty z malowania toreb i figurek gipsowych. Moja artystyczna strona szybko się ukazała. Malowałam bardzo precyzyjnie i ciekawie. Na mojej torbie powstał ogromny szaro - czarno - fioletowy motyl, a gipsowa sarenka wydawała się ożywać z każdym kolorem, który na nią nakładałam. Po warsztatach poszliśmy na ostatni spacer po Terre- wsi, w której byliśmy. Mimo chłodnej pogody dość chętnie wędrowaliśmy pośród pól i jezior. Obejmowana przez Adriena bacznie obserwowałam otaczającą mnie przyrodę. W oddali słychać było śpiew różnych ptaków, a woda z jezior spokojnie szumiała wydając z siebie przyjemny odgłos klekotania. Ze spaceru wróciliśmy godzinę później i poszliśmy wspólnie obejrzeć film dokumentarny o ochronie drzew oraz o tym co w zasadzie je zamieszkuje. Nie byłam jakoś zachwycona perspektywą oglądania olbrzymich robali, więc skupiłam się na jedzeniu wafli ryżowych, które zabrałam ze sobą. O 13.30 po raz ostatni wspólnie usiedliśmy przy stole i zajadaliśmy się przewybornym obiadem. Na deser dostaliśmy czekoladowe batoniki i zjedliśmy je w oczekiwaniu na kierowcę autokaru. W końcu jednak trzeba było się pożegnać z ośrodkiem i zabraliśmy bagaże ładując je do olbrzymiego pojazdu. Zrobiliśmy sobie przed wejściem jedno wspólne, pamiątkowe zdjęcie i z uśmiechami wsiedliśmy do autokaru. Ruszyliśmy o 14.11, a ja przez całe 2 godziny obserwowałam te same pola i łąki nie mogąc się nadziwić ich urokiem, który tkwił gdzieś w zwyczajności. Pod szkołą znaleźliśmy się o 16.00 i zadowoleni wysiedliśmy. Wszyscy radośnie się pożegnali. Oczywiście pożegnanie z Adim....... trwało........ jakieś 20 minut, więc mój tata troszkę się za mną naczekał. Wsiadłam potem do auta moich rodziców i już lekko zaspana wróciłam do domu. Rzuciłam bagaże na ziemię nie chcąc ich rozpakowywać. Od razu się zdrzemnęłam, a potem do wieczora odrabiałam lekcje, których wcześniej nie miałam ochoty ruszać. Koło 22.00 położyłam się spać i zasnęłam jak małe dziecko. Dopiero wstałam także nie miej mi za złe błędów pamiętniczku ! Ja prawie śpię ! Dziś i jutro nic Ci nie napiszę, bo muszę przyłożyć się do nauki na różne sprawdziany. Au revior ! 

                                                                      ~ Marinette 

***
No macie c ; Dajcie znać jak się podobało i do jutra !

niedziela, 24 kwietnia 2016

NIESZPODZIANKA c:

Hey, hey, helloł c:
Witajcie bracia i siostry C; Nie myślałam iż moje beztalencie pisarskie zyska aż 5600 wyświetleń i 470 komentarzy. Jestem Wam niezwykle wdzięczna moje Dzieci Mirakulusuff :P Dzięki pamiętnikom Mari poznałam cudownych ludzi z jeszcze ciekawszymi osobowościami. Niezwykle mnie to cieszy i mam szczerą nadzieję, że moja osoba też przypadła Wam do gustu c; Jeśli nie to chętnie się poprawię ;c Ponieważ konkurs nadal trwa...NIE ZAPOMNIJCIE O NIM I ŚLIJCIE PRACE DO 1 MAJA BR. ...to musiałam wymyślić dla Was inną nieszpodziankę niż zwykle c: I tak oto w mej głowie zrodził się pomysł, który już kiedyś zaczęłam jako pojedynczą prośbę - moje pamiętniki. Nastąpi ich nędzna kontynuaacja, a opowiadania  tej serii pojawiać się będą w zakładce ,, NIESZPODZIANKA C:" Jednakże dam Wam przedsmak tego właśnie tutaj c; Potraktujcie to jako prolog c: Oczywiście pamiętniki Mari będą spokojnje płynęły dalej.... post na dzień tak jak zawsze c: O ile post się nie pojawia to się nie bójcie... mam w tym swój cel , pamiętajcie, że Mari to normalna nastolatka... w ciąży.... z super mocą .. . Pragnę też przypomnieć, że w dniach 25-27 kwietnia Mari i ja jedziemy na wycieczkę, a post pojawi się dopiero w środę. Tymczasem ... zapraszam na prolog...
         
                                                          ****
                     ,, Debilna historia życia...czyli jak dostałam kwamii ...."
Bonjour mon journal !
Dzień dobry mój pamiętniczku.
No to hey i wgl. Słowem wstępu ... jestem Agata, mam 15 lat...ekhm wyobraź sobie Marinette Dupain-Cheng o brązowych włosach za ramiona i jasnoszarych( fioletowych, ale nie wnikajmy) oczach i masz mniej więcej mnie. Piszę do Ciebie, bo właśnie przeżyłam najdziwniejszy dzień ever mojego życia. Przejdźmy do rzeczy, bo zapewne chciałbyś wiedzieć o czym ja w zasadzie pierdole i czy nie mam choroby psychicznej. Zatem mamy dziś ten jakże piękny dzień zwany poniedziałkiem.Równo o 6.09 do mojego pokoju wchodzi po cichu mama i bez słowa podaje mi ciepły kubek kakao. Była i jest to taka tradycja. Po wypiciu napoju ległam sobie w poduszkach stwierdzając iż mam jeszcze 15 marnych minut snu. Budzik wyrwał mnie z niego równo o 6.25, a ja z hukiem zleciałam z łóżka opleciona białym kocem z pomponami. Usiadłam na szaro- białym dywanie i ziewnęłam głęboko. W końcu postanowiłam jednak wstać z chłodnej ziemi i ruszyłam do łazienki możliwie bardzo starając się nie obudzić reszty rodziny. Przemyłam twarz zimną wodą i wyszczotkowałam zęby, a potem szybo wskoczyłam pod prysznic. Orzeźwiające strumienie skutecznie mnie rozbudziły. Chwilę potem przemknęłam z powrotem do swojego pokoiku. Z szafy wyciągnęłam czarną spódniczkę oraz cienką białą koszulkę w kwiaty wiśni. Ramiona zakryłam czarnym sweterkiem, a na niego nałożyłam mundurek szkolny, który stanowiła jeansowa kamizelka z logo szkoły.Spojrzałam na zegarek.Do wyjścia miałam 15 minut i wykorzystałam ten czas na rozczesanie włosów i nałożenie korektora, który zamaskował moje przerażające wory pod oczami. Zadowolona ze swojego w miarę przyzwoitego wyglądu upięłam włosy w dwie kitki po bokach głowy, a potem wsunęłam na stopy wzorzyste tenisówki. Rzuciłam wzrokiem na plan lekcji upewniając się, że zabrałam wszystkie książki, zarzuciłam plecak na lewe ramię i wybiegłam z domu na przystanek autobusowy. Do uszu włożyłam słuchawki i w miłej atmosferze dojechałam do swojego gimnazjum. Jak zawsze byłam pierwsza z mojej klasy. Bez wahania ruszyłam w kierunku swojej szafki. Otworzyłam ją niewielkim czarnym kluczykiem i odłożyłam do niej oliwkową kurtkę. Miałam już zamknąć swoją skrytkę, ale usłyszałam jakiś głos wydobywający się z pudełka. Pierwsza moja myśl? Zwariowałam i się przesłyszałam, ale postanowiłam otworzyć mój kartonik, w którym normalnie trzymałam różne maści czy plasterki, bo pielęgniarka była tylko dwa razy w tygodniu, a wypadki zdarzały się w różne dni. Wyobraź sobie moją minę, kiedy przed moimi oczami pojawiła się mała, animowana postać do złudzenia przypominająca kwamii z serialu Disneya pt.,, Biedronka i Czarny Kot ".
- Ki..kimm..ty..yy jee..steś? - wydukałam odsuwając się kilka krokòw w tył.
- Cześć, jestem Tikii twoje kwamii. Zostałaś wybrana na Biedronkę.- powiedziało małe stworzonko, a ja przetarłam oczy ze zdumienia.
- Słucham? A ... Mari...nette... i ..a...co?
- Marinette to postać bajkowa, ona posiada animowaną wersje mnie, a ty i twój świat potrzebujecie prawdziwej biedronki na wszelki wypadek. Puki co będę tylko z Tobą żyła i prowadziła patrole w okolicy. Twoje kolczyki są w szafce.
Faktycznie dwie małe i spłaszczone kuleczki leżały na półce mojego schowka. Założyłam je na uszy i w całym moim zdziwieniu usłyszałam czyjeś kroki.
- Tikii chowaj się ! - szepnęłam rozkazująco, a małe stworzonko z prędkością światła wleciało do mojego fiołkowego plecaka.
- Dzień dobry. - powiedziałam pospiesznie do swojej nauczycielki chemii i ruszyłam za nią w kierunku sali. Odłożyłam plecak pod klasą i ruszyłam w kierunku holu głównego, gdzie mogłam porozmawiać ze swoją przyjaciółką Emilką. Cały czas stresowałam się obecnością magicznej istoty w mojej torbie. Dzwonek nakazał mi iść na lekcje i tak oto zaczęłam naukę dzisiejszego dnia...lekcje rozpoczęły się wspomnianą wcześniej chemią. O dziwo pierwszy raz naprawdę coś umiałam. Wręcz przeciwnie było z fizyką, na której udawałam, że coś kapuje byleby nie iść do tablicy. Potem pomęczyłam się na w-f'ie. Potem musiałam przeżyć dwa polskie, na których zanudziłam się niezmiernie. Lekcje zakończyłam religią. Lekcja ta była idealną okazją do snu i nie omieszkałam jej nie wykorzystać. Na całe szczęście kółko teatralne było odwołane, więc pierwszy raz w życiu mogłam skończyć lekcje już o 13.25 . Szłam w kierunku swojej szafki, kiedy zauważyłam, że ktoś przy niej majstruje. Z jednej strony z dużym uśmiechem stała Angelika z równoległej klasy, która jakoś za mną nie przepadała, a obok niej schylał się chłopak, którego w zasadzie nie poznałam. Musiał być w pierwszej klasie, bo nigdy go nie dostrzegłam.
- Ey co ty robisz ?! - krzyknęłam podbiegając do szafki, której zamek był zalepiony gumą do żucia.
- Ja...e... tylko odklejałem... bo...
- Ta jasne, a ja jestem Einstein, odpiernicz się od tej szafki jak nie chcesz oberwać po twarzy. Chłopak odszedł, a ja wściekła rozkleiłam zamek i wydobyłam z szafki kurtkę. Założyłam ją na siebie, pożegnałam przyjaciółkę i wyszłam z gimnazjum. Szybkim krokiem dotarłam na przystanek autobusowy i zaczęła chrupać ciastka owsiane upieczone przez moją mamę. Tikii wychyliła główkę z plecaka, a ja uważając na podejrzliwych ludzi podałam jej kawałek i zapięłam torbę. Mój wkurzający bus podjechał spóźniony 12 minut. W domu byłam już po 14.00 i zmęczona ległam na swoim łóżku. Moja mama od razu wybuchła śmiechem . Uśmiechnęłam się do niej i ściągnęłam z siebie wierzchnie ubranie od razu wieszając je w szafie. Całkowicie zapominając o Tikii poszłam do kuchni na obiad. Szybko wszamałam wyborne pierogi i wróciłam do pokoju.Zrobiłam miejsce na zasyfionym biurku miejsce. Pomyśl jaki miałam zawał jak spojrzała na mnie para małych oczek w plecaku.
- Cholera jasna ! - wrzasnęłam.
- Co powiedziałaś córuś?! - zapytała mama krzycząc do mnie z salonu.
- Nic nic mamo! Mòwiłam, że nowa żarówka jest za jasna !
Wypuściłam Tikii z plecaka, a stworzonko usiadło na biurku obok mojego zeszytu od fizyki.Kwamii tłumaczyło mi jak teraz zmieni się moje życie, a ja nieszczególnie pałałam się na nowe obowiązki i patrole o 21 ... tym bardziej,że ciężko się wyrwać z domu, gdy są moi rodzice. Postanowiłam zająć się zadaniem domowym. Z przerażeniem stwierdziłam, że nie umiem zupełnie nic. Ku mojemu zdziwieniu Tikii doskonale wiedziała jak rozwiązać zadania i dzięki niej po 20 minutach byłam całkowicie wolna. Co raz bardziej ją lubiłam.Czas wolny postanowiłam wykorzystać na jedną z moich pasji, a ponieważ nie miałam dziś jazdy konnej to wzięłam się za szycie. Wyciągnęłam z szuflady biurka mój różowy szkicownik. Przeniosłam swój pomysł na kartkę i zaprojektowałam sukienkę z rozkloszowanym dołem i górą bez ramiączek.
- Dodaj czarny pasek i będzie lepiej dopasowana do ciała.- usłyszałam uroczy głosik kwamii, do którego nadal byłam średnio przyzwyczajona.
- Faktycznie, dziękuję. Trzymaj ciasteczko maleńka.- powiedziałam i wzięłam się za szycie. Nie użyłam maszyny do szycia, więc zrobienie całości zajęło mi jakieś 4 albo 5 godzin. Mimo zmęczenia i obolałych palcy byłam z siebie niezwykle dumna. Już miałam się transportować do łóżka, ale . . . przypomniałam sobie o patrolu.
- Tikii kropkuj ! - szepnęłam by nie zwrócić uwagi rodziców i i wyskoczyłam przez okno, a przy pomocy jojo dostałam się na dach swojego bloku. Pochodziłam w tą i w tą po różnych wieżowcach i już miałam iść....
- Ooo witam, z kim mam przyjemność?
Chłopak za mną był brunetem o olbrzymich zielonych oczach. Stał za mną ubrany w kostium Czarnego Kota, a ja zaczęłam się zastanawiać czy nie śnię albo czy nie powinnam iść do psychiatry.
- Aga....Biedronka. - powiedziałam podchodząc bliżej postaci.
- Miło mi... Czarny Kot we własnej osobie.
- Tsa... powiedzmy, że wiem. Jakieś odchyły od normy?
- Nope.
- To zmykam. Bayo.
Uciekłam jak najszybciej do swojego cichego domu. Tikii opuściła moje kolczyki, a ja doszłam do wniosku, że ten dzień nigdy się nie wydarzył. Przebrałam się w koszulę nocną i poczekałam aż Tikii zaśnie. Potem postanowiłam do ciebie napisać. Puki co to spadam, bo jutro szkoła. Bonne nuit!

                                       ****
Macie ;-; Mam nadzieję, że się podoba. Poniedziałek w opowiadaniu był poniedziałkiem sprzed kilku tygodni jak co. Nie będę wstawiała tej serii tak często, bo skupiam się na Mari, ale myślę, że raz w tyg będą dwa posty c: ( pamiętniki i to) Dzięki i dajcie znać jaj się podoba c: Dzisiejsza kartka z pamiętnika Mari pojawi się wieczorkiem. Bayo. Błędy popoprawiam jak wejdę na komp ;/